Gdy kilka lat temu mówiłem, że jadę fotografować zawody w drifcie, ludzie dziwnie na mnie patrzyli, zastanawiając się, co to jest i na czym polega. Teraz, zaledwie kilka lat później, mogę spokojnie powiedzieć, że Polska jest driftingową potęgą, a czołowi polscy kierowcy są rozpoznawani w całej Europie. Jednym z nich jest licencjonowany zawodnik rajdowy, Driftingowy Mistrz Polski, instruktor w szkole rajdowej, ulubieniec publiczności, genialny kierowca i konstruktor – Paweł Trela. Gdy tylko zasiada za „kółkiem”, natychmiast zachwyca, budzi emocje i zaraża nieodpartą pokusą śledzenia jego poczynań. Mam nadzieję, że te kilka skromnych pytań przybliży Wam sylwetkę tego niesamowitego człowieka, dla którego życie to motorsport.
Michał Rainko: Witaj Pawle.
Paweł Trela: Cześć!
M. R.: Powiedz mi skąd zamiłowanie do motoryzacji? Kiedy pierwszy raz wiedziałeś, że właśnie to chcesz w życiu robić?
P. T.: Mój tata jest wielokrotnym mistrzem Polski w rajdach terenowych. Od małego jeździłem z nim na rajdy. Chyba nawet wcześniej prowadziłem terenówkę po trasie Polskiego Safari niż osobówkę na dojeździe do domu. Mnie jednak ciągnęło bardziej do rajdów płaskich. Bublewicz, Kulig, Hołowczyc czy Przybylski – to byli ludzie, którym chciałem dorównać. Parę miesięcy po zrobieniu prawka wystartowałem w pierwszym rajdzie amatorskim. Byłem 4-ty w swojej klasie i jakoś tak poszło…
M. R.: Mówisz, że zaczynałeś w rajdach terenowych, gdzie więcej czasu spędza się w błocie poza autem niż w jego wnętrzu. Skąd takie zamiłowanie do prędkości i jazdy na granicy?
P. T.: Ciężko powiedzieć, że zaczynałem. Zaczynałem oglądanie, to tak. Ale w terenowym wystartowałem mając już kilka „zwykłych ” za sobą. W płaskich potrzeba więcej precyzji i umiejętności, aby dostosować się do zmiennych warunków. Nigdy do końca nie wiesz, co jest za zakrętem. Wiesz tyle, co dyktuje pilot i robisz swoje.
M. R.: Czyli początki Twojej sportowej kariery to rajdy samochodowe. Nie tęsknisz za tamtymi czasami?
P. T.: Tęsknię. W rajdach jest prościej. Jesteś pierwszy na mecie, wygrywasz. Ale rajdy przegrywają z driftem medialnie, a co za tym idzie, ciężej jest zainteresować sponsora i zdobyć odpowiedni budżet, którego potrzeba sporo więcej, niż jeżdżąc „bokiem”. Nie ukrywam, że rajdy i związana z nimi adrenalina to moja prawdziwa motoryzacyjna miłość, ale musiałem się dostosować do możliwości i w sumie nie żałuję. Drifting otwiera nowe możliwości. To nowy sport, razem z innymi kierowcami przecieramy niejako szlaki w tej dyscyplinie. Fajnie być częścią takiej nowej historii.
M. R.: Opowiedz o „rajdówce”, którą najmilej wspominasz. Co to było? Może zrobiłeś ją sam? Co udało się nią osiągnąć?
P. T.: Jak do tej pory wszystkie auta, którymi jeździłem, przygotowywałem sam. Najwięcej frajdy miałem chyba w Mazdzie 323GTR. Całkiem mocne auto, jak na tamte czasy, na szutrach można było powalczyć z EVO3, których wtedy było coraz więcej. Na asfaltach niestety „mitsu” prowadziło się o wiele lepiej. No i mój pierworodny – czyli Sierra xr4x4. Słabsza od Mazdy, ale dzięki wjeżdżeniu zdobyłem Puchar Polski Automobilklubów i Klubów, pokonując sporo mocniejsze samochody.
M. R.: Najfajniejsza trasa, odcinek specjalny w jakim jechałeś?
P. T.: OeS Rajdu Kormoran Wymój-Mańki – miodzio.
M. R.: Jakim cudem przy tak agresywnej jeździe byłeś w stanie znaleźć pilota?
P. T.: Dałem ogłoszenie, nawet wpisowe pokrywał. Ha, to już w Pucharze PZM. Wcześniej jeździłem z moim przyjacielem z podwórka – Michałem Pawłowskim. Nie wiedział, na co się pisze, ale obaj szaleliśmy na rowerach po lasach, więc nie był jakiś przesadnie strachliwy.
M. R.: Gdy rozpoczynałeś karierę, myślałeś o tak szybkim mistrzostwie, czy to nawet dla Ciebie było zaskoczeniem?
P. T.: W pierwszym roku przejechałem dwa czy trzy rajdy. Mistrzostwo KJS-ów zdobyłem w drugim. W drifcie, w swoim trzecim sezonie zdobyłem V-ce Mistrzostwo. Rok później byłem trzeci. W ubiegłym roku zostałem Mistrzem Polski. Bardziej niż szybkość osiągania tytułów cieszy mnie to, że sukcesy trwają.
