Formuła E. Bardzo dziwaczny finisz w Walencji

Fot. Formula E

Pierwsza elektryczna seria wyścigowa o statusie Mistrzostw Świata FIA, jaką jest Formuła E, wyróżnia się na kilka sposobów. Jednym z nich jest organizowanie rund wyłącznie na torach ulicznych. Trudności z postawieniem tymczasowych obiektów w centrach miast podczas pandemii koronawirusa doprowadziły jednak do sytuacji, w której Formuła E po raz pierwszy ścigała się na permanentnym torze w Walencji.

Jest to problematyczne nie tylko ze względu na nieuchronne porównania z osiągami samochodów innych serii – których szczególnie FIA stara się uniknąć – ale przede wszystkim z uwagi na brak ciasnych zakrętów i poprzedzających ich mocnych hamowań, gdzie samochody Formuły E odzyskują energię.

To właśnie problemy z energią doprowadziły do kuriozalnej końcówki sobotniego wyścigu. Nie chodziło jednak o charakterystykę toru, a jedną z zasad rywalizacji. Po tym jak pojawienie się na torze samochodu bezpieczeństwa niemal zawsze oznaczało, że wyścig zakończy się sprintem do mety na pełnym gazie, bowiem kierowcy mogli zaoszczędzić dużą ilość energii podczas wolniejszej jazdy, seria interweniowała i wprowadziła zapis odejmujący 1 kWh dostępnej alokacji energii za każdą minutę neutralizacji.

Kilka incydentów na mokrym torze w Walencji sprawiło, że samochód bezpieczeństwa kontrolował stawkę aż przez 19 minut, więc kierowcy stracili aż 35% z początkowych 54 kWh i w momencie ostatniego restartu mało który miał do dyspozycji więcej niż 5% baterii.

Formuła E w Walencji – zawiniły przepisy?

Nie byłoby to problemem, gdyby do mety pozostało tylko jedno okrążenie. Prowadzący w wyścigu Antonio Félix da Costa wywrócił jednak losy rywalizacji do góry nogami, kiedy to przekroczył linię startu/mety na 15 sekund przed końcem regulaminowego czasu, dokładając do dystansu jeszcze jedno kółko.

Tylko kilku zawodników było przygotowanych na taką ewentualność, natomiast reszta musiała gwałtownie zwolnić, aby dotoczyć się do mety. Udało się to tylko dziewiątce, a niektórzy nawet nie zorientowali się w sytuacji i kontynuowali ściganie jakby to było ostatnie okrążenie, by później dowiedzieć się o nieuchronnej dyskwalifikacji.

Jak można się było spodziewać, najlepiej w sytuacji odnalazł się zespół Mercedesa. Nyck de Vries i Stoffel Vandoorne zaoszczędzili energię na ewentualność dodatkowego okrążenia i tak Holender odniósł swoje drugie zwycięstwo w tym sezonie, a Belg stanął na podium po tym, jak musiał startować z ostatniego miejsca. Przedzielił ich na mecie Nico Müller, dla którego było to pierwsze podium w karierze.

Od razu po zakończeniu wyścigu część kierowców wyraziła swoje niezadowolenie z tego, jak zakończył się wyścig. O ile seria – poniekąd słusznie – obarczyła winą za sytuację samych uczestników, da Costa stwierdził, że gdyby zwolnił na tyle, by nie wznawiać wyścigu przed końcem czasu, naraziłby się na protesty od rywali. Były mistrz Lucas di Grassi również zwrócił natomiast uwagę na to, że po przekroczeniu mety nadal pozostało mu 40% baterii, których nie mógł użyć do ścigania.

Kombinacja niefortunnych czynników jak nietypowy dla Formuły E tor drogowy, długi łączny okres neutralizacji czy restart na 15 sekund przed końcem, sprawiła, że fani byli świadkami bardzo nietypowej końcówki. Możliwe, że władze serii zastanowią się nad modyfikacją zasad – na przykład poprzez wprowadzenie limitu maksymalnego odjęcia energii – z kolei przeciwnicy elektrycznych wyścigów zyskali materiał, który będą przypominać za każdym razem, gdy tylko będą chcieli naśmiewać się z tej formy motorsportu.