Ken Block

515

„Dobrze pamiętam ten dzień, kiedy internet nie był jeszcze zbyt szybki, a w czeluściach znanego serwisu wideo-streamingowego dotarło do mnie nagranie starej, poczciwej Imprezy w niesamowicie szybkim poślizgu. Poczułem się wtedy znowu jak dziecko. Tak naprawdę nie do końca wiedziałem, na co patrzę. Nie miało to nic wspólnego z driftem, ani z jazdą na czas na ogromnym placu. To była po prostu czysta zabawa. …”

Amerykanie są dobrzy w wielu rzeczach. W tworzeniu nowych fast foodów, w bronieniu swojego terytorium, ale przede wszystkim w robieniu z niczego, niesamowitego widowiska. Wydaje mi się, że wynika to z ich wewnętrznej natury, z umiejętności bawienia się życiem. Pamiętam, jak od razu po liceum wyjechałem do jeszcze wtedy „zamkniętej” Ameryki. Pamiętam, że był to początek lat 90. Dzięki temu, że część mojej rodziny jest rozsiana po USA, mogłem zobaczyć tą drugą stronę świata, a jednocześnie zarobić na mój pierwszy samochód, o którym jako dzieciak tak bardzo marzyłem. To, co wtedy bardzo zapamiętałem to to, jak pogodni mogą być Amerykanie, i to że to przysłowiowe thank you, i’m fine, nie bierze się znikąd. Nie wiem, czy to był region, do którego trafiłem, czy mój ówczesny zachwyt tym krajem, ale uśmiech i ich pogoda ducha tylko pogrążyła wtedy moją przysłowiową depresję po powrotną. Dobrze pamiętam ten dzień, kiedy internet nie był jeszcze zbyt szybki, a w czeluściach znanego serwisu wideo-streamingowego dotarło do mnie nagranie starej, poczciwej Imprezy w niesamowicie szybkim poślizgu. Poczułem się wtedy znowu  jak dziecko. Tak naprawdę nie do końca wiedziałem, na co patrzę. Nie miało to nic wspólnego z driftem, ani z jazdą na czas na ogromnym placu. To była po prostu czysta zabawa. Od tamtego czasu nie pamiętam, żeby coś tak bardzo wywarło na mnie wrażenie, jak pierwsza Gymkhana. … do czasu, kiedy pojawiła się druga. To było coś niesamowitego. Świetnie zaplanowane ujęcia, idealne światło, idealny timing montażu, a przede wszystkim właśnie ten gość, który w pierwszej scenie tłucze na głowie świetlówkę. Wtedy moim zdaniem zaczęła się prawdziwa historia.

Historia? Pana Blocka zaczyna się jak prawdziwy amerykański sen. Wychowany na ekstremalnych sportach chłopak podejmuje studia computer design community college, gdzie poznaje swojego przyjaciela i przyszłego wspólnika Damona Waya. Razem założyli małą firmę odzieżową DC Shoes. Na początku panowie zajmują się robieniem prostych printów na koszulkach. Firma przy współpracy z Dannym Wanem zaczyna produkować techniczne buty do skuterów i do tej pory pozostają w tej specjalizacji. Debiutujący w 2005 roku w cyklu rajdów rally Ken jako kierowca zespołu SportsCar Vermont dosiada Subaru Imprezy WRX STI. Mistrzostwa kończą się dla niego czwartym miejscem w klasyfikacji generalnej. Rok później razem z Travisem Pastraną i koncernem Subaru Rally Team USA zdobywa swoje pierwsze zwycięstwo i kończy mistrzostwa na drugiej pozycji. Przez całą swoją karierę Ken „czepia się” wszystkiego, co jest związane z szutrem. Czasami startuje w x games, a kolejnym razem debiutuje w najwyższej formule rajdowej WRC czy RX, kończąc niekiedy spektakularnymi kraksami. Ale nie to jest istotne. Najważniejsze jest to, że z każdej sytuacji robi niesamowite widowisko. Nie ukrywa, nie maskuje, lecz wręcz przeciwnie – pokazuje wszystko w najdrobniejszych szczegółach. W 2018 roku w barwach Hoonigan Racing Division prowadząc swojego Cossie (Ford Escort Cosworth) na szutrowym odcinku specjalnym awarii ulega skrzynia biegów, co doprowadza do spektakularnej rolki i zapalenia się samochodu. Nikomu nic się nie staje. Po zwiezieniu samochodu do siedziby serwisu staje się on pomnikiem. Sama siedziba znajduje się w Park City w stanie Utah.

Jest to również centrum dowodzenia materiałami public relations, które wychodzą na świat. Zbudowana z łamiących serwisowe standardy kolorowych kontenerów zachwyca i powoduje, że każdy na chwilę staje się dzieckiem. Najważniejszym faktem jest to, że znajdują się tam wszystkie zabawki z wielkim logiem Monster Energy na drzwiach. Zaczynając od rowerów typu BMX, poprzez wszystkie samochody z filmów Gymkhana, kończąc na komercyjnych projektach Raptorów F150, Can-An Mavericków czy skuterów śnieżnych, do których mister Block ma słabość. W jednym z pomieszczeń kontenerowych znajduje się ściana o wdzięcznej nazwie aitcare. Wywieszone na niej są uszkodzone elementy z wszystkich istotnych jak Ken podkreśla dzwonów.  „To strive to win at any cost, with zero mechanical sympathy or regard for one’s well being” … Staraj się wygrać za wszelką cenę, nie martw się o dobra materialne… Każdy, kto chociaż w niewielkim stopniu miał styczność z motorsportem, nieważne czy tym bardziej zaawansowanym czy amatorskim wie, jak bardzo boli mechaniczna porażka. Gdzie goniąc za cennymi sekundami na wyścigu czy rajdzie, jedna mała śruba potrafi zniszczyć całe starania zespołu. To naprawdę potrafi zdemotywować. Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłem tą ścianę, to od razu też chciałem stworzyć coś w rodzaju ściany płaczu czy chwały. Nie dlatego, żeby przypominała mi o porażkach, ale wręcz przeciwnie – pozwoliła zostawić je ze sobą.

Ale tak naprawdę czym jest Gymkhana? Jest to rodzaj wyścigu rozgrywany na placu pełnym przeszkód, inspirowanych z filmów YT. Spektakularnie ustawione koparki, samoloty czy wbite samochody w ziemię mają działać na wyobraźnię widza. Pobudzać i stymulować tą część małego dziecka, który siedzi w każdym z nas. Najfajniejsze jest to, że kierowcy, którzy biorą udział, naprawdę ścigają się na czas. Każdy z nich może wybrać sobie styl przejazdu według własnych preferencji. Czasami jest to rewelacyjny drift, a czasami są to bardzo precyzyjne przejazdy w wykonaniu byłych mistrzów WRC. Rozgrywki? Toczą się przez cały rok w wybranych punktach globu. Zakończenie sezonu 2019 r. wypadło w Warszawie w Ptak Warsaw Expo. Od razu wiedziałem, że jako fotograf motoryzacyjny nie może mnie tam zabraknąć. Wiele razy uczestniczyłem w imprezach o różnej randze i wiem, jakie napięcie potrafi panować w serwisach rajdowych… To, co zobaczyłem w Warszawie, było całkowitym przeciwieństwem tego, jak wygląda motosport od środka w Europie. Pamiętam taką scenę – siedzącego na małym pustaku Daigo Saito, który paląc papierosa nie wykazywał jakiekolwiek maniery. To był po prostu zwykły gość, który odpoczywał w przerwie przejazdów. W samej siedzibie Hoonigan Racing panował stoicki spokój, każdy odwiedzający mógł normalnie, powoli podejść, zrobić sobie zdjęcie i przywitać się z kimkolwiek chciał. Nie miało to znaczenia, czy był to Petter Solberg z synem Olivierem czy mechanik przekręcający koło u sir Chrisa Hoya. Wszyscy wydawali się być tacy sami i to było piękne. Jadąc na tą imprezę miałem jeden cel – zrobić to jedno jedyne zdjęcie na okładkę. Na pewno czas tam spędzony będę pamiętał długo. Poznałem fajnych ludzi, którzy potrafią dzielić tą samą pasję z amerykańskim luzem. I to było najpiękniejsze.

Tekst: Tomasz Majewski / one.seven studio
Fotografie: Tomasz Majewski / one.seven studio, FB/KenBlockRacing