Felieton: Od KJS do Rally And Race

Maksymiuk na Maxa! Od dzisiaj poniedziałkowe wieczory należą do mnie i moich felietonów. Zanim zacznę poruszać tematy ważne i poważne, to chciałbym Wam opowiedzieć, jak wyglądała moja droga od prawego fotela w KJSach do Rally And Race.

W tym roku magazyn „Rally And Race” – jedyny, powtarzam JEDYNY (!) drukowany magazyn motorsportowy w Polsce obchodzi okrągłe dziesiąte urodziny. Pomysłów na świętowanie mamy kilka. Jednym z nich było założenie rajdowego zespołu, na którego czele stanął założyciel i redaktor naczelny – Krzysztof Czechak. Powstał więc Krzysztof Czechak Rally And Race Team. Nasz świeżutki zespół ma już na swoim koncie pierwszy sukces w postaci wygrania Rajdu Świdwińskiego. Oj wybornie to smakowało!

Czas na kolejny krok!

Dziś rozpoczynamy nowy cykl na łamach serwisu Rally And Race – Gadanie Kontrolne. Pięć dni, pięciu autorów i pięć różnych pomysłów. Każdego tygodnia, cyklicznie od poniedziałku do piątku o tej samej godzinie będziecie dostawać określone treści danego autora. Z racji, że mi przypadły poniedziałki, mam przyjemność otworzyć ten cykl swoim felietonem. Myślę że to dobra okazja, aby przybliżyć Wam historie jak wyglądała moja droga od żółtodzioba sportów motorowych, którym byłem jeszcze pół dekady temu do członka ekipy Rally and Race. Napiszę więc trochę o sobie — oczywiście subiektywnie z jak najlepszej strony i trochę o tym, o czym będę pisał w ramach poniedziałkowych felietonów Maksymiuk na Maxa!

Lepiej późno niż wcale

Tak więc, moja przygoda z motorsportem zaczęła się dość późno, bo w wieku 32 lat, czyli sześć lat temu. Przed tym czasem kojarzę tylko trzy sytuacje, w których moja uwaga była na nim skupiona. Pierwsza to gdy jako nastolatek oglądałem coś w rodzaju prospektów Renault, które co miesiąc przychodziły pocztą do domu z racji tego, że kiedyś mój ojciec kupił w salonie nowe auto tej marki. Chciałbym, aby to był jakiś gorący francuski hothatch pokroju Megane RS, ale niestety nie… Było to śmieszne Twingo, a pamiętam to auto, bo właśnie na nim nauczyłem się jeździć. W tych prospektach pojawiały się informacje o młodym zdolnym kierowcy z Polski, niejakim Robercie Kubicy. Jeździł wtedy w Pucharze Renault 2000. Czytanie tych informacji robiło na mnie ogromne wrażenie i napawało mnie dumą, bo czytałem o Polaku startującym w wyścigach, gdzieś tam w wielkim świecie.

Druga sytuacja to następstwo pierwszej, czyli Kubica w Formule 1. Oglądając pierwsze wyścigi naszego rodzynka w F1, miałem satysfakcję z tego, że znałem historię Kubicy właśnie z tych prospektów, a były to czasy, gdy internet nie był jeszcze tak naszpikowany informacjami jak dziś, służył bardziej do komunikacji na Gadu-Gadu.

Trzeci kontakt z motorsportem to oglądanie rajdów WRC — w telewizorze oczywiście, które pokazywała kiedyś telewizja TV4. Były to czasy, gdy Sebastian Loeb wygrywał swoje pierwsze tytuły w World Rally Champopnship – piękne czasy!

Poza tymi trzema wyjątkami nie zwracałem większej uwagi na sporty motorowe. Żyłem z dala od świata rajdów i wyścigów do czasu, aż zostałem zaproszony przez Maćka, mojego starszego brata, na prawy fotel „czarnej strzały”, czyli Peugeota 106 GTI. Moja rola jako pilota polegała wtedy na powiedzeniu (aż!) dwóch, ale jakże bardzo istotnych i ważnych komend: szykana i lewy dziewięćdziesiąt. O pilotowaniu miałem wtedy takie pojęcie jak Jeremy Clarkson o tym felietonie. Pierwszy i ostatni raz miałem przyjemność być na torze FSO na Warszawskim Żeraniu. Do tej pory nie rozumiem jak można było zaorać ten tor i postawić na nim bloki?! „Czarną Strzałą” zdobyliśmy liczne tytuły i puchary w amatorskich Warszawskich imprezach. Najbardziej jestem dumy z zajęcia pierwszego miejsca w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Auto Koła Centrum w Warszawie w 2018 roku (klasa trzecia). Mistrz RSMAKC – Wow! Ależ to brzmi, nieprawdaż?!

Po dwóch latach przesiedliśmy się do mocniejszego auta. Subaru Impreza WRX STI, rocznik 1996 – oklejony w barwy Stomil Olsztyn Mobil 1 Rally Team. Startowaliśmy w tych samych amatorskich imprezach, ale już w mocniejszej klasie więc konkurowaliśmy ze zdecydowanie mocniejszymi autami i bardziej doświadczonymi kierowcami. W międzyczasie wysiadałem z prawego fotela i próbowałem swoich sił jako fotograf. Fotografowanie wciągnęło mnie na tyle, że coraz częściej łapałem za aparat niż wsiadałem na prawy fotel Subaru.

„I just push the button” – moment przełomowy

W styczniu 2020 roku obejrzałem na YouTube film „I just push the button”. Jest to film o Marcinie Rybaku – polskim fotografie rajdowym, jednym z najlepszych na świecie. Zrobił na mnie ogromne wrażenie i wtedy poczułem, że to jest to! To był moment, w którym odnalazłem swoją pasję, moment, w którym dostałem ogromnego kopa do działania. Nawiązałem współpracę z serwisem dailydriver.pl i we wrześniu 2020 r. pierwszy raz w życiu pojechałem na Mistrzostwa Polski Rallycross jako akredytowany fotoreporter. To było coś! Pierwsza kamizelka i plakietka z napisem MEDIA. Piękna sprawa! Przez cały weekend towarzyszyły mi niesamowite emocje – w końcu spełniłem jedno ze swoich marzeń. Wtedy też napisałem relację z tego wydarzenia – pierwszą w swoim życiu, która została opublikowana na łamach portalu. Było to dla mnie duże wydarzenie. Jako fotoreporter redakcji dailydriver.pl zaliczyłem kilka wyjazdów na MRPC, Barbórkę Warszawską i Rajd Polski, dodatkowo obskoczyłem kilka mniejszych rajdów RO, SKJS i KJS. Doświadczenie, jakie zebrałem podczas tych pierwszych imprez było bezcenne. Poznawałem co, gdzie i jak a przede wszystkim, poznawałem ludzi ze środowiska Polskiego motorsportu. Różnych ludzi. Sympatycznych i tych mniej sympatycznych, takich co chętnie rozmawiali z żółtodziobem, podpowiadali i dzielili się doświadczeniem, ale też i takich co patrzyli z góry i nawet „Cześć” nie odpowiadali. Poznawałem zawodników, fotografów i dziennikarzy oraz zajawkowiczów takich jak ja, którzy potrafili wydać ostatnie pieniądze na to, aby pojechać na rajd.

Jesienią 2021 roku dostałem propozycję współpracy z Rally And Race. Przez kilka tygodni zastanawiałem się, czy dam radę, czy podołam temu wyzwaniu, w końcu to magazyn stricte motorsportowy. Postanowiłem dać sobie szansę i spróbować. Wolę żałować, że czegoś spróbowałem, niż snuć wizję jak by to mogło być gdybym spróbował. Piszę do magazynu i dla serwisu od dziewięciu miesięcy, a naczelny nie chce mnie wyrzucić… Jest OK!

Dziennikarz nie zawodowy

Pracuję na cały etat osiem godzin dziennie od poniedziałku do piątku w branży w żaden sposób niezwiązanej z motorsporetm ani motoryzacją. Nie jestem zawodowym dziennikarzem i nie skończyłem studiów w tym kierunku. Z polskiego w szkole podstawowej, czy później w technikum nie miałem piątek, często były to dwóje i tróje. Do szkoły to raczej chodziłem (i to też nie zawsze) niż się w niej uczyłem. Nie jestem też po technikum samochodowym. Z mechaniki jestem kiepski, a szczytem moich umiejętności mechanicznych jest wymiana żarówki czy koła. Nie wiem co to znaczy, że szpera działa na 25% i często nie rozumiem tych technicznych, warsztatowych pojęć. Niestety nie mam tyle czasu ile bym chciał, aby dokładnie zagłębiać się w tajniki każdej motorsportowej dziedziny i nie uważam się za eksperta w którejkolwiek z nich.

Było o tym czego nie mam, to teraz o tym, co mam. Otóż mam przede wszystkim wielką pasję i serce do motorsportu a moja narzeczona mówi mi bez ogródek, że więcej mam szczęścia niż rozumu i cholera… to jest prawda, bo w redakcji poznałem super ludzi, którzy tak jak ja pasjonują się motosportem i każdą wolną chwilę poświęcają Rally And Race. Muszę, też wspomnieć o moim super szefie, który nie robi mi żadnych problemów, gdy biorę wolne piątki i poniedziałki, aby pojechać na rajd czy rallycross. No i teraz mam swoją poniedziałkową rubrykę, w której pisał będę o tym, o czym będę chciał – a co! Więc będzie o tym, co mnie wkurza i irytuje, ale też o tym co cieszy i napędza do dalszej pracy czy to fotografa, czy dziennikarza amatora. Mam kilka pomysłów na kolejne felietony, a gdy one się skończą, to barwne motorsportowe życie na pewno podsunie kolejne.

Można? Można!

Jak widać na moim przykładzie przygodę z motorsportem można zacząć w każdym dowolnym momencie życia i nie trzeba mieć wcześniej nie wiadomo jakiej z nim styczności. Uczę się na bieżąco, cały czas odkrywam i dowiaduję się czegoś nowego. Gdy popełnię błąd, to z pokorą staram się go naprawić, a nie myli się ten, kto nic nie robi… Każdy amator kochający motosport przy odrobinie szczęścia może znaleźć swój kawałek podłogi w tym świecie i być blisko, bardzo blisko, a nawet w samym jego epicentrum.

Jeżeli się zastanawiasz czy jest sens robić zdjęcia starą lustrzanką na amatorskiej imprezie, to mówię Ci, że jest! Jeżeli czujesz, że chciałbyś wystartować w KJSie, ale się zastanawiasz, to się nie zastanawiaj… Tylko to zrób!

Do następnego poniedziałku!

Marcin Maksymiuk