Grand Prix Baku – 5 przemyśleń po ulicznym dreszczowcu

formula1.com

Choć Formułę 1 ogląda się najczęściej z pozycji wygodnej kanapy, to Ci którzy dotrwali do końca rywalizacji w Azerbejdżanie wstawali z niej z tętnem wysiłkowym. Niedzielny wyścig z miejsca trafia do propozycji najbardziej emocjonującego w tegorocznym kalendarzu. Zapraszamy na podsumowanie Grand Prix Baku, które pomimo tylu zwrotów akcji, zachowało status quo w stawce.

Jeżeli w ostatnim podsumowaniu wyścigu w Monako napisaliśmy, że był to mały deszcz z dużej chmury, to Baku było praktycznie… bezchmurne. Przez większą część wyścigu można było spoglądać na nie jednym okiem. Ale ostatnie minuty przyniosły deszcz, grad, huragan, trąbę powietrzną, tropikalny monsun i powódź. Jeśli w ciągu minuty mrugamy około 20 razy, to przez ostatnie 10 minut wyścigu jakikolwiek ruch powieki powodował przeoczenie czegoś ważnego.

Rywalizacja w Azerbejdżanie pozwoliła na nowo odkryć to, co w tym sporcie jest najpiękniejsze. Nieprzewidywalność. Zwycięzca pojawia się dopiero za linią mety, nic nie jest pewne a Ci skazani na pożarcie, potrafią pokazać swój pazur. Jeżeli ktokolwiek obstawił u bukmachera jak będzie wyglądać klasyfikacja końcowa, dziś najprawdopodobniej z braku pomysłu na wydawanie milionów zastanawia się nad wprowadzeniem własnego zespołu do stawki.

fot. formula1.com

Pierre „Eric Cantona” Gasly

Jeśli nie wiecie kim jest Eric Cantona, w ramach wytłumaczenia, jest to piłkarska legenda Manchesteru United. Dlaczego rodak Gasly’ego pojawia się w tym podsumowaniu? Zobaczcie jego fantastyczną bramkę w meczu z Sunderlandem z 1996 roku. Gdy większość piłkarzy po takim „golasso” biegłaby w szale do trybun, Cantona stanął i odwinął kołnierz swojej koszulki. Zimna, perfekcyjna celebracja.

Pierre Gasly przechadzając się po padoku może bez obaw odwijać kołnierz mijając boksy Red Bulla. Oczywiście, Christian Horner ma obecnie w zespole bardziej doświadczonego (i zwycięskiego) Sergio Pereza, ale nie jest to opcja na długą przyszłość. Gasly wciąż związany jest z tą stajnią, w końcu Alpha Tauri to ich drugi, niejako rezerwowy zespół. Po stracie fotela w Red Bullu odbudował się, zyskał pozycję niekwestionowanego lidera, wygrał swoje pierwsze GP na torze Monza. Po starcie sezonu brakowało szczęścia, ale znów w ważnym momencie Francuz przypomina nam o sobie.

Pierre krytykował swój były zespół. Jako jedyny pozwolił sobie na to, aby głośno żalić się, że został wyrzucony, że nie dano mu szansy i nie ufano mu. A teraz „syn marnotrawny” pokazuje swojemu szefostwu, że w razie potrzeby można na niego liczyć. Potrzebny mu tylko szybszy bolid. I chyba jeszcze odrobina doświadczenia.

fot. formula1.com

Ten drugi, z licencją na pierwszego

Historię piszą zwycięzcy. Również w motorsporcie. Nikt nie będzie niebawem pamiętał, że sukces Meksykanina wyrósł na pechu Verstappena i błędach Hamiltona. „Checo” to niezwykle sympatyczny gość. Jego sukces w Bahrajnie był swego rodzaju wyciskaczem łez. Człowiek odrzucony przez swój zespół mimo dobrych wyników, praktycznie pakując swoje walizki wygrywa pierwszy wyścig w swoim życiu. Z niejasną przyszłością zastanawia się, czy to nie jest pożegnanie z F1. Ale fachowcy nie odchodzą z padoku.

Po podpisaniu kontraktu z Red Bullem przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Kierowca tak ułożony, spokojny w bolidzie, praktycznie znika z walki o prym. Bo nie oszukujmy się, czwarte miejsca nikogo w tej stani nie cieszą. Tu liczy się podium. Sergio zapowiadał, że bolid z bykiem to zupełnie inna para kaloszy. Że potrzebuje czterech, może pięciu wyścigów.

Dotrzymał słowa. Z Baku wyjeżdża jako zwycięzca i kierowca na podium w klasyfikacji mistrzostw świata. Pod nieobecność Verstappena potrafi nawiązać walkę, ba, przez lwią część wyścigu całkowicie trzymał w szachu obecnego mistrza. Perez to tylko i aż „numer dwa”. Nie jest to projekt na lata. Ale dla obu stron to małżeństwo bardzo się opłaca. Horner w końcu znalazł godnego partnera dla Holendra.

fot. Pirelli Polska – oficjalny profil Facebook

Era Pirelli mocno się… przegrzała

Ostatnie dni, delikatnie mówiąc, są dosyć ciężkie dla włoskiego producenta. Dziś na łamach naszego magazynu pojawił się odpowiedni artykuł opisujący problemy koncernu podczas minionego weekendu. W dużym skrócie, producent opon znalazł się na ustach motorsportowego świata po problemach na Sardynii, gdzie przebita opona pozbawiła wygranej jednego z kierowców. Ale oliwy do ognia dolała rywalizacja w Baku i rozbite bolidy Strolla i Verstappena.

