Rozmawialiśmy z bohaterami najbardziej kontrowersyjnej fotografii Rajdu Polski. Stasiem, który znajduje się na feralnym zdjęciu, jego bratem, Tadziem oraz tatą, Arturem. Na szczęście ta historia ma najlepsze możliwe zakończenie – happy end.
Jubileuszowy Orlen 77. Rajd Polski był bez wątpienia największą motorsportową imprezą w tym roku. Zmagania na mazurskich szutrach były bardzo emocjonujące, to jak na razie jedna z lepszych rund tegorocznego Profi Auto RSMP i chyba najciekawsza odsłona cyklu mistrzostw Europy. Przede wszystkim, była to znakomita laurka dla Polskiego sportu i wyraźny manifest, że jesteśmy gotowi na przyjęcie rajdowej śmietanki w ramach kolejnych rund turnieju ERC lub nawet powrotu do organizacji rajdowych mistrzostw świata. I choć wszystko na papierze wciąż wygląda świetnie, ta impreza miała też bardzo smutne obrazki.
Fotografia, która wywołała lawinę
Jednym z nich było zdjęcie, które chwilę po ostatnim odcinku specjalnym przy ul. Karowej pojawiło się w mediach społecznościowych Roberta Hundli. Młody chłopiec musiał położyć się na ziemi, aby móc zobaczyć to co dzieje się na drodze. Przeszkadzała w tym gruba płachta założona na ogrodzenie. Zdjęcie momentalnie obiegło sieć. Padło wiele gorzkich słów pod adresem organizatora i PZM. Przelano czarę goryczy, kibice więc dali upust swojej narastającej złości. Najsmutniejsze były hasła o „upadku polskich rajdów”. Robert Hundla zainicjował więc akcję #RajdyDlaKibiców, rozpoczęły się poszukiwania dziecka ze zdjęć. Przekonaliśmy się, że prawdziwą siłą i duchem tego sportu jest jedność i wspólna pasja.
Udało się odnaleźć chłopca oraz jego brata bliźniaka, Tadeusza. Gdy zawiodła oficjalna machina urzędnicza i włodarze imprezy, kibice wzięli sprawy w swoje ręce. By wynagrodzić młodzieży przykre wspomnienia z Karowej, Robert Hundla zabrał obu fanów i ich rodziców na Rajd Rzeszowski. Tam mali kibice mieli nie tylko możliwość podziwiania rajdówek w akcji. Cały park maszyn i strefa serwisowa stała przed nimi otworem. Staś i Tadzio poznali rajdy z bliska, bez ogrodzeń i ograniczeń. Tak, jak powinno to mieć miejsce wcześniej.
Motoryzacyjna rodzina
Dzięki partnerom z firmy ProfiAuto, głównego sponsora cyklu RSMP, skontaktowałem się z Panem Arturem Bienikiem, ojcem naszych bohaterów. Porozmawialiśmy o samym procesie poszukiwań, wspólnej, rodzinnej pasji i początku motoryzacyjnej kariery jego synów.
JS: Post Roberta Hundli momentalnie obiegł sieć. Czy był Pan zaskoczony tym jak wielu zawodników, jak cały świat motorsportu zaangażował się w poszukiwania?
AB:”Na pewno zaskoczyło nas to, że ta akcja miała aż taki szeroki zasięg. Nie ukrywam, że mnóstwo osób odpowiedziało na post Roberta Hundli. Czytałem później komentarze, w zasadzie 99% z nich było bardzo pozytywnych. Wszystkie osoby, które się wypowiadały, ciepło reagowały na ten temat. Dosłownie garstka, można policzyć ich na palcach jednej ręki, miała wątpliwości, była negatywnie nastawiona. Jestem pozytywnie zaskoczony”.
JS: Gdy zdjęcie stało się bardzo popularne, rozpoczęły się poszukiwania. Jak to się stało, że udało się do Państwa trafić? Kto finalnie skontaktował się z Panem?
AB: „To naprawdę długa historia. W domu nie korzystamy z telewizji, nawet nie mamy telewizora. Do tej pory nie posiadałem też konta w mediach społecznościowych, na Facebooku czy Instagramie. Więc do mnie bezpośrednio ta informacja nie mogła dotrzeć. Gdy wróciłem z Rajdu Polski i w poniedziałek rano pojechałem do biura, opowiedziałem koledze o tym co działo się na Karowej. Pokazałem mu też nagrany przeze mnie film o tym w jakich warunkach przyszło nam oglądać ten rajd. Ja oczywiście zdaję sobie sprawę, że wszystko wynikało to z ograniczeń pandemicznych. Nie mniej jednak, wyszło jak wyszło.
Dopiero w poniedziałek wieczorem, lub we wtorek wieczorem, ten sam kolega natrafił na post Roberta Hundli i wysłał mi screena z telefonu. Stwierdził, że ktoś oglądał rajd podobnie do moich chłopaków. Zacząłem porównywać to zdjęcie z filmem, który nagrałem. Dziecko było podobnie ubrane, ale to było inne miejsce. Jednak po trzydziestu minutach zacząłem analizować, że to chyba mój syn. Gdy wróciłem do domu poprosiłem małżonkę o kontakt z Robertem, wysłaliśmy mu film. Robert odezwał się praktycznie natychmiast, zaczęliśmy rozmawiać i potwierdziłem, że to właśnie Stasio. Od razu powiedzieliśmy, że chłopaków jest dwóch, byłem na tym odcinku ze Stasiem i Tadziem. Tak to się zaczęło, spotkaliśmy się po dwóch dniach, wymieniliśmy się spostrzeżeniami i… doszło do spotkania w Rzeszowie”.
JS: Pojawiło się wiele gorzkich opinii odnośnie braku fanów na rajdzie. PZM wydał oświadczenie, w którym argumentował swoje decyzje. Wspomniano też o chęci pomocy w odnalezieniu „chłopca ze zdjęcia”. Czy PZM kontaktował się z Panem?
AB:”Nie, PZM nie kontaktował się oficjalnie ze mną lub z moją żoną. Czytaliśmy natomiast oświadczenie na stronie internetowej, gdzie przepraszano chłopców i wyrażano chęć wynagrodzenia chłopakom tej sytuacji. Nikt natomiast się nie zgłosił, nie dotarł do mnie. Ja jestem daleko od osądzania tego czyja to była wina, czy tak powinno być. Ale pamiętam, że przeprosiny padły podczas ceremonii otwarcia rajdu, mówił o nich spiker obecny na scenie”.
JS: Jak wygląda kwestia zainteresowań Stasia i Tadzia? Czy pasja motoryzacyjna, zainteresowania rajdowe lub motorsportowe były obecne wcześniej, czy wszystko zaczęło się tak naprawdę od Waszej wspólnej wizyty na Orlen 77. Rajdzie Polski?
AB: „Dla chłopaków był to pierwszy raz, chciałem ich zabrać i pokazać rajd. W zeszłym roku było to niemożliwe z powodu pandemii. Wcześniej mieli… cztery lata, dlatego nie jeździliśmy na takie imprezy. Nie mniej jednak w tym roku byliśmy już na torze offroadowym, jeździliśmy tam samochodem, quadami, pokazywałem im motocykle crossowe. W tym roku stwierdziłem, że zaczniemy jeździć na duże imprezy. Właśnie tego dnia, kiedy odbywał się odcinek na Karowej, o poranku zapisałem ich na gokarty. Mieli pierwszą lekcję na torze pod Stadionem Narodowym.
Ich przygoda z motorsportem zaczyna się więc od tego roku. Natomiast już wcześniej widziałem z ich strony zainteresowanie. Prywatnie posiadam BMW E30, kultowy już samochód. Często jeździmy na wycieczki, na plac, pokazuję im jak ten samochód jeździ, co potrafi i jak driftuje. Już sami chcą próbować, choć są jeszcze na to za mali. W tym roku zaczęli się rozwijać w tym kierunku i… jeśli mogę tak się wyrazić, wszystko zaczęło się z grubej rury. Widziałem już na pierwszej lekcji jak się zachowywali, poczuli rywalizację”.
Na sam koniec Pan Artur podsumował wizytę na Rajdzie Rzeszowskim i podziękował tym, którzy zaangażowali się w te inicjatywę, poszukiwania Staszka i całą organizację.
AB: „Chciałbym dodać, że to były niezapomniane wrażenia, niesamowita historia. Przeżyć coś takiego dla zwykłego zjadacza chleba to naprawdę coś… Wielki szacunek dla Roberta, organizatora, zawodników, którzy nam pomogli i zorganizowali ten pobyt. To była przygoda życia. Zdaję sobie sprawę, że chłopaki nie do końca wiedzą w czym mogli już uczestniczyć. Ale zawsze będę im to przypominał, pokazywał co zrobili, gdzie byli. To było bardzo miłe zaskoczenie, jesteśmy wdzięczni, dziękujemy. Do zobaczenia w kolejnych rundach”.
Pierwsze koty za płoty
Podczas naszej rozmowy telefonicznej miałem też okazję zamienić kilka słów z naszymi małymi bohaterami. Wiedziałem, że chłopcy są jednocześnie mocno podekscytowani i odrobinę wystraszeni. Co zabawne, czułem się dosyć podobnie, nie miałem jeszcze przyjemności zadawać pytań tak młodym, rajdowym fanom. Chłopcy chętnie odpowiadali jednak na moje pytania. Zapytałem więc Staszka, czy spodziewał się, że będzie o nim aż tak głośno, że dla wielu ludzi stanie się pewnym symbolem, nadzieją na zmiany w rajdach.
Z rozbrajającą szczerością usłyszałem „nie, nie spodziewałem się tego”. Dowiedziałem się też, że Staś był na początku trochę przestraszony zaproszeniem do Rzeszowa, ale już na miejscu „jeździli starym autem po torze”, więc stres chyba szybko minął. Pan Artur szybko wyjaśnił, że chłopcy jeździli Renault Clio Sport, nie było też żadnego strachu przed jazdą. Gdy zapytałem o to jakich kierowców rajdowych udało się poznać, usłyszałem w słuchawce niemały okrzyk radości: „wszystkich!”. Staś stwierdził też, że podczas swojego debiutu za kierownicą i jazdy gokartami „było super, a najbardziej podobały mu się ostre zakręty”.
Tadzio również był zadowolony ze swoich pierwszych kroków za kierownicą: „Było fajnie, ale na początku trochę się bałem jeździć. Ścigaliśmy się ze sobą, szybszy był Staszek”. Gdy rozmawialiśmy o kolejnych imprezach dodał: „bardzo mi się podobało i chcę wrócić. Najbardziej podobało mi się jak samochody się ścigały. Chciałbym mieć auto Roberta”. Muszę przyznać, że byłby to znakomity wybór, bo w namiocie Roberta stała Fabia Rally2.
Gdy Pan Artur stwierdził, że wybrałby Subaru Imprezę, Tadek przyznał jednak rację tacie. Dowiedziałem się też, że marzeniem Tadzia jest wyjazd na Grand Prix Formuły 1. Pan Artur obiecał, że chłopaki wybiorą się na Węgry i tor Hungaroring lub na włoską Monzę. Już w zeszłym roku pojawiła się okazja, by wybrać się na przedsezonowe testy do Barcelony, ale problemy pandemiczne i choroba jednego z bliźniaków musiała odłożyć te plany na później.
Najważniejsze dla mnie były ostatnie minuty naszego wywiadu. Zwróciłem się bezpośrednio do chłopców. Podziękowałem im za ich pasję, za to, że dla wielu ludzi stali się symbolem jedności kibiców. Życzyłem im, aby ich motoryzacyjne hobby wciąż się rozwijało, by od teraz wszystkie ich wspomnienia były jedynie pozytywne, radosne i aby pojawiło się ich jak najwięcej. Wykrzyczane w słuchawkę „Dzię-ku-je-my” było naprawdę bardzo wzruszające…
Lubimy takie zakończenia
Dziś wszystkie gorsze wspomnienia z Orlen 77. Rajdu Polski możemy już oddzielić grubą kreską. I to podwójną, wykonaną grubym flamastrem. Staś oraz Tadzio przekonali się, że rajdy to nie tylko rywalizacja, walka i chęć pokonania przeciwnika. W tej akcji wygrali kibice, którzy pokazali, że potrafią się znakomicie zjednoczyć w słusznej sprawie, że mimo tablicy wyników i przyznawanych punktów, są w pewien sposób jedną wielką rodziną. I wierzcie mi, jestem naprawdę dumny, że mogę być małą częścią tej fantastycznej familii.
Jeśli chcecie przypomnieć sobie jak wyglądał niecodzienny układ tegorocznej Pani Karowej, poniżej onboard z przejazdu najszybszego z Polaków w stawce RSMP i ERC, Miko Marczyka. Zachęcam też do sprawdzenia mojego felietonu „Karowa – dres nie będzie suknią balową”. Mam wielką nadzieję, że kolejne próby na tej trasie wrócą do wspaniałych korzeni Barbórki. I że za parę lat w pierwszym rzędzie będzie stał już nie Staś i Tadzio a Stanisław i Tadeusz.