Grand Prix Węgier obfitowało w zwroty akcji i zapewniło kibicom znakomitą rozrywkę mimo kapryśnej pogody. Sensacją okazała się jednak dyskwalifikacja Vettela, o którą Niemiec sam przekornie poprosił.
Jeżeli któryś z bukmacherów przyjął zakład, że Esteban Ocon wygra niedzielny wyścig na torze Hungaroring, a głównym zagrożeniem będzie zieleń Astona Martina, zapewne w odpowiednim sądzie został już złożony oficjalny wniosek o upadłość spółki. Grand Prix Węgier zaskoczyło w każdy możliwy sposób. I podobnie jak po ostatnim starciu liderów na Silverstone, echa zakończonego wyścigu nie milkną. Głównie za sprawą Sebastiana Vettela.
Jazda o kropelce w zielonych barwach
Po prawdziwym karambolu na pierwszym zakręcie, sensacyjnym zwycięzcą ostatniego GP F1 przed wakacyjną przerwą został Esteban Ocon. Dla zespołu Alpine jest to ogromne osiągnięcie, bo to pierwszy triumf koncernu Renault od powrotu do królowej motorsportu. Wynik ten będzie ciężki do powtórzenia, bo francuska stajnia zakończyła już rozwój bolidu.
Beneficjentem tego chaosu został również Sebastian Vettel. Niemiec do ostatnich metrów polował na młodego Francuza, ale ostatecznie musiał zadowolić się drugim miejscem. Nie mniej jednak, był to kolejny sukces Astona Martina, który po raz drugi w sezonie znalazł się w czołówce. Wywalczone podium to też prawdziwy worek cukru dosypany do gorzkiej herbaty, którą chwilę wcześniej zaparzył Lance Stroll. Kanadyjczyk roztrzaskał swój samochód po fatalnym błędzie na samym początku, wycofał się z wyścigu i wyrzucił z rywalizacji Charlesa Leclerca z Ferrari.
Radość nie trwała jednak długo. Wczoraj o godzinie 22:02 zespół sędziowski wykluczył Niemca z wyścigu ze względu na złamanie przepisu 6.6.2. regulaminu technicznego FIA. W bolidzie AMR21 zabrakło bowiem… paliwa potrzebnego do wykonania odpowiednich badań.
700 mililitrów do szczęścia
Zdeklarowani fanatycy Astona Martina na pewno chcieli sięgnąć po coś mocniejszego w związku z opublikowaną decyzją. Trunki w butelkach o pojemności 0,7 litra nie będą jednak smakować zbyt dobrze. Tyle bowiem zabrakło, aby zespół mógł przejść kontrolę zbiornika paliwa i zabrać do domu puchar za drugie miejsce.
Jak brzmi treść tajemniczego zapisu 6.6.2. regulaminu technicznego FIA?
„Zespoły muszą zapewnić możliwość pobrania próbki paliwa o pojemności 1 litra z baku samochodu, w dowolnym momencie trwania zawodów. Po sesji treningowej, jeśli samochód nie został doprowadzony z powrotem do boksów o własnych siłach, wymagane będzie dostarczenie wyżej wymienionej próbki plus oraz ilości paliwa, która zostałaby zużyta na powrót bolidu do boksów. Dodatkowa ilość paliwa w próbce zostanie określona przez FIA”.
Sędziowie mieli trudności z pobraniem próbki. Ostatecznie udało się zgromadzić jedynie 300 mililitrów. Aston Martin zapowiedział już oficjalnie, że planuje złożenie apelacji. Bolid AMR21 został wczoraj zaplombowany i pozostał w garażu parku zamkniętego. Niebawem ma trafić do ośrodka technicznego we Francji. Szefostwo zespołu zakłada, że błąd w pomiarach spowodowany jest awarią pompy paliwowej. Ma o tym świadczyć fakt, że Vettel musiał zatrzymać samochód przed zjazdem do pit stopów. Aston jest pewny, że w baku pozostało jeszcze minimum 1,4 litra paliwa, o czym świadczą dane pobrane z przepływomierzy. Na odwołanie zespół Lawrence’a Strolla ma aż 96 godzin od wyścigu.
Decyzja wraz z argumentacją zespołu sędziowskiego dostępna jest na oficjalnej stronie FIA. Jeśli ciekawią Was przepisy techniczne bolidów F1, regulamin dostępny jest w tym miejscu.
Chaos, karambol i… plotki
Chwilę po zakończeniu wczorajszego wyścigu pojawiły się też pierwsze plotki i teorie spiskowe. Kilka bolidów zatrzymało się na trasie już chwilę po zakończeniu rywalizacji i nie zjechało do alei serwisowej. Poza wspomnianym wcześniej Vettelem, podobny ruch wykonał Esteban Ocon. Pojawiły się sugestie, że sensacyjny triumfator szybko pożegna się z honorem wysłuchania francuskiego hymnu. Faktycznie, FIA wezwała kierowcę Alpine na dywanik. Zwycięzca wyścigu wytłumaczył, że podczas świętowania przegapił zjazd i nie chciał nadwyrężać samochodu, dlatego podjął decyzję o zatrzymaniu się na drodze. Sędziowie nie zdecydowali się więc na wykonywanie jakichkolwiek dodatkowych kroków.
W iście sprinterskim tempie pojawiły się też domysły o dyskwalifikacji zawodników Williamsa, głównie George’a Russela. W bolidzie Brytyjczyka również miało zabraknąć benzyny, a pobrana próbka miała okazać się niewystarczająca lub nawet niemożliwa do uzyskania. Dla gwiazdy Williamsa byłby to prawdziwy cios. Ciężko już zliczyć przypadki, kiedy to młody zawodnik i pretendent do fotelu Mercedesa przegapił szansę na pierwsze punkty w karierze. Ostatecznie potwierdzono, że bolid FW43B przeszedł kontrolę.
Najgorętszą teorią spiskową jest jednak wpływ zachowania Vettela przed wyścigiem na ostateczną decyzję sędziów. Istnieją domysły, że krnąbrne wypowiedzi Niemca rozwścieczyły delegatów, a jego prowokacje i ton wpłynęły na dyskwalifikację.
Vettel sam się o to prosił?
Niemiec podpadł zespołom sędziowskim jeszcze przed rozpoczęciem niedzielnego wyścigu. Podczas ceremonii rozpoczęcia imprezy i odgrywania hymnu Węgier, Vettel miał na sobie tęczową koszulkę z napisem „same love”. Kierowca Astona chciał tym samym wyrazić swoje wsparcie dla tamtejszej społeczności LGBT. Rząd Victora Orbana wprowadził niedawno specjalne przepisy zakazujące propagowania homoseksualizmu oraz zmian płci.
Niemiec złamał tym samym zasadę, według której zawodnicy podczas ceremonii otwarcia nie mogą swoim zachowaniem promować żadnych ideologii, przekonań czy postulatów. Regulamin jasno określa, że jedynym dopuszczalnym wtedy strojem jest kombinezon.
Sebastiana uratowało jednak zamieszanie związane z ulewą. Koszulek z napisem „no racism” nie zdążyli wtedy zdjąć Bottas, Sainz i zespołowy partner Vettela, Lance Stroll. Sędziowie postanowili więc zakończyć swoje dochodzenie na odpowiednim upomnieniu.
Co ciekawe, Vettel w wywiadzie z telewizją Sky Sports stwierdził, że ucieszyłby się z… dyskwalifikacji za swój czyn. I nie interesuje go decyzja sędziów, bo gdyby mógł, uczyniłby to raz jeszcze. Cóż, czasami warto jest jednak uważać na to, czego sobie życzymy…