Coraz częściej w wypowiedziach kierowców padają sformułowania o zarządzaniu oponami, ich oszczędzaniu i odpowiednim wykorzystywaniu, aby w ogóle dojechać do mety. Legenda tego sportu, David Coulthard, stwierdził ostatnio, że F1 potrzebuje czegoś świeżego. Potrzebuje dopuszczenia większej liczby producentów ogumienia i ich rywalizacji o poszczególne zespoły. Max Verstappen między wierszami zaatakował włoską markę, sugerując, że winą za niedzielne wypadki obarczą… odłamki na torze. Nie mylił się.

Karty w tej grze wydaje jednak FIA, odpowiedzialne za regulacje, rodzaje mieszanek i wymagania co do ich zmian. Nie zmienia to jednak faktu, że wewnętrzne śledztwo Pirelli jest teraz bardzo potrzebne. To wciąż plotki, ale ponoć kierowcy obawiają się włoskich opon.

fot. formula1.com

Król Vettel po raz drugi!

Formuła 1 to prawdziwa sinusoida emocji. Gdy po zmianie nazwy i „przejęciu” przez Astona Martina pracownicy tej stajni zmienili kolor krawatów z różu na zieleń, panowała euforia. Szybko pożegnano Checo Pereza, którego trochę wypchnięto tylnymi drzwiami, bo w najnowszym DBX przed frontem czekał już Vettel. Czterokrotny mistrz świata. Nikogo nie dziwiło, że Lance Stroll zostaje. Nie trzeba przecież tłumaczyć dlaczego.

Ale potem przyszła depresja. Vettel był cieniem z dawnych lat. Młodszy Lance musiał wejść w buty mistrza i ratować image Astona. Zapowiedzi, że uda się zachować formę z 2020 roku prysły… A Niemiec był godnym rywalem dla… Williamsa i Alfy Romeo. Blask różowego Racing Point zniknął. W Monaco przyszło przełamanie. A w Baku pierwsze podium dla zespołu. Drugie miejsce na pudle to niebywały sukces. Sebastian ponownie stał się liderem zespołu.

Może to przypadek. Ale jest to przypadek bardzo potrzebny. Vettel awansował do pierwszej dziesiątki w generalce. Aston traci już tylko dwa punkty do Alpha Tauri. Do czwartego miejsca jest przepaść, ale w końcu kolor british racing green wraca na dobre tory. Pojawia się więc pytanie. Czy Sebastian przypomniał sobie swoje najlepsze czasy? A może zawsze je pamiętał, ale nie miał odpowiedniego bolidu?

fot. formula1.com

To już nie są problemy. Mamy prawdziwy kryzys…

Mercedes ma tyle samo fanów, co krytyków, którzy zmęczeni są sukcesami stajni z Brackley. A ci drudzy od pewnego czasu dostali wiatru w żagle. Obojętnie które barwy przywdziewamy przed wyścigiem, trzeba zauważyć jedno. Mercedes po raz pierwszy od lat jest w głębokim kryzysie.

Zacznijmy od Bottasa. W jednym z naszych felietonów padło stwierdzenie, że stajni nie opłaca się zwalnianie Fina, bo to świetny kierowca i znakomity partner Hamiltona. Plotki pojawiły się po Grand Prix Hiszpanii, w którym Mercedes mocno zapunktował. Monaco to jednak prawdziwa, kilkudniowa katastrofa. A w Baku Valtteri po prostu nie istniał. Fin traci najsilniejsze karty ze swojej talii. Pytanie, czy zawodnik z numerem 77 zna już swoją przyszłość i nie zależy mu na walce dla stajni AMG?. Wyraźnie obniżył loty, ale wciąż zgłasza uwagi co do jakości swojej maszyny i tam szuka powodu porażek. Nie wiemy jaka jest prawda… Wiemy tylko, że pech nie może go opuścić…

W głosie i zachowaniu Hamiltona po raz pierwszy od dawna czuć drobny strach. Brytyjczyk zaczął popełniać błędy. Zaczęło się na Imoli, gdzie przestrzelił hamowanie. W Monaco z walki o prym wycofali go ludzie odpowiedzialni za strategię. Ale w Baku Lewis dostał zwycięstwo na tacy. I w tak ważnym momencie, w tak kluczowym starciu popełnił błąd i… przypadkowo nacisnął „magiczny” przycisk odpowiedzialny za szybkie dogrzanie przednich kół. Przez taką drobnostkę przestrzelił hamowanie i wypadł z gry. Ale niedzielna gra nie była dla niego przyjemna. Był sfrustrowany, bo Sergio Perez mocno mu odjeżdzał. A pozycję lidera stracił… przez kolejny fatalny pit stop.

Sami przyznajcie, że gdyby w tym tekście nie było nazwiska, większość kibiców była by pewna, że tak szkolny błąd popełnił Nikita Mazepin albo Yuki Tsunoda. Nie. Zrobił to siedmiokrotny mistrz świata, który wyraźnie czuje na sobie oddech Verstappena. Po raz pierwszy od lat Lewis nie jest panem i władcą na włościach. Młody, holenderski książe wywiera coraz większą presję… Nawet, kiedy siedzi już w padoku. Ktoś w końcu rzucił rękawicę Toto Wolffowi. A srebrne strzały są tak przyzwyczajone do wygrywania, że po prostu nie wiedzą co robić w takiej sytuacji.

Zrobiło się nam widowisko!

Po ulicznym wyścigu w Baku… praktycznie nic się nie zmieniło. Status quo zachowany, Red Bull powiększył jednak przewagę w tabeli konstruktorów. Czekamy na kolejny wyścig na francuskim Circuit Paul Ricard. Co wiemy? Hamilton potrzebuje wygranej jak tlenu, Verstappen będzie głodniejszy niż zwykle a Yuki Tsunoda na pewno wydrze się na swój zespół przez radio.