Perez wygrywa chaotyczne, deszczowe Monako

708
fot. formula1.com

Nie Charles Leclerc, nie Carlos Sainz a… Sergio Perez jako pierwszy przeciął linię mety na Riwierze Francuskiej. Meksykanin wykorzystał fatalną strategię Ferrari i sięgnął po trzecie zwycięstwo w F1, umacniając przewagę Oracle Red Bull Racing!

Na papierze wydawało się, że niedzielne popołudnie w Monte Carlo wyglądać będzie dosyć tradycyjnie. Uliczne potyczki w Księstwie Monako przez lata przyzwyczajały nas do leniwych procesji, gdzie od wyścigowego tempa znacznie bardziej liczyła się… pozycja z kwalifikacji. Wielu przyznało już wirtualne laury podopiecznym Ferrari, którzy okupowali pierwszy rząd. Nic dziwnego. W miejscu, gdzie wyprzedzanie graniczy z cudem mało kto spodziewał się, aby ktokolwiek mógł zagrozić bolidom Scuderii. Jednak wtedy do akcji wkroczyła… pogoda.

Zapowiadany deszcz szybko przerodził się w prawdziwe oberwanie chmury, które opóźniło początek rywalizacji o przeszło godzinę. Na domiar złego organizatorzy nie mogli poradzić sobie z awarią systemów elektronicznych, wilgoć uszkodziła między innymi światła startowe i tablice informacyjne. Opóźnione Grand Prix zostało też… znacznie skrócone po potężnym wypadku Micka Schumachera. Ostatecznie, i wbrew wcześniejszym przewidywaniom, to ekipa Red Bulla sięgnęła po upragniony triumf, a na ceremonii medalowej pojawił się tylko jeden kierowca Ferrari. Zwycięzcą wyścigu został Sergio Perez, choć przekornie można dziś uznać, że nie była to wiktoria Checo. To Ferrari poniosło druzgocącą… strategiczną porażkę.

fot. F1 – oficjalny profil Facebook

Oponiarska ruletka

Jeśli Wasz niedzielny kalendarz nie świecił pustkami, a harmonogram dnia był szczegółowo zaplanowany, aura w Monako sprawiła Wam niemiłego psikusa. Po dwukrotnym przełożeniu startu oraz późniejszej decyzji o wyjeździe za samochodem bezpieczeństwa, stawka szybko wróciła do garażu z powodu… czerwonej flagi. Nasilająca się ulewa nie pozwalała na równą, bezpieczną rywalizację. Gdy w końcu zezwolono na jazdę, wciąż w warunkach neutralizacji,  Lance Stroll zahaczył o barierę przebijając oponę a Nicholas Latifi uszkodził swoje skrzydło.

Gdy samochód bezpieczeństwa opuścił tor, wyścig przypominał klasyczne starcia w Monako. Liderzy szybko narzucili świetne tempo, Leclerc odjechał stawce na przeszło pięć sekund a Sainz trzymał za sobą oba, bezradne Red Bulle. Gwiazdą pierwszej części wyścigu był Pierre Gasly. Francuz ewidentnie zainspirował się obecnością Zinedine’a Zidane’a, i tak jak piłkarz Realu „czarował” na torze, w spektakularny sposób wyprzedzając rywali dzięki przejściowej mieszance. Podopieczny drużyny AlphaTauri był wtedy jednym z najszybszych zawodników.

Chwilę później rozegrał się prawdziwy dramat Ferrari, który Scuderia… sama rozdzieliła na dwa akty. Czoło tabeli z uwagą obserwowało tempo Gasly’ego. Asfalt wyraźnie przysychał, pierwszy u mechaników zameldował się Sergio Perez. Inżynierowie z Maranello widząc czas Meksykanina pozwolili zostać na torze Sainzowi, ale zbyt późno ściągnęli do siebie Leclerca. Lider spadł na trzecie miejsce. Zza chmur przebijały się pierwsze promienie Słońca, raptem trzy okrążenia później konieczny był ponowny zjazd po miękkie ogumienie. Ferrari kolejny raz strzeliło sobie w stopę, ściągając Carlosa oraz… wzywając Charlesa, który jechał tuż za partnerem. Leclerc stracił cenne sekundy, przegrał też z Maxem, a Perez objął prowadzenie!

Deszcz, pot i łzy

Emocje opadły dosyć szybko, bo Mick Schumacher roztrzaskał bolid zaledwie kilka minut później, wywołując kolejną czerwoną flagę. Kraksa wyglądała naprawdę dramatycznie, bolid Haasa (mimo z pozoru niewielkiej prędkości) rozpadł się na dwie części. Niemcowi nic się nie stało, Mick o własnych siłach opuścił pojazd i wrócił do parku maszyn. Po odbudowaniu bariery i powrocie do ścigania licznik okrążeń zmienił się na… zegarek odliczający czas do finiszu rywalizacji. Do samego końca nikt nie zdecydował się na heroiczne manewry, i choć czołówka jechała bardzo ściśnięta czyhając na ewentualne potknięcia rywali, Sergio Perez dowiózł zwycięstwo aż do mety. Meksykanin nie krył wielkiego wzruszenia, a z jego czoła płynęły jednocześnie łzy, strużki potu oraz krople deszczu. Checo wygrał już po raz trzeci!

George Russel i Lando Norris zaliczyli spokojne popołudnie, obaj kierowcy rzadko gościli na ekranach oficjalnej transmisji. Tak jak przed rokiem, w prawdziwym piekle znalazł się Lewis Hamilton. Brytyjczyk utknął za Fernando Alonso, który celowo blokował swojego rywala i nie forsował tempa, by oszczędzić opony. Hiszpan przyspieszył dopiero wtedy, gdy zespół poinformował go o każe dla Ocona. Lewis nie mógł znaleźć najmniejszej luki i wlókł się za bolidem Alpine, który potrafił być nawet o… trzy sekundy wolniejszy od czołówki. Z małego „sukcesu” może za to cieszyć się Sebastian Vettel. Czterokrotny mistrz świata wywalczył jeden punkt, co przy obecnej formie zespołu Astona Martina można traktować jako sukces.

fot. F1 – oficjalny profil Facebook

Cel? Morze Kaspijskie!

Po siedmiu odsłonach tegorocznego czempionatu Red Bull Racing pręży muskuły i umacnia się zarówno w tabeli indywidualnej, jak i klasyfikacji konstruktorów. Max Verstappen ma na koncie 125 punktów i o 9 oczek wyprzedza Charlesa Leclerca. Monakijczyk czuje na plecach oddech Sergio Pereza, triumf w Monte Carlo pozwolił mu zbliżyć się na 6 punktów. Czwarty jest George Russell, który traci do Meksykanina 26 oczek. Czy to czarny koń tego sezonu?

Po miejskich harcach w Monako zostaniemy w klimacie ulicznych, ciasnych obiektów. Nastał czas na krótką wycieczkę do Azji i zarzucenie kotwicy nad… Morzem Kaspijskim. Formuła 1 znów zawita do Baku, które przed rokiem stało się areną spektakularnego Grand Prix, w którym pierwsze skrzypce grały indywidualne błędy i problemy z ogumieniem. Jak będzie tym razem? Niestety, na wyścigowe emocje w F1 przyjdzie nam zaczekać aż do 10 czerwca.

Oficjalną klasyfikację generalną sezonu 2022 znajdziecie naturalnie na oficjalnej stronie F1.