Artur Równiatka jest wręcz książkowym przykładem na to, że nic nie przychodzi łatwo, zaś każdy sukces wymaga pracy u podstaw, cierpliwości oraz stopniowego podnoszenia sportowej poprzeczki. Dlaczego zdecydował się wsiąść do rajdówki? Jak wyglądała jego droga na odcinki RSMP? I czy kontrowersje dotyczące złotego medalu Tarmac Masters były słuszne? Równiatka zabiera nas dziś na prawy fotel Mitsubishi Lancera, aby opowiedzieć o swojej karierze i… oesowych marzeniach!
Historia motosportu zna niejednego zawodnika, który rozwijał się w naprawdę sprinterskim tempie, prędko przeskakując po kolejnych szczeblach kariery… Ten opis wyjątkowo dobrze pasuje też do mojego dzisiejszego rozmówcy. Zaledwie kilka lat temu Artur Równiatka był nieznanym kierowcą-amatorem, ścigającym się na torze swoim cywilnym Mitsubishi. A gdy zdecydował się podążać rajdową ścieżką profesjonalizmu, już po chwili znalazł się na listach startowych najważniejszego, polskiego czempionatu. Co go do tego skłoniło? Jak wyglądała jego transformacja z pasjonata, do „rajdowca” z krwi i kości? I jakie są jego dalsze plany? Poznajcie czempiona Tarmac Masters 2022, który zasmakował już zwycięstwa. A dziś jest gotowy, aby powtórzyć swój życiowy sukces na odcinkach specjalnych… Mistrzostw Polski!
Z kartingu na rajdowe oesy
RR: Opowiedz nam o początkach swojej przygody z motosportem. Jak to się stało, że zdecydowałeś się włożyć kombinezon i wyruszyć na rajdowe odcinki specjalne?
AR: Wszystko zaczęło się gdy miałem siedem, może osiem lat. Mój tato zabrał mnie wtedy po raz pierwszy na gokarty. Był to tor w Krakowie, przy ulicy Wawrzyńca. Zacząłem później trenować, ścigać się. Robiłem to nawet pod okiem… samego Roberta Kubicy! I tak otworzył się mój trzyletni etap rywalizacji w Kartingowych Mistrzostwach Polski, gdzie jeździłem już w profesjonalnym wózku. Udało się zdobyć tytuł wicemistrza. Ale jak wiemy, ten sport nie należy do najtańszych. To były lata dziewięćdziesiąte, nie miałem sponsora, musiałem więc przerwać karierę. Szkoda, bo wszystko zapowiadało się obiecująco. Cóż, takie były realia… Od małego czułem benzynę we krwi. I dziękuję Bogu, że mogłem wtedy jeździć. A później do tego wrócić, zmienić dyscyplinę na rajdy, które odkąd pamiętam były moim marzeniem.
Mimo tego, że ścigałem się w kartach czy na torze, jeździłem na rajdy. Nawet jako dziecko. Podziwiałem tamten świat, i kierowców takich jak Leszek Kuzaj, Krzysztof Hołowczyc, czy ś.p. Janusz Kulig. Zawsze chciałem przesiąść się do rajdówki, wyjechać na oesy… Tamtej adrenaliny nie dało się z niczym porównać. Udało się, spełniłem swoje marzenia. A dzisiaj, ładnych kilkanaście lat później, jeżdżę po tych samych odcinkach specjalnych, co moi idole.
Początek z wysokiego „C”
RR: Biorąc pod uwagę rajdowe statystyki, Twoje nazwisko nierozerwalnie łączy się z Mitsubishi, konkretnie z kultowym Lancerem. Skąd pomysł na tę maszynę? Końcowe cyfry Twojego numeru telefonu wskazują na silną miłość do… Subaru.
AR: Mitsubishi Lancer marzył mi się już od dziecka! I pomimo mojego numeru telefonu z końcówką „555”, od zawsze byłem fanem Lancerów. Swój egzemplarz kupiłem jako auto cywilne, ale z biegiem czasu pojawił się pomysł na przebudowę, usprawnienia. Z początku stricte do track dayów, na tor. I tak pojawiły się „kubełki”, inny wydech, klatka. Trwało to jakiś rok – z jazdy po mieście, poprzez tor wyścigowy, zakończyłem na budowie rajdówki.
