Włoski producent dostarczający ogumienie dla samochodów Formuły 1 zakończył wewnętrzne śledztwo po kraksach bolidów Astona Martina i Red Bulla w Baku. Pirelli odrzuca wszelkie oskarżenia i poniekąd zrzuca winę na… zespoły.
Zaskoczenie. Chyba tak można określić płynącą do nas informację prasową z Włoch. Według koncernu awarie opon w bolidach Strolla i Verstappena podczas Grand Prix Azerbejdżanu nie były spowodowane wadami konstrukcyjnymi i odłamkami znajdującymi się na torze a… sposobem wykorzystywania i zarządzania ogumieniem przez zespoły. Na te doniesienia błyskawicznie zareagował zespół Red Bulla. Czyżby szykowała się nam duża, oponiarska afera w F1?
Pirelli – czarne chmury nad czarną gumą
Dla przypomnienia, tamten weekend był naprawdę trudny dla włoskiego koncernu. Szeroko opisywaliśmy problemy marki, której produkt zawiódł nie tylko na asfalcie w Baku, ale pozbawił również zwycięstwa faworyta Rajdu Sardynii. Po przebitej oponie Madsa Ostberga w WRC i dramacie Verstappena, na Pirelli spadła fala krytyki. Lider klasyfikacji generalnej F1 nie krył frustracji i między wierszami wprost zaatakował markę, sugerując, że winą zostaną obarczone odłamki na drodze. Holender się nie mylił. Szefostwo Pirelli zareagowało od razu, pierwszym tropem były wspomniane odłamki, zapowiedziano śledztwo. Do fabryki w Mediolanie zabrano nie tylko uszkodzone opony, zdjęto również ogumienie z pozostałych bolidów, aby porównać ich poziom zużycia lub ewentualnej deformacji.
Producent odpowiedział dziś w zaskakujący sposób. Odrzucono tezę o odłamkach lub innych, drobnych przeszkodach, które mogły bezpośrednio rozerwać oponę. Potwierdzono, że nie znaleziono żadnej wady konstrukcyjnej lub innego, fabrycznego defektu. Winnym miało być pęknięcie w bocznej ścianie opony, spowodowane ciśnieniem lub temperaturą, które mogły różnić się od zalecanych przez Pirelli parametrów startowych. Komunikaty prasowe zawsze ubrane są w język pełen gracji, ale tutaj możemy odnieść wrażenie, że przyparty do muru koncern rozpoczął kontruderzenie.
Pirelli – co złego to nie my
Idąc dalej, Pirelli skontaktowało się z FIA i zaproponowało wprowadzenie nowych dyrektyw dotyczących ciśnienia w oponach podczas wyścigu i wykorzystywania koców grzewczych. Nowe protokoły i zaktualizowane wytyczne trafiły już do zespołów i zaczynają obowiązywać z chwilą ich ogłoszenia.
Na reakcje nie trzeba było czekać. Najbardziej poszkodowany Red Bull, który stracił w Baku pewne zwycięstwo Verstappena, opublikował od razu stosowne oświadczenie. Te jasno wskazuje, że problemem nie jest złe zarządzanie oponami przez zespoły:
„Bardzo blisko współpracowaliśmy zarówno z FIA jak i marką Pirelli przy dochodzeniu po uszkodzeniu opony Maxa na 47 okrążeniu Grand Prix Azerbejdżanu. Możemy potwierdzić, że wina nie leżała po stronie samochodu. Cały czas przestrzegamy wytycznych Pirelli dotyczących parametrów opon, nadal będziemy stosować się do tych zaleceń. Jesteśmy szczęśliwi, że nikt nie ucierpiał w wypadkach przy tak ogromnej prędkości” – czytamy w oświadczeniu stajni Christiana Hornera.
Bardzo lakonicznie, ale w podobnym do Red Bulla tonie – tak wygląda odpowiedź zespołu Aston Martin, dawnego Racing Point. Ekipa z Silverstone opublikowała komunikat prasowy na swojej stronie internetowej. To poniekąd kopiuj-wklej oświadczenia Red Bulla.
Przy tak mocnej wymianie zdań i aktualnych problemach z oponami, o których słyszymy już od dłuższego czasu, jeszcze trudniej doczekać się wyścigu na Silverstone, które jak żaden inny tor potrafi niszczyć nie tylko ogumienie, ale szanse na wygraną.
Gorąco zachęcamy do lektury naszego podsumowania po Grand Prix Azerbejdżanu. Jednym z ważniejszych punktów była właśnie sprawa „przegrzewającej” się ery Pirelli i plotkach o strachu kierowców. Już w ten weekend kolejne Grand Prix, kierowcy zmierzą się na francuskim torze Paul Ricard. Oby i tym razem nie zabrakło dramaturgii, niech nie będzie ona jednak spowodowana groźnymi wypadkami.