Od kilku dekad Porsche wyznacza standardy w trudnej sztuce łączenia luksusu z niewyobrażalnymi wręcz osiągami. Wszystko to przy zachowaniu klasycznej linii. Wisienką na torcie gamy 911 był od zawsze model Turbo S – prawdziwe, uliczne opus magnum wyczynowej motoryzacji. Czy generacja 992 nawiązuje do sukcesu swoich prekursorów? I dlaczego porównujemy Porsche Turbo S do… pary spodni?

Każde kompendium wiedzy o męskiej stylizacji sugeruje, że podstawą szafy eleganckiego mężczyzny powinny być popularne „chinosy” – bawełniane, półformalne spodnie. W łatwy sposób pozwalają one na stworzenie tysięcy oryginalnych kombinacji, pasujących niemal do wszystkiego i na prawie każdą okazję. Stanowią gwarancję, że będziesz wyglądać świetnie zarówno na randce, spotkaniach biznesowych, spacerze czy w trakcie wakacyjnych podróży.

Dokładnie takie jest najnowsze Porsche Turbo S generacji 992 – ich motoryzacyjny odpowiednik. To ulubiona część Twojej garderoby, którą wybierasz wtedy, gdy chcesz zrobić piorunujące wrażenie. Koronny dodatek, który sprawdzi się w każdej sytuacji i dostarczy Ci sporą dawkę emocji. Trzymając się dziś sztywno modowych przyrównań, Turbo S to wyjątkowa, najcenniejsza para w szafie. Zaraz, porównanie supersamochodu, wieloletniej ikony motoryzacji do prostych spodni? Bez obaw, w tym wypadku wszystko pasuje jak ulał!

fot. Roman Podfigorny & Podfigor Foto-Team

Nowe szaty króla

Obcowanie z królewskim modelem gamy Porsche przypomina wizytę w muzeum sztuki współczesnej. Ten wóz robi po prostu piorunujące wrażenie… Zwłaszcza w „toksycznym” kolorze python green (za drobną dopłatą 13 957 zł), który wręcz krzyczy, że nie warto z nim zadzierać. Na desce kreślarskiej w Zuffenhausen udało się utrzymać kultową bryłę, dodając jedynie nowoczesny sznyt. Nawet stojąc w miejscu, 911 wygląda jak pędzący statek kosmiczny. Tylne, ledowe lampy sprawiają, że po zmroku pojawiają się naprawdę nieczyste myśli. Ten widok jest tak nieziemski, że zastanawiasz się tylko z której strony nadlecą myśliwce TIE z serii Star Wars. Turbo S ocieka motosportem. Spoiler, karbonowy dach, wydęte nadkola, potężne obręcze z centralną śrubą, przedni wysuwany splitter. Cudo.

Otwierając drzwi podświadomie szukasz kasku w ręce i sięgasz po rękawiczki, nawet, jeżeli wcale ich nie posiadasz. Selektor trybu jazdy na kierownicy kusi, aby przekręcić go mocniej w prawo, wybrać sportowe nastawienia. Właśnie tego oczekujemy od samochodów, zwłaszcza tych wyczynowych. Zachęty do wspólnej przygody, wrażeń. Przeniesienia w inny, niedostępny na co dzień wymiar. Ta maszyna robi to wręcz doskonale. Na moment znów stajesz się siedmiolatkiem, uśmiech pojawia się na twarzy, zapominasz o problemach. W czasie jazdy żyjesz motoryzacyjnymi marzeniami. Ten stan to wartość dodana 911 Turbo S.

fot. Roman Podfigorny & Podfigor Foto-Team

Czteronapędowy potwór

Osiągi? Moglibyśmy godzinami rozwodzić się nad danymi technicznymi, centymetrowymi różnicami w rozstawie osi względem poprzednika czy nudnymi liczbami z komunikatów prasowych. Wystarczy jedno zdanie. 3,7 litra, 6 cylindrów, 650 KM, 800 Nm, 0-100 w 2,7s. Gdyby jazdę transmitowano w kinie, publiczność wstawałaby z miejsc w asyście gromkich oklasków. Wrażenia są spektakularne. Układ kierowniczy jest precyzyjny, wygodny w miejskiej dżungli i responsywny na torze. Skrętna tylna oś dosłownie wkleja Was w zakręt, wystrzeliwując niczym pocisk zaraz za jego szczytem. Turbo S prowadzi się jak po sznurku, precyzyjnie, pewnie, bardzo bezpiecznie. Mimo monstrualnych osiągów czujecie się otuleni kokonem bezpieczeństwa który wspomoże gdy sytuacja zrobi się już naprawdę zbyt gorąca.

Zamówienie zaawansowanych systemów audio powinno być karane. Sportowy wydech bez problemu zastąpi dramaturgię oraz wrażenia z operowych arii. Skrzynia pracuje wręcz doskonale, nie czuje się jakiejkolwiek zmiany przełożeń. Komputer obsługujący tę dwusprzęgłówkę jest tak inteligentny, że manualna zmiana biegów będzie festiwalem ludzkiej porażki. Naprawdę, łopatki za kierownicą nie będą potrzebne. Ceramiczne tarcze sprawią, że na nowo poznacie sztukę hamowania, choć wymagają chwili na dopasowanie. Ale przecież nie po to się tu zebraliśmy. Czas na swoiste creme de la creme. Przyspieszenie.

fot. Roman Podfigorny & Podfigor Foto-Team

Głęboko w fotelu

Znam procedury launch control wielu samochodów. Jestem przyzwyczajony do sił fizyki i przeciążeń. Byłem. Do momentu spotkania z bohaterem dzisiejszego testu. 2,7 sekundy do setki to wynik wręcz gargantuiczny. Uruchomienie procedury w Porsche jest intuicyjne. Nie potrzebujesz godzin z instrukcją, aby odtworzyć właściwą sekwencję przycisków. Hamulec do oporu, gaz do dechy i… czas staje. Z impetem uderzasz o zagłówek. Płuca cofają się do tyłu, niemożliwe jest wciągnięcie powietrza. Nie musisz znać się na anatomii, aby dokładnie czuć przebieg układu pokarmowego. Mięśnie rąk wiotczeją, skóra rozciąga policzki, obraz się rozmazuje. Po raz pierwszy w życiu czułem… fizyczny dyskomfort w gałkach ocznych. Głębokie poczucie niepokoju. Lecz to dziwne wrażenie działa niczym syndrom sztokholmski.

Chcesz więcej i więcej. Jeszcze raz, nawet gdy cierpisz. I zaczynasz za tym tęsknić. Turbo S może z powodzeniem zastąpić reklamy środków na potencję. Może to robić cały czas, bez wytchnienia. I nie opada z sił. A wszystko to w porządnie wykonanym, iście luksusowym wnętrzu, gdzie każdy przycisk jest na swoim miejscu. Dokładnie tam, gdzie tego oczekujesz i tam, gdzie tego potrzebujesz. Definicja ergonomii w jej najczystszej postaci. Do tego sensowna przestrzeń bagażowa, która wystarczy na weekendowy wypad dla dwojga. I spalanie. Na Boga, we wrocławskich godzinach szczytu nie przekroczyliśmy nawet 13 litrów.

fot. Roman Podfigorny & Podfigor Foto-Team

Bestia prawie idealna?

Choć inżynierowie Porsche dokonali niemożliwych dla przeciętnego zjadacza chleba czynów, nie ustrzegli się pomyłek. Pierwszą jest obręcz kierownicy. Nieważne jak ustawisz fotel czy dopasujesz pozycję. Możesz dokonać prawdziwych kombinacji alpejskich wszystkimi dostępnymi selektorami. I tak wieniec kierownicy przysłoni Ci wskazania zegarów… By odczytać informacje z bocznych wskaźników konieczne jest nienaturalne wychylenie szyi. A to nie będzie wyglądać korzystnie w obiektywach spotterów. Ta mała niedogodność potrafi być irytująca. Zwłaszcza, że podczas wykręcania kolejnych rekordów okrążenia ostatnią rzeczą której potrzebujesz jest ekwilibrystyczne wykręcanie karku i gimnastyka kręgosłupa.

Kolejna kwestia to widoczność. Oczywiście, „taki mamy klimat” i charakter aut sportowych. Jednak lusterka boczne zdradzają narcystyczną naturę tego modelu. Najpierw obserwujesz pokaźny zadek oraz wydęte boczki, dopiero później to, co dzieje się na drodze. Cóż, realia dzisiejszych, „instagramowych” czasów. Choć kamera cofania pomaga przy manewrowaniu, na ciasnych parkingach i przy wysokich krawężnikach dwa razy analizujesz każdy ruch za sterami. Do niecodziennych wymiarów i szerszej talii modelu Turbo S trzeba się po prostu przyzwyczaić. Bez cienia wątpliwości, są to jednak krągłości, w których łatwo się zakochać.

fot. Roman Podfigorny & Podfigor Foto-Team

Sprawdzian terenowy

Na sam koniec, zawieszenie. Owszem, jest wygodne, pozwala też na długie, komfortowe podróże i połykanie kilometrów. Ale nagłe, niespodziewane nierówności potrafią dać w kość. Słysząc dźwięk amortyzatorów modlisz się, aby była to kontuzja kręgosłupa – będzie tańszy w rekonstrukcji niż wizyta w autoryzowanym serwisie Porsche. Odczuliśmy to zupełnym przypadkiem na jednej z bocznych dróg. Zaskoczyli nas drogowcy, rozkopany fragment asfaltu i ruch jednostronny. Spowodowaliśmy niemały zator, wlekąc się niemiłosiernie. Był to też pierwszy oraz jedyny moment, kiedy w środku panowała grobowa cisza. W myślach powtarzałem tylko, że chcę stamtąd wyjechać. Cały, bez przebitej opony, złamanej felgi i ze wszystkimi zębami na miejscu. Turbo S podołał. Wolno acz z gracją wygramolił się z opresji.

To co dla zwykłego hatchbacka byłoby kolejnym codziennym zadaniem, dla tego potwora było małym triumfem w… morderczym Rajdzie Dakar. I wbrew pozorom, niskie i agresywne Turbo S poradzi sobie wszędzie. W ustawieniu „normal” zawiezie Twoje pociechy do szkoły. W trybie „wet” dojedziesz cały mimo szalejącej ulewy lub śnieżycy. A „sport plus” da Ci popalić na torze i zaspokoić Twój wyścigowy głód. To supersamochód do codziennej jazdy. Ba, 911 to maszyna, która śmieje się z porzekadła, że należy posiadać jeden samochód do jazdy na co dzień oraz drugi, wyłącznie do zabawy. W Turbo S możesz mieć dwa w jednym.

fot. Roman Podfigorny & Podfigor Foto-Team

Pozostaje kwestia ceny

Koncern ze Stuttgartu przyzwyczaił już nas do tego, że bazowa wycena wyświetlana w broszurach reklamowych, jest swego rodzaju dowcipem. Wystarczy tylko delikatnie musnąć lewy przycisk myszy, aby suma wyposażenia dodatkowego pozwalała na zakup niewielkiej kawalerki. Testowany przez nas egzemplarz kosztował… 1 272 218 zł. Nie było tu więc dylematu które opcje dołożyć do konfiguracji. Wręcz przeciwnie, tu wybrano „Control” i „A”.

Przez lata marka walczyła z krytyką swojego cennika. Biję się w pierś, sam należałem do tych, którzy z popcornem w dłoni naśmiewali się z niemieckiej polityki cenowej. Umówmy się, Porsche opanowało do perfekcji sztukę oferowania mniej za więcej. Gdyby w modelu GT3 dostępny był jeden fotel w standardzie, a drugi wymagałby dopłaty, uwierzcie mi, z fabryki wyjeżdżałoby tylko siedzisko pasażera. Dziś lepiej rozumiem prawa rynku. Porsche wyznacza standardy. Ciągnie konkurencję za uszy. Nic dziwnego, że oferując produkt tak dopracowany, ustala cenę. Z pełną odpowiedzialnością, Turbo S jest warte każdej złotówki!

Ale czy ja złożyłbym zamówienie? Nie będę ukrywał, w Porsche brakuje mi odrobiny pasji, włoskiego romantyzmu znanego z Ferrari, czy czystego szaleństwa Lamborghini. Nie jest to mój samochód z dziecięcego plakatu. Dlatego ponad wszelką wątpliwość, wybrałbym… Carrerę 4S. Możliwości Turbo S są nieograniczone, ale przekraczają umiejętności zwykłego, nawet doświadczonego kierowcy. Wolałbym większą wygodę, przystępność oraz… sporą oszczędność. Tworząc swoją specyfikację 4S, choćbym nie wiem jak się starał i dodał swoje mokre marzenie, lakier „shark blue”, nie przebijam bariery 890 000 zł. A jest jeszcze GTS…

fot. Roman Podfigorny & Podfigor Foto-Team

Kamień milowy

Jedno jest pewne. 911 Turbo S wyznacza następny kamień milowy w historii motoryzacji. Łączy niewyobrażalne wręcz osiągi supersamochodów z walorami użytkowymi pojazdów dla zwykłego śmiertelnika. A to wszystko pod typowym dla marki sztandarem – obietnicą, że można być jeszcze szybszym, jeszcze zwinniejszym, jeszcze lepszym. Jestem pewien, że postawioną tak wysoko poprzeczkę już niebawem uda się przeskoczyć. Mam takie dziwne przeczucie, że gdy natknę się na potwierdzenie tej informacji podczas porannej prasówki, przy danych o rekordzie zobaczę… charakterystycznego, czarnego konia w złotej obwódce.

PS: Po stworzeniu tego testu w myślach pojawił się pewien niepokój. Czy to przypadkiem nie ostatnie, „takie” Porsche? Czy kolejne generacje nie będą już przejmować wyłącznie elektrycznej, motoryzacyjnej pałeczki? Wbrew pozorom, stres uspokaja sam producent. Niemcy podpisali wraz z firmą Siemens umowę na budowę fabryki produkującej biopaliwa. eFuel już niebawem trafi do wyczynowych modeli, by chwilę później zasilić baki ulicznych pojazdów. To oznacza, że na razie możemy być spokojni o przyszłą gamę z Zuffenhausen…

Komplet danych technicznych modelu 911 Turbo S znajdziecie na oficjalnej stronie Porsche.