RR: Twój profesjonalny debiut datować można na rok 2019. Sezon 2020 zaczyna się od dwóch zwycięstw, w SMT i przetarciu w Tarmac Masters (SKJS). To była ta chwila w której uwierzyłeś w siebie, poczułeś, że możesz tutaj osiągnąć sukces?
AR: Uważam, że zawsze byłem mocny. Miałem serce do walki, i do sportów motorowych. Już wcześniej osiągałem dobre wyniki, zwłaszcza w kartingu. Na pewno te zwycięstwa z 2020 roku smakowały. I dawały mi takie poczucie, że mam szanse by się rozwinąć, pójść dalej. Jak wiemy, sporty motorowe i rajdy wiążą się z ogromnymi budżetami. Na początku mogłem liczyć wyłącznie na siebie, ale życie poukładało się tak, że pojawili się partnerzy, którzy we mnie uwierzyli. Dali mi możliwość, abym mógł się rozwijać. A kiedy pojawiły się pierwsze, rajdowe sukcesy, ich zaufanie wzrosło. Wiedzieli, że warto we mnie inwestować.
Na szerokie wody
RR: W sezonie 2021 wszedłeś na kolejny, sportowy poziom. Połączyłeś Tarmaca, Mistrzostwa Śląska, Rally Masters i… debiut w RSMP! Chciałeś po prostu zaliczyć jak najwięcej startów i kilometrów, czy szukałeś wtedy swojej „rajdowej drogi”?
AR: Myślę, że to taki naturalny „łańcuszek” rajdowy. Każdy zawodnik zaczyna przecież od kategorii rajdów amatorskich czy okręgowych. I ja przeszedłem identyczną ścieżkę. Jakieś trzy lata temu moim marzeniem był start w Tarmac Masters, w randze SKJS. Przejechanie trzykilometrowego oesu. Następnie chciałem pojechać w RO, i podwoić rajdowe kilometry. Dlatego też zdecydowałem się na zrobienie licencji. A zawsze z tyłu głowy miałem plan na debiut w RSMP, walkę z trasami o długości ponad dwudziestu kilometrów. Aby zmierzyć się z tym, co jako dzieciak widziałem siedząc „na barana” u taty. Krok po kroku, rozwijamy te plany, apetyt rośnie przecież w miarę jedzenia. Dziękuję partnerom, że są w tym ze mną.
RR: Na początku sezonu 2021 na prawy fotel Twojego Lancera wsiada Wojciech Habuda. I od tamtej pory… raczej go nie opuszcza. Jak to się stało, że zaufałeś akurat jemu? Czy po takim czasie jest dla Ciebie kimś więcej, niż tylko pilotem?
AR: Rajdy rajdami. Ale codzienne obowiązki i praca są kluczem, by móc w ogóle sobie na nie pozwolić. Z Wojtkiem połączyliśmy się poprzez… biznes. Mieszkamy niedaleko siebie, obaj pracujemy w branży budowlanej. Obiło mi się o uszy, że Wojtek jeździł w RSMŚl, że prowadził Tomka Zbroję. Od słowa do słowa, szybki telefon, Wojtek zgodził się na wspólny sezon. I tak przejechaliśmy już dobre kilkadziesiąt imprez. Dzisiaj jest moim serdecznym przyjacielem, to bardzo ważne. W aucie musimy tworzyć pewien „związek”, partnerstwo. Zdarza się, że gdy nie może, zmieniam pilota. Jednak to on jest głównym „umysłowym”.
W drodze po dziecięce plany
RR: Rozmawialiśmy już dziś o marzeniach. Więc przejdźmy do tego kluczowego. W sezonie 2021 debiutujesz w RSMP, i stajesz na rampie Rajdu Rzeszowskiego. Jakie to uczucie, gdy wskakujesz na najwyższy poziom polskiego rajdowania?
AR: Mimo tego, że miałem przeszło trzydzieści lat i nie byłem małolatem, właśnie wtedy spełniło się to wspomniane, największe marzenie. Zawsze śniłem o tym, żeby wjechać na te rampę, znaleźć się na liście startowej RSMP. Wyjechałem na ten pierwszy, długi odcinek. Jeszcze w pełnym deszczu, na którym nie czuje się najlepiej. Wynik był zatem drugorzędną sprawą. Wtedy poczułem się już prawdziwym, pełnoprawnym, polskim kierowcą rajdowym. A teraz zrobię wszystko, aby to kontynuować. Mam świadomość, że nie jestem… młodym talentem. Nie mam piętnastu lat, nie zostanę mistrzem świata. Lecz mam swoje cele, chcę pokazać się z jak najlepszej strony. Dać się zapamiętać kibicom, i cieszyć ich swoją jazdą.
RR: Należysz do bardzo pozytywnych, zawsze uśmiechniętych zawodników. Ale stres jest czymś normalnym. Jak wyglądał start do pierwszego odcinka w RSMP?
AR: Tak, jestem uśmiechnięty, pozytywnie nastawiony do życia. Ale wiem, że jeśli Bóg da mi szansę ścigać się nawet za piętnaście lat, to i tak będę czuł stres przed pierwszą próbą. Na zapoznaniu, na rampie czy prologu jestem spokojny. Ale gdy wstaję w niedzielę rano i wiem że za chwilę ruszamy, to jestem tak zestresowany, że tętno… przekracza dwieście. Tak miałem zawsze, niezależnie od tego, czy był to debiut w RSMP, czy w SuperOesie. Co prawda nie wyglądam na takiego, który nie lubi jeść, ale przed pierwszym oesem nic nie przełknę. Dopiero po pierwszym odcinku nieco się uspokajam, i wtedy zaczyna się walka.
Pierwsze koty za płoty
RR: W Świdnicy, Twoim drugim starcie w RSMP… wylądowałeś na dachu. Jak do tego doszło? Podchodziłeś do tego na spokojnie, czy byłeś struty, może wściekły?
AR: Nie, mam takie podejście, że każdy kierowca rajdowy po prostu musi zaliczyć „rolkę”! Jak jeździsz już na limicie i walczysz, to w końcu to się wydarzy. Choć w tym przypadku to brzmi nieco zabawnie, bo stało się to przy prędkości… 30 km/h. Ewidentnie mój błąd, źle opisany zakręt. Na wirażu był „syf”, a ja zamiast go przyciąć, wjechałem w niego. Dzisiaj nie popełniłbym tego błędu, wtedy jeszcze zabrakło doświadczenia, zbyt luźno podszedłem do zapoznania. Cóż, opis to 60% sukcesu. Więc wziąłem to na klatę, nie stresowałem się. Odbudowałem samochód, bodajże dwa tygodnie później jechałem już w czołówce Tarmaca.
RR: Powoli kończymy retrospekcję z sezonu 2021. Na sam koniec debiutujesz na Karowej – kultowym, wręcz romantycznym odcinku. Co czułeś tam przed jazdą?
AR: To można opisać tylko w jeden sposób, porównać do piłki nożnej. Wprost, było to dla mnie jak występ w finale Mundialu. To dosłownie takie uczucie. Całkiem szczerze, nie mam tam stresu. Tam czuję jedynie radość – to zwieńczenie pracy, wydanego budżetu, wysiłku… Poważnie, bardziej stresuję się odcinkiem na Słomczynie. Wiele osób mówi, że na Karowej jedzie pod publikę. Ja tak nie potrafię, ja zawsze jadę na czas. Ale i tak to świetna zabawa!
Upragniona korona Tarmaca
RR: Płynnie przechodzimy do kampanii 2022. Mówiąc wprost, to Twoja rajdowa perła w koronie. Przejechałeś wszystkie rajdy bez większych przygód, zgarnąłeś koronę Tarmac Masters. Wszystko ułożyło się perfekcyjnie. Był okrzyk radości?
