Álex Palou ma w sobie coś z Fernando Alonso. Hiszpan za kilka tygodni zostanie dwukrotnym mistrzem czołowej serii samochodów jednomiejscowych IndyCar i jest uznawany za jednego z najlepszych kierowców swojego pokolenia. Jego umiejętności kontraktowe są jednak daleko w tyle za jego talentem za kółkiem.
W 2019 roku Palou zajął trzecie miejsce w japońskiej Super Formule i miał szanse na tytuł aż do ostatniego wyścigu, co jest niespotykane u debiutantów. Jego występ był tak imponujący, że przy wsparciu japońskiego Team Goh przeprowadził się do Ameryki, by startować w IndyCar i już w swoim trzecim wyścigu wywalczył podium na torze Road America.
Talent Palou został dostrzeżony przez czołowy zespół Chip Ganassi Racing, który zatrudnił go na sezon 2021. Wspólnie wygrali trzy wyścigi, zajęli drugie miejsce w Indianapolis 500 i zdobyli mistrzostwo serii. Na tym jednak radość się skończyła.
Jako debiutant z jednym dobrym wynikiem, Hiszpan podpisał początkowo dwuletni kontrakt z CGR za bardzo niewielkie pieniądze. Gdy został mistrzem serii, jego wartość mocno podskoczyła, jednak Chip Ganassi nie chciał zaoferować mu podwyżki. W tym samym czasie zatrudnieniem Palou mocno interesował się konkurencyjny zespół McLaren, który kusił Hiszpana nie tylko lepiej opłacanym fotelem w IndyCar, ale również możliwością testów samochodu Formuły 1, a być może nawet startów w mistrzostwach świata za kilka lat.
Pierwszy pozew: Chip Ganassi Racing
12 lipca 2022 zespół Chipa Ganassiego poinformował, że wykorzystał opcję przedłużenia kontraktu z Palou na trzeci rok po swojej stronie. Kilka godzin później McLaren poinformował o zatrudnieniu Hiszpana, a sam zainteresowany napisał w mediach społecznościowych, że CGR opublikowało informację bez jego zgody i przypisało mu słowa, których nie wypowiedział, a także, że nie będzie ich kierowcą w sezonie 2023.
Dwa tygodnie później Ganassi pozwał Palou za złamanie kontraktu i domagał się, aby ten ścigał się dla nich w kolejnym sezonie. Osiągnięto ugodę, według której Palou wypełni swoje obowiązki wobec CGR, lecz będzie mógł współpracować z McLarenem w zakresie ich programu testów Formuły 1 – wziął nawet udział w sesji treningowej przed Grand Prix Stanów Zjednoczonych w Austin.
Wielu zastanawiało się, czy zmuszenie do startów kierowcy, który chce się ścigać dla innego zespołu, jest dobrym pomysłem albo czy Palou nie opuści całego sezonu i Chip Ganassi chciał tylko uniemożliwić mu starty dla konkurencyjnej ekipy. Tak czy inaczej było jasne, że w 2024 roku Hiszpan będzie kierowcą McLarena.
Ostatecznie Palou nie tylko nadal jeździł dla CGR, ale zaczął masowo wygrywać. Jego najgorszy wynik w tym sezonie to ósme miejsce, za to stał na podium 8 z 13 rund, z czego cztery razy na najwyższym stopniu. Na trzy wyścigi przed końcem ma 101 punktów przewagi nad drugim zawodnikiem, przy 162 pozostałych do zdobycia.
Niemal doskonały sezon, który zakończy się wywalczeniem drugiego mistrzostwa w przeciągu trzech lat, zupełnie zmienił nastawienie Palou do CGR i nie czekając aż 1 września stanie się wolnym agentem, podpisał nowy kontrakt z obecną ekipą, prawdopodobnie na większe pieniądze niż dotychczas.
Problem w tym, że Palou był mimo wszystko związany umową z McLarenem. Nawet jeśli nie było w niej konkretnego zapisu o startach w IndyCar – klauzula ekskluzywności z CGR zakazywała takiego zapisu – to miał zostać kierowcą wyścigowym McLarena w sezonie 2024.
Drugi pozew: McLaren Racing
Wiadomość o tym, że, pomimo wcześniejszych zapewnień, Hiszpan nie zamierza wywiązać się z tych ustaleń, rozwścieczyła Zaka Browna, który w liście do swoich pracowników zdradził, że McLaren zapłacił już kierowcy zaliczkę na poczet przyszłego wynagrodzenia.
Mogło się to skończyć tylko w jeden sposób: pozwem. Inaczej niż rok temu, nie chodzi o zmuszenie Palou do wywiązania się z kontraktu, a jedynie o odszkodowanie z powodu jego zerwania – McLaren chce w ten sposób uzyskać zawrotną kwotę 20-30 milionów dolarów.
Cała historia ma znacznie więcej wątków – mówiono chociażby o tym, że McLaren mógł wykupić dla niego miejsce w Williamsie na przyszły sezon Formuły 1, aby nabrał doświadczenia przed dołączeniem do głównej ekipy, a także o zainteresowaniu ze strony innych zespołów. Wiele jednak wskazuje na to, że koniec końców szanse na starty w F1 stały się na tyle małe, że Palou zdecydował się pozostać na dobre w IndyCar i najlepiej z zespołem, z którym może wygrać wiele przyszłych tytułów.
Lider tabeli rozstał się także ze swoją grupą menedżerską, a zapytany o swoją sytuację kontraktową przed niedzielnym wyścigiem w Saint Louis, powiedział tylko, że „może pewnego dnia napisze o tym książkę”.