Idealny Świat z elektrykami – blackout pierwszego dnia

Po decyzjach Unii Europejskiej jesteśmy na końcówce ery aut spalinowych. Nowych będzie coraz mniej, więc pozostaną nam obecnie wyprodukowane, które będziemy dojeżdżać aż będą wyglądać jak klapki Mojżesza. Ale pójdźmy w teoretyczną przyszłość co stanie się jeśli już dziś spełnimy mokry sen ekologów i wszystkie auta w magiczny sposób zamienią się w elektryczne. Czeka nas idealny … kataklizm.

Nie wnikajmy jak, tylko załóżmy, że lądujemy w idealnym świecie według urzędników europejskich i ekologów. Nie ma od dzisiaj aut spalinowych, wszyscy mamy elektryki. Cieszymy się idealnie czystym powietrzem, „paliwo” jest tanie, auta się nie psują, jest cicho, że słychać jak rosną nam włosy na głowie … teoretycznie.

Jeden dzień pięknego świata

Pierwszy problem pojawi się już pod koniec pierwszego dnia. Wszyscy wrócą z pracy, szkoły czy sklepu i podłączą auta do ładowania. W tym momencie elektrownia na Warszawskim Żeraniu i prawdopodobnie reszta w naszym kraju również zaświeci jaśniej niż słońce i nastaną egipskie ciemności. Strzał jednorazowego obciążenia przewyższy wielokrotnie możliwości przesyłowe polskiej infrastruktury. Już dzisiaj w upały sypią się prośby, aby prać i zmywać w nocy, aby w dzień sieć nie padła od klimatyzatorów. Podłączenie wszystkich aut jednocześnie do ładowania w tym samym czasie to egzekucja dla sieci. W tym momencie nie będzie jazdy, telewizji, światła, lodówek, pralek, zmywarek itd, itd. Wszelki prąd będzie musiał ruszyć z agregatów czyli wracamy do paliwa i świeczki.

Śmieci dzielimy na palne i nie palne

To jednak nie koniec problemów. Czujniki smogowe będą nadal pokazywać obciążenie ponad normy. Ale to nie awaria, bo blackout przyjdzie dopiero później w nocy. Więc co się stało? Otóż nadal jest duży ruch na ulicy, zmieniliśmy tylko typ napędu w samochodach. Auta wzbijają zanieczyszczenia z ulicy, klocki hamulcowe pylą, w piecach nadal palone jest śmieciami. W skali globalnej „naprawiliśmy” tylko jeden drobny element w drabinie problemów. Samoloty, statki czy ciężarówki nadal używają tradycyjnego paliwa. Elektrownie nadal tłuką syf w atmosferę, ale spokojnie, tylko do nocy bo później po globalnym obciążeniu zostanie po nich tylko lej w ziemi.

Cichy zabójca pieszych

To może poprawią nam się statystyki wypadków. Niestety nie. Jest jeszcze gorzej. Auta elektryczne mają wysoką sprawność. Nawet zwykłe elektryczne Dacie mają przyśpieszenie lepsze od Subaru Imprezy. Przekroczenie dozwolonej prędkości jest jeszcze łatwiejsze i szybsze. Do tego piesi i rowerzyści nadal maja pierwszeństwo i śmiało wchodzą na pasy wpatrzeni w ekrany telefonów bo …. nie słychać zbliżającego się auta. Oczywiście to wina pieszych, którzy wygrali nieśmiertelności w przepisach, a nie aut elektrycznych. Ale wchodzimy w realne warunki, a nie utopijne miasta gdzie wszyscy nagle są idealni.

To może będzie ciszej przy trasach szybkiego ruchu? Niestety też nie. Powyżej 100 km/h słyszymy głównie szum z opon, który zagłusza pracujący silnik nie licząc oczywiście pato-wydechów i „dawców”. Więc czy leci po trasie elektryk, diesel czy benzyna to mamy ten sam szum dopóki nie wymyślą alternatywy dla klasycznych opon.

Sytuacje awaryjne

Każdy kto ma już prawo jazdy, żyje na tyle długo, żeby wiedzieć że trafiają się sytuacje awaryjne. A to pies dławi się kością, a to dziecko ma gorączkę, dziadek obciął sobie palca kosiarką lub zabrakło mąki przed świętami. Trzeba szybko jechać przez czerwone światła bo liczy się każda minuta. Auto spalinowe stojące nawet na oparach w baku, w przeciągu 10 minut może być w gotowości po zatankowaniu na pobliskiej stacji. W przypadku elektryka jak wyjeździmy dzisiejszą normę to mamy unieruchomiony pojazd na godziny. A nie wszystko da się załatwić rowerem. I nie można do wszystkiego angażować strażaków czy karetek. Oni też będą mieć ten problem, bo te auta pracują non stop. To kiedy mają się ładować. Więc albo muszą mieć dodatkowe baterie na wymianę albo ciągnąć agregat na przyczepce.

Oficjalne parametry to … kłamstwo

W praktycznym użytkowaniu czy to „na spokojnie” czy podczas „życiowej awarii” podstawowym problemem jest zasięg. Słyszymy co chwila, że zaraz będzie auto na prąd o zasięgu 1000km. Tylko kiedy oficjalne dane techniczne są prawdziwe. Katalogowe dane to bełkot. Komu udało się mieć spalanie jak w prospekcie? O aferze dieselgate nie wspomnę. To są dane ze sterylnych pomiarów bez obciążeń drogowych czy innych urządzeń. Nie inaczej będzie z elektrykami. A dodatkowo mamy większą podatność na zasięg przez klimatyzacje, radio, światła, nawiew itp. A co z przyczepami, rowerami na dachu. To czują również auta spalinowe, ale modele w prądzie czują to szczególnie i realny zasięg nagle okazuje się bardzo krótki. A jak jest z komputerami czy telefonami na baterii. Kiedy wytrzymuje bez ładowania do końca dnia? Wtedy kiedy go nie dotykamy, a jak zaczniemy rozmawiać, robić zdjęcia, przeglądać facebooka, czyli po prostu go używać, to bez ładowania nie dotrzyma do wieczora. Rower to będzie zestaw obowiązkowy przy posiadaniu wyłącznie elektryka. Bo przecież zamieniliśmy spalinówki na „prądówki”.

Pamiętajmy też, że starsze auta wyprodukowane były zgodnie z panującą normą. Oczywiście w raz z rozwojem technologi podnoszoną poprzeczkę, jednak każde z tych aut spełniało obowiązujące normy spalin. Nakładanie kar (bo nagły podatek po kilkunastu latach to kara) to podważanie również tamtych decyzji i pozwoleń.

Oczywiście zasięgi aut elektrycznych cały czas rosną, to jest fakt. Ale nadal ich optymalne zasięgi wymagają saperskiej jazdy i nie korzystania z dobrodziejstw elektroniki.

Niewiadome

Oprócz optymistycznych teoretycznych założeń kompletnie nie wiadomo jak takie auta zachowają się w długoletnim ruchu masowym. A tutaj mamy wypadki, pijanych kierowców, powodzie, sól drogową, pożary itp. oraz finalnie utylizacja pojazdu. To nadal jest wielka niewiadoma bo elektryki stanowią ułamek całości. Auta po wypadku czekają na oględziny, później idą na złom. Ale już nie za stodołę, tylko muszą odpowiednio zutylizowane akumulatory. To kolejna dziura w łańcuchu perfekcyjnego świata aut elektrycznych. Nikt jeszcze nie martwi się co potem. Ale kiedy auta elektryczne w dużej ilości pojawią się na drogach to dzięki ciągłej pogoni pierwsze sztuki szybko będę w kolejce do utylizacji i trzeba być na to przygotowanym, a nie później martwić się co zrobić ze skażeniem wód gruntowych.

To co, jak nie elektryki

Obecnie poprawny politycznie świat zachłysnął się autami elektrycznymi. Mamy tutaj bum jak jeszcze kilkanaście lat temu na diesle czyli silniki o dużej sprawności, mało palą. Paradoksalnie w folderach reklamowych diesla pojawiał się też wątek ekologiczny i małego spalania. Montowano te ropniaki do wszystkiego, do małych VW Polo, Ibiz, C2 itp. Powstał też kolejny idiotyczny patent czyli filtr DPF i system start-stop.

Nawet Subaru w euforii „ropofali” stworzyło silnik boxer-diesla co odbiło się czkawką na wizerunku firmy, a obecnie te silniki są „palone na stosie” przez miłośników marki, a auta służą jako dawcy części elementów nadwozia. Mamy więc kolejną falę „dobrej zmiany”. Porzuca się hybrydy, które idealnie wpisują się w rozwiązanie problemu. Prąd w mieście, a w trasy na spalinowej jednostce, która jednocześnie ładuje baterie na przejazd przez kolejne miasto. Nadal powolny jest rozwój silników wodorowych, które wydają się skuteczną alternatywą dla silników spalinowych.

Polacy – miłośnicy gruchotów

Wszelkie raporty trąbią jak stara jest flota polskich aut. Jakimi gruzami jeździmy. Jednak pragnę poinformować analityków, że to nie zamiłowanie do rdzy tylko życie. Każdy by chciał mieć pachnące nowością auto. Jednak nie wielu na to stać. I to nie jest wybór tylko konieczność. Ceny nowych aut są niezrozumiale wysokie i każdy kolejne model jest droższy. Ceny nowych części przerażają, a żywotność nowych aut spada. Więc brniemy w używane od płaczącego Niemca. Do tego po zakupie auta jesteśmy za niego w pełni odpowiedzialni, a nie handlarz co kupił to w cenie złomu, ulepił ze szpachli i sprzedał jako samochód.

Ekologiczny szamanizm

Tak jak wspomniałem wcześniej problem spalinowych aut osobowych to tylko jeden mały element całej spirali problemów. Jednak wygeneruje nam zaraz inne, a istota problemu nie zostanie rozwiązana. Do tego wyprodukowana energia do ładowania aut elektrycznych nadal pochodzi z węgla. Więc nie rozwiązujemy problemu tylko go przesuwamy w inne miejsce. Przemilczany jest też temat kosztów zakupu i serwisowania takiego pojazdu. Wymiana akumulatorów jest nieopłacalna bo będzie przewyższać wartość kilku letniego auta. Zaraz pojawią się rzemieślnicze patenty na przedłużanie żywota takich baterii i wrócimy do niskiej jakości polskiej motoryzacji.

Oczywiście od czegoś trzeba zacząć. Jednak mamy tutaj pewną niesprawiedliwość. Bo z jednej strony dokręca się śrubę ludziom i trochę też producentom, którzy muszą spełniać coraz bardziej wyśrubowane normy, a z drugiej strony za umowną granicą, śmieci ładuje się prosto ze śmieciarki do rzeki. A w nocy już po tej cywilizowanej stronie pali się śmieciami w piecach.

PS. Aby tutaj nie zostać szybko zaszufladkowanym bo negatywnie wypowiadam się o autach elektrycznych prostuję, że nie jestem ich przeciwnikiem. W mieście nawet widzę dla nich miejsce w formie taksówek, aut kurierów czy dostawców. Jednak nie wierzę w tą fantastyczną przyszłość kreowaną przez osoby w garniturach, w tą nową erę. Bardziej ufam inżynierom. Jestem zdania, że należy szukać dalej alternatywy, a elektryczne auta potraktować jako poboczny epizod.

M.K.