Jak ukraść milion złotych – w roli głównej polscy rajdowcy

Fot. Grzegorz Kozera

Sport motorowy to zabawa dla bogatych ludzi i wielokrotnie okazywało się, że jego uczestnicy dorobili się w sposób nieetyczny lub niezgodny z prawem. Najnowszy przykład jest z Polski i dotyczy zawodników, którzy zrobili przekręt na ponad milion złotych.

Sprawa ujawniona przez Gazetę Wyborczą rozegrała się w Urzędowie, gdzie znajduje się firma motoryzacyjna należąca do byłego kierowcy rajdowego Zbigniewa S. Znajdowało się w niej wystawione na sprzedaż czerwone Lamborghini Aventador, sprowadzone z Bliskiego Wschodu.

Auto zostało wystawione za 225 tysięcy euro, a na ogłoszenie odpowiedział Josip B. – chorwacki handlarz samochodów. Przedstawiciele jego firmy udali się do Urzędowa, aby przeprowadzić transakcję. Zostali przyjęci przez syna właściciela i również kierowcę rajdowego – Sebastiana S. – oraz Dawida S., do którego auto miało faktycznie należeć.

„To tylko nieporozumienie”

Sprawy się skomplikowały, gdy kupujący wpłacili pełną kwotę na konto polskiej firmy. Josip B. przedstawił swoją wersję wydarzeń w ten sposób: „Pan Sebastian S. niespodziewanie oświadczył mi, że właścicielem lambo jest jego ojciec, Zbigniew S., a Dawid S. dopiero nosi się z zamiarem jego kupna, ale jeszcze nie wpłacił gotówki. Sebastian S. kategorycznie oznajmił też, że auto kosztuje nie 225 tys. euro, tylko 450 tys. euro. To był jak grom z jasnego nieba. Potem kontakt z Polakami się urwał, przestali odbierać telefony. Ani pieniędzy, ani lambo”.

Kupujący jeszcze tego samego dnia zawiadomili policję, a ta skierowała sprawę do prokuratury. Szybko zablokowano konto, na które przelano pieniądze i Dawid S. ponowił kontakt i zapewniał, że doszło do nieporozumienia, a wszystkie formalności z jego strony zostały już dopełnione.

Do kolejnego spotkania doszło w siedzibie banku w Kraśniku, oddalonego o pięć kilometrów od firmy. Dawid S. przedstawił umowę kupna auta od Zbigniewa S., która miała być kluczem do sfinalizowania transakcji. Zanim jednak panowie się rozeszli, Dawid S. ukradł umowę z pliku dokumentów i gdy Josip B. przyjechał po swój samochód, dowiedział się, że jego właścicielem nadal jest Zbigniew S.

Rajdowcy z zarzutami

Na dalszy etap sprawy trzeba było trochę poczekać. Josip B. dopiero po powrocie na Chorwację rozgrzebał temat i sprawa znów trafiła do prokuratury. Tym razem materiał dowodowy był znacznie obszerniejszy i obejmował nagrania z monitoringu banku, historię transakcji, a nawet rozmów na komunikatorach. Okazało się także, że niezgodnie z prawem postąpili też lokalni policjanci, przekazując Sebastianowi S. treść zawiadomienia.

Jeszcze w zeszłym roku cała trójka usłyszała zarzuty. Najwięcej, bo aż 21 postawiono Dawidowi S. Jednak to Sebastian S. trafił do aresztu na osiem miesięcy i dopiero niedawno wyszedł na wolność, a teraz chce walczyć o odzyskanie dobrego imienia swojej rodziny: „W całej sprawie zostaliśmy wmanewrowani i oszukani przez Dawida S., którego poznałem na jednym z rajdów w Miedzianej Górze k. Kielc. Ja i tato jesteśmy jego ofiarami. Najgorsze jest to, że z powodu tych oskarżeń nie mogę się ścigać”.

Nie ma pieniędzy, ani samochodu

Josip B. nigdy swojego samochodu nie otrzymał. Policja odmówiła, aby Aventador zatrzymany jako dowód w sprawie, był przechowywany na ich parkingu. Prokuratura poczyniła szokujący ruch, pozwalając, aby pozostało ono w garażu Zbigniewa S., pomimo wystosowanych wobec niego zarzutów. Auto zniknęło, a jak twierdzi syn właściciela, zostało sprzedane do Niemiec.

Koniec sportowej kariery?

Wszystko wskazuje na to, że nieprędko, jeśli w ogóle, Sebastian S. powróci na rajdowe odcinki specjalne czy trasy wyścigów górskich, gdzie odnosił swoje największe sukcesy.

Nie wiadomo też, jak ujawnienie sprawy odbije się na prowadzonej od ponad 20 lat przez Zbigniewa S. firmie zajmującej się budową i wynajmowaniem samochodów do motorsportu.

Podobają ci się nasze newsy? Nie przegap żadnego: obserwuj RALLY and RACE na Google News.