Karowa – dres nie będzie suknią balową

fot. Marcin Kaliszka

Odcinek na ulicy Karowej był dla wielu najważniejszym punktem Orlen 77. Rajdu Polski. Zwłaszcza po nieobecności „rajdowej damy” w zeszłorocznym kalendarzu. Niestety, choć na papierze wszystko wyglądało naprawdę dobrze, to warszawska kostka pozostawi niesmak, którego ciężko będzie się pozbyć.

Karowa – legenda, którą stworzyli kibice

Pani Karowa to królowa polskich odcinków specjalnych. Kwintesencja wszystkich najpiękniejszych wspomnień. A dla wielu, w tym również i autora tego felietonu, to miejsce które zapoczątkowało miłość do rajdów. Gdy podczas konferencji prasowej przed Orlen 77. Rajdem Polski zapowiedziano zakończenie rywalizacji właśnie w stolicy, w wielu polskich domach można było usłyszeć cichy trzask otwieranych szampanów. I zapowiedzi, że ominąć może nas wszystko, każdy oes imprezy, ale nie zmagania w centrum Warszawy.

To specjalne miejsce nie bez kozery stało się legendą. Legendą, którą pielęgnuję się co rok, czasami wręcz sztucznie potęgując mistycyzm zaklęty w kocich łbach wiaduktu. Organizowane w stolicy Kryterium Asów było świętem, w którym rywalizacja miała drugorzędne znaczenie. Najważniejsza była atmosfera, kontakt z kibicami i ten jeden, dodatkowy obrót wokół beczki, aby wywołać uśmiech na twarzach ludzi. Tych, którzy wiernie podążali za swoim zespołem po rajdowym szlaku, aby po raz ostatni w roku kibicować swoim idolom. I tak Pani Karowa stała się w wyobrażeniach kibiców prawdziwą damą w kapeluszu, której trzeba się ukłonić i podchodzić do niej z należytym szacunkiem.

Karowa – najważniejsza randka w roku

Zmagania na odcinku Kryterium Asów można porównać do randki, na którą czeka się tygodniami i śni o niej każdej nocy. Jeśli przychodzi nam spotkać się z taką personą, trzeba się odpowiednio przygotować. Pieczołowicie przygotowujesz więc swoje oxfordy, odbierasz wyczyszczony, pachnący smoking i wiążesz muchę. Nie zapominasz o żadnym detalu, więc zamiast paska wybierasz smokingowy pas i subtelnie składasz jedwabną poszetkę.

Ostatni raz poprawiasz mankiet i znów sprawdzasz, czy wszystkie guziki są zapięte. Otwierasz drzwi do wybranej restauracji i… zastygasz. Twoja wymarzona dama, a w naszym wypadku Pani Karowa, siedzi przy stoliku w wakacyjnym dresiku, z siatką z zakupami i sandałami pełnymi cekinów. I wtedy wewnętrznie umierasz, chcesz zamknąć drzwi i uciec. A najbardziej boli Cię zawód, bo przecież czekałeś na ten wieczór tak długo…

Tak właśnie czują się kibice, którzy oglądali czternasty odcinek specjalny Orlen 77. Rajdu Polski. Upadek z wysokiego konia boli najbardziej, a zmagania wokół Karowej były w ostatnich latach tak dobre, że podświadomie próbuje się usunąć z pamięci obrazki z poprzedniej niedzieli. Wielka szkoda, bo potencjał tego pomysłu był ogromny. Również ten eksportowy. Mogliśmy pokazać europejskim kibicom jak pięknym odcinkiem mogą pochwalić się Polacy. Niestety, można wątpić, czy ktokolwiek ten potencjał dostrzegł.

Karowa – jak to w końcu jest z tymi kibicami?

