– Zawody z początku trochę mnie zaskoczyły, bo okazało się, że nikt tu nie przyjechał na „zwiedzanie Afryki”, ale niemal wszyscy cisną od startu aż do mety oesów, jadąc często na granicy ryzyka, co zresztą wielu przypłaciło wypadkami lub awariami. Za rywali mieliśmy profesjonalne teamy, dysponujące rasowymi autami, pieczołowicie przygotowanym roadbookiem. Zajęcie 10. miejsca w tak zacnym towarzystwie w naszym debiutanckim starcie za kierownicą Porsche uznaję za ogromny sukces, który tylko rozbudził mój apetyt na więcej – powiedział na mecie Historycznego Rajdu Maroka Paweł Molgo, który do samego końca rajdu wraz z Maciej Martonem walczył o wyśrubowanie swojego wyniku.
Na starcie piątego, finałowego etapu załoga NAC Rally Team postanowiła postawić wszystko na jedną kartę, zdając sobie sprawę, że plasujące się wyżej dwie inne załogi Porsche są w jej zasięgu, natomiast tuż za plecami czają się mocne ekipy Alfy Romeo i Fiata 131 Abarth.
– Nasi mechanicy podkręcili parametry w silniku i ruszyliśmy z kopyta – opowiada Paweł Molgo. – Po drodze minęliśmy stojącego na poboczu Talbota, co oznaczało, że ubył nam jeden z rywali. Pojechaliśmy prawie na 100%, wygrywając z oboma Porsche i Fiatem, a minimalnie przegrywając z Alfą. Tym sposobem zrodziła się szansa na awans na 7. lokatę, o czym wcześniej nawet nie śniliśmy.
Niestety drugi z piątkowych oesów wylał kubeł zimnej wody na rozpalone (z emocji, ale i z gorąca) głowy zawodników – awaria ogranicznika gazu sprawiła, że cały odcinek Polacy pokonali na maksymalnie otwartej przepustnicy, walcząc przy pomocy sprzęgła i hamulców, by nie wypaść z toru. Na koniec odcinka tarcze były rozgrzane do czerwoności, ale załoga wciąż była w grze! Okazało się jednak, że to nie koniec jej kłopotów. Podczas wymiany linki gazu mechanicy zespołu odkryli… pękniecie belki mocującej silnik! Nie wiadomo, kiedy i jakim sposobem do niego doszło, bo był to jeden ze „współczesnych” elementów, wyprodukowany przez renomowaną firmę specjalizującą się motosporcie. Zawodnicy byli jednak bez wyjścia, bo jego wymiana między oesami nie była możliwa, dlatego postanowili kolejne dwa odcinki pojechać spokojniej, mając wymarzoną metę już na wyciągnięcie ręki.
– Mocno zwolniliśmy, modląc się, by silnik nie wypadł nam całkiem dosłownie na drogę – opowiada kierowca. – Marzenie o 7. lokacie prysło, a pozostało nam tylko mieć nadzieję, że obronimy miejsce w czołowej dziesiątce. Gdy wreszcie stanęliśmy na starcie finałowego oesu, wiedzieliśmy, że nadszedł czas, by dać z siebie wszystko!
Na ostatnim 29. oesie biało-czerwone Porsche „pozamiatało” – dosłownie i w przenośni – finiszując na rewelacyjnym 5. miejscu i ostatecznie plasując się na upragnionym 10. miejscu w klasyfikacji generalnej!
– Gdyby ktoś mi proponował tę lokatę na starcie rajdu, brałbym ją w ciemno! – mówi zadowolony Paweł Molgo. – Przebyliśmy daleką drogą z 26. na 10. miejsce. Pierwszego dnia nie mogłem uwierzyć, z jakim impetem atakują moi konkurenci, którzy w obozie sprawiali wrażenie szacownych, wyluzowanych, przesympatycznych panów, jakimi skądinąd byli w rzeczywistości. Na oesie jednak zamieniali się w bestie, chcące cię pożreć z kopytami. Po drodze dostałem niezłą szkołę jazdy i choć startuję od kilkunastu lat, musiałem wspiąć się na wyżyny umiejętności.
Zdaniem szefa NAC Rally Team grono startujących w Maroku zawodników można podzielić na cztery grupy: „ścigantów”, nierzadko z bogatą karierą w rajdach w rajdach płaskich na poziomie WRC i mistrzostw krajowych, których jedynym celem jest zwycięstwo, „pretendentów”, również znakomicie przygotowanych i czyhających na błąd wyjadaczy z pierwszej grupy, „debiutantów” (do których… jako jedyna zaliczała się polska załoga) – z początku onieśmielonych skalą trudności imprezy, jadących szybko i uczących się na własnych błędach (jakim był brak szczegółowo przygotowanego opisu trasy) oraz – last but not the least – uczestników z ambicjami, ale nieaspirujących do miejsca na podium, za to cieszących się jazdą i – podobnie jak inni – pragnących mety.