AR: To była po prostu sportowa radość, każdy dąży do swojego celu. Moja klasa w Tarmac Masters jest niesamowicie obsadzona. Czasami znacznie mocniej, niż nawet w RSMP. Mam tutaj wielu, piekielnie szybkich rywali. Więc mówiąc na poważnie, czułem się tak, jakbym… zdobył tytuł mistrzowski w swojej klasie RSMP! Sezon nie zaczął się dla mnie rewelacyjnie, bodajże od piątego miejsca. Ale znów porównam to do futbolu, gdzie możesz zacząć od gry w kratkę, a potem złapać formę i ostatecznie wygrać. Tu było dość podobnie. Po pierwszym niepowodzeniu nie schodziliśmy już z podium, na sam koniec zdobyliśmy tytuł. Uważam, że na to zasłużyliśmy. I teraz czuję dumę, puchar przechodni zostanie u nas w domu, będą na nim plakietki z naszymi nazwiskami. Tego nikt nam nie odbierze. To pamiątka na całe życie.
Triumf w cieniu kontrowersji
RR: O koronę Tarmaca walczyłeś z Arturem Sękowskim. Biliście się tak naprawdę do ostatniego metra finałowego oesu… Jednak to Ty wyszedłeś zwycięsko z tego pojedynku. Szybko pojawiły się kontrowersje. Wątpliwości, czy na pewno zrobiłeś to w pełni legalnie. Obracając to nieco w żart, nawiązując do zdjęć, które pojawiły się w mediach społecznościowych. Dostałeś te dwadzieścia dwa lata za zwężkę?
AR: Nie! Ujmę to tak. Jestem na tyle uczciwą osobą, że nie wyobrażam sobie, bym mógł kogokolwiek oszukać. Ba, sam po tym rajdzie chciałem złożyć protest, i zaskarżyć samego siebie do komisji. Sędziowie pojawili się na miejscu, nie stwierdzili uchybień. Co do Artura, nie boję się powiedzieć co czuję, biorę to na klatę. Uważam, że nie zachował się do końca fair, a w pewnej chwili użył nieodpowiednich słów. Nie mam mu tego za złe, to były emocje. Stwierdził, że wygrałem nielegalnie, wiem, że prawda jest inna. I to ja cieszyłem się z tego tytułu. Artur powiedział w wywiadzie na mecie, że zdobył już mistrzostwo, że to dla niego żadna nowość. Więc dla mnie to już też żadna nowość! W tym roku pojadę zapewne tylko jedną/dwie rundy Tarmaca, więc jeśli Artur pojedzie wszystkie, życzę mu kolejnej korony.
Naprawdę jestem honorowy – i nie lubię, kiedy coś mi się zarzuca. Zwłaszcza publicznie, zwłaszcza tak mocno. Byliśmy razem na gali, podaliśmy sobie ręce, i wyjaśniliśmy sobie wszystko. Bez kokieterii, Artur to piekielnie szybki kierowca… Więc, życzę mu dzisiaj jak najlepiej, bo to fantastyczny zawodnik. Ta nieprzyjemna otoczka już za nami. Owszem, pewnie nie będziemy już przyjaciółmi, nie wrócimy do starych relacji. Tak czasami bywa.
Przesunąć poprzeczkę
RR: Wchodzimy w 2023. Wiemy, że w najbliższy weekend startujesz w Wieliczce, pojawisz się na starcie 7. Rajdu Memoriału Mariana Bublewicza i Janusza Kuliga. Będą to wyłącznie testy i szansa na sprawdzenie auta, czy zamierzasz walczyć?
AR: Zawsze jadę po wynik. Mieszkam kilka kilometrów od tych odcinków, można tu nawet stwierdzić, że pojadę je z zamkniętymi oczami. Ale to zawsze był pewien cel, żeby pojawić się „u siebie”. Rok temu zadebiutowałem, niestety jechałem ze zwężką. Byłem bodajże po pierwszej rundzie Rally Masters, nie opłacało się tego zmieniać. A w tym roku jeszcze nie siedziałem w rajdówce, samochód dopiero został uruchomiony, zaś w piątek pojawi się na hamowni. Na pewno jadę bez zwężki, regulamin na to pozwala. Dotarcie Lancera zrobię… na autostradzie. Cieszę się, że znajdziemy się na starcie – domowa impreza, przyjaciele, nasi znajomi. Podsumowując, to będzie pewien trening, ale jadę po wynik, będę walczył.
Cały sezon będzie dla mnie prawdziwą bitwą. W Tarmacu pojadę treningowo, może jedną, maksymalnie dwie rundy. Głównym celem są Mistrzostwa Polski. Budżet i kalendarz raczej nie pozwolą mi na rundy szutrowe, to jednak spore poświęcenie aby dostosować maszynę. Ale… trzymam za siebie kciuki na asfaltach, wierzę, że dojadę do mety w każdym rajdzie. Powiem to głośno, zrobię co się da, żeby zdobyć tytuł mistrzowski. By rok po roku zapisać się na kartach polskiego motosportu. Po prostu, zrealizować tu swoje następne marzenia.
Sportowa złość
RR: Niejako odchodząc od tematu, jakim kierowcą jest Artur Równiatka? Czy to zawodnik, który jedzie ostrożnie, pokornie, słuchając opisu. Czy Artur wpada w tryb bojowy, jedzie zawsze „na maksa” i na limicie, efektywnie i… efektownie?
AR: Artur Równiatka ryzykantem był zaledwie raz – tylko na ostatnim odcinku na Tarmacu, gdzie walczył o mistrzostwo z Arturem Sękowskim. Tam nie poznałem sam siebie. Dobrze, poniekąd znałem ten odcinek. Ale pojechałem ile fabryka dała, chyba nie posłuchałem tam Wojtka. Owszem, do końca sezonu została jeszcze jedna runda, ale wiedzieliśmy, że triumf praktycznie zamyka walkę o mistrzostwo. Dzieliła nas tylko sekunda. To była taka sportowa złość, bo przed oesem Artur powiedział mi, że jest pewny, że jadę bez zwężki. Inaczej nie mógłbym być szybszy bo… nigdy nie jechałem szybciej od niego. Te słowa mnie zabolały… Pojawiła się wewnętrzna motywacja. Jechałem „na maksa”, z potężnym ryzykiem, i wtedy była to walka o wszystko. Lecz na co dzień taki nie jestem. A na oesach jeżdżę ostrożnie.
RR: Na co dzień zajmujesz się branżą budowlaną. Nie narzekasz na brak wolnego czasu. Zaś puste miejsca Twojego kalendarza szczelnie wypełnia motorsport. Czy mimo tego że startujesz w rajdach, masz chęci na kibicowanie? A może jest tak jak w tym powiedzeniu? Że pracując w McDonald’s nie masz ochoty na burgera?
AR: Myślę, że gdybym pracował w McDonald’s, to… ja zawsze miałbym ochotę, poważnie! Szczerze, rajdy samochodowe to moje drugie życie. Obowiązki obowiązkami, praca pracą. Ale jeśli pojawi się tylko czas, impreza w której nie startuję i mogę się na niej pojawić, to oczywiście. Takim przykładem jest Rajd Polski. Byłem w Mikołajkach przed rokiem, będę także w tym sezonie. On wciąż mnie kusi. A może jednak dopasujemy Lancera na szuter…
Nowe cele, nowe barwy
Artur Równiatka odsłonił już barwy na rajdową kampanię 2023. Tym razem miejsce dobrze znanego błękitu zajęły czerń oraz złoto. Oczywiście, kierowca z Małopolski pozostaje wierny japońskiej konstrukcji Lancera Evo X. Poza zmianą oklejenia, zmieniły się także priorytety. Artur zamierza w tym sezonie wejść na kolejny, sportowy poziom, skupiając się głównie na asfaltowej walce w Mistrzostwach Polski. Kibice „Równego” mogą jednak spać spokojnie, bo ubiegłoroczny czempion serii Tarmac Masters powróci na Dolny Śląsk w ramach gościnnych, treningowych startów. Pewne jest to, że w najbliższych dniach zobaczymy go na 7. Rajdzie Memoriale w Wieliczce, możemy być również spokojni o grudniowy występ na 61. Barbórce.
Zachęcamy do obserwowania rajdowych startów Równiatki w mediach społecznościowych. Po więcej rajdowych emocji i wiadomości z odcinków RSMP zapraszamy na rallyandrace.pl.