Żądni krwi przeczytają ten akapit ze sporym niedosytem. Nie będzie tutaj tyrady w stronę organizatora i Polskiego Związku Motorsportu. Graliśmy w otwarte karty, przy pokerowym stole nikt nie powinien mieć do nikogo pretensji. Organizator od razu poinformował, że cała impreza odbędzie się bez udziału kibiców i wydzielonych stref. Chociaż problemów pandemicznych za oknem już prawie nie widać, dokumenty wymagane do zarejestrowania imprezy złożono przy głębokim lockdownie. Nie było już czasu i możliwości na ich zmianę. Mimo tego, na poszczególnych odcinkach nie brakowało fanów, doszło nawet do groźnego wypadku, o którym informowaliśmy w obszernym podsumowaniu Orlen 77. Rajdu Polski.

Karowa bez kibiców traci swój blask. Bez odpowiedniej aury, fajerwerków i spikera, to nie ta sama impreza. Ale w przypadku czternastego odcinka Rajdu Polski nie dało się nic zrobić. Po prostu. I tę gorzką pigułkę mogliśmy przełknąć. Organizator wydał dziś wspólnie z PZM stosowne oświadczenie w tej sprawie. Ale zamiast plastra, ranę posypano solą. Najbardziej popularnym postem jest już zdjęcie chłopca, który aby zobaczyć samochody rajdowe musi leżeć na ulicy, bo tę zasłonięto czarnymi płachtami.

Nie znamy kontekstu sprawy, choć sam organizator chce zrekompensować chłopcu tę niedogodność. Kibice zwracali jednak uwagę na inny fakt. „Nas nie wpuszczali. W Mikołajkach i na Karowej powstały strefy VIP dla możnych i sponsorów”. I to jest poważny zarzut, na który odpowiedzialne osoby powinny odpowiedzieć natychmiast. Bo w rajdach nie ma miejsca na równych i równiejszych. A na pewno nie na Karowej…

Karowa – bal organizuje się zawsze po zmroku

Najpoważniejszy zarzut do ostatniego odcinka Rajdu Polski to jego pora i przede wszystkim, rozkład. Zaczynając od pierwszej kwestii, jeżeli organizujemy bal dla Pani Karowej, powinniśmy zaczekać na zachód Słońca. Oczywiście, w grę wchodzą zapewne wymogi FIA i czempionatu ERC. Ale o ile piękniejsze byłyby nasze wspomnienia, gdyby choć najlepsza dwudziestka klasyfikacji generalnej rajdu startowała po zmroku? W odpowiednim rynsztunku, z zapaloną „latarnią” i może zmianą na asfaltowy setup? Podniesione rajdówki wyglądały trochę jak krótkie spodnie do marynarki z krawatem.

Najbardziej bolesne było jednak zderzenie z trasą. Świętości nie należy niszczyć. Dobitnie wytłumaczą Wam to Włosi, zwłaszcza Ci z biedniejszych, południowych regionów Apulii. Gdy w polskich „pizzeriach” zamówicie pizzę z dziesięcioma składnikami, tam trzy są już naprawdę balansowaniem na linii. A jak poprosisz o więcej, wyrzucą Cię za drzwi swojej restauracji. Niedzielna Karowa była smutnym żartem. Zamiast tradycyjnych beczek, które nawet w formie online dałyby wiele frajdy kibicom, wybrano dziwny, „krzyżakowy” układ. Zabrakło najważniejszego elementu w motorsporcie. Wyścigi i rajdy muszą mieć zawsze tę drobną iskrę dziecięcej pasji, zabawy, spełniania marzeń. W niedzielę wiało nudą. Karową obdarto z tego co najważniejsze. Oglądając rywalizację, oko coraz częściej uciekało do innych spraw, do innych tematów.

Ten felieton był też swoistą wycieczką po materiałach wideo z różnych epok zmagań na Karowej. Kończymy go najświeższą kartą tej historii – niedzielnym onboardem Miko Marczyka. Liczymy na to, że już niebawem wszystko wróci do normy. Że w Warszawie spotkamy się wszyscy razem. A tegoroczny start będzie tylko wyjątkiem od przepięknej reguły tego miejsca. Pani Karowa znów przywdzieje suknię, jedwabny szal i kapelusz…