M. R.: Parę godzin w „rajdówce” spędziłeś, zdradź mi jedną najprzyjemniejszą i najtrudniejszą dla Ciebie chwilę.
P. T.: Przyjemnie jest zawsze wtedy, kiedy przejeżdżasz oes wiedząc, że szybciej nie dasz rady i jesteś na mecie. Najgorzej jest wtedy, gdy cię na niej nie ma…
M. R.: Były takie chwile w rajdowej karierze, że chciałeś to skończyć?
P. T.: W każdej chwili, gdy widzę saldo na koncie lub gdy psuje się coś, co nie powinno, oczywiście w najmniej właściwej do tego chwili. Rzadko załamuję ręce, ale czasem brakuje już sił. Wówczas staram się na chwilę wyłączyć, odciąć się od wszystkiego, ale zaraz potem czuję głód rywalizacji. Tak to jest, że kilka pojedynków z pechem trzeba przegrać, żeby startować mocniejszym.
M. R.: Gdyby dziś zadzwonił Hołek i powiedział, że szukają drugiego kierowcy do team-u zgodziłbyś się?
P. T.: Na Dakar? Czy ja wiem. Ale jakby zadzwonił Kuchar albo Bębenek.
M. R.: Największy zwrot w Twojej karierze?
P. T.: Pogawędka z Tomkiem Marciniakiem (kolegą z czasów startów w rajdach) podczas łupania w sieci w Richard Burns Rally albo inną, podobną grę. Zapytał „a może drifting”? Ja na to „może tak”. I tak się zaczęło. Wprowadziliśmy słowa w czyny i od prawie pięciu lat drifting determinuje życie moje i moich najbliższych.
M. R.: Jak rozkochać sobie publiczność bez względu na rasę, język czy wyznanie jednym przejazdem i to rozgrzewkowym?
P. T.: Dać z siebie wszystko i mieć nadzieję, że to wystarczy. Nie można się zawahać. Kibice, ci najbardziej doświadczeni i rozkochani w sporcie, dokładnie wiedzą, kiedy odpuszczasz i kiedy nie jesteś pewny tego, co robisz. Nigdy nie można pozwolić sobie ich zawieść. Staram się być w każdym przejeździe perfekcyjny, czyli po prostu najlepiej jak umiem wykonać swoją robotę.
M. R.: Jakie to uczucie dokonać niemożliwego? Mam tu na myśli „zamknięcie” driftboxa w Lublinie, czy wyniku 100/100 w Karpaczu?
P. T.: Lublina szczerze mówiąc już nie pamiętam. A Karpacz? No cóż, zawsze wyobrażam sobie, jak można pokonać daną trasę idealnie, tzn. „idealnie” w moim mniemaniu. A potem staram się do tego dążyć. Muszę przyznać, że tych kilka „setek” to jedyne przejazdy, z których jestem naprawdę zadowolony, tak że uśmiecham się sam do siebie. To takie chwile, że gdy wychodzę z samochodu czuję, że już nie można było lepiej. Jestem z siebie zadowolony, nie znając nawet oceny sędziowskiej.
M. R.: Czyli 100 nie da się już poprawić?
P. T.: 100 w Karpaczu to już chyba wszystko na co mnie i mój samochód było stać. Co do Poznania, to pewnie jakiś ułamek można by poprawić, ale barierą był już sprzęt. Mam nadzieję, że w najbliższym sezonie driftingowym, zarówno w Polsce, jak i za granicą pojawię się na nowych trasach. Cała zabawa polega na tym, żeby taką „setkę” zrobić na nowej, nieznanej jeszcze trasie.
M. R.: Inicjacja driftu przy ponad 211 km/h. Skąd to się bierze? Choroba psychiczna czy potrzeba adrenaliny?
P. T.: Taki był rozpęd. Żal byłoby z niego nie skorzystać. Im trudniej tym ciekawiej, im bardziej wymagająco tym bardziej interesująco. Nie będę ukrywał, że lubię walczyć na granicy. Stosując półśrodki nie da się startować na wysokim poziomie. Co jakiś czas trzeba przekroczyć jakąś barierę.
M. R.: Jesteś kierowcą, który taką „barierę”, lekko mówiąc, przekracza. Kierowcą, który kilka razy w życiu miał przysłowiowego „dzwona”. Jak to jest, że wciąż jesteś w stanie bez zahamowań i jakiegokolwiek strachu walczyć zażarcie o najwyższe tytuły?
P. T.: Na szczęście nigdy nie miałem poważnego wypadku, owszem były dachowania, rowy, itp., ale nigdy nie musiałem odwiedzać po nich szpitala, wiec o skazę na psychice też na razie ciężko. I oby tak zostało. Mam do siebie zaufanie zarówno jako kierowcy, jak i konstruktora zabezpieczeń w swoim aucie.
M. R.: Właśnie, masz własną firmę. W czym się specjalizujesz, co oferujesz?
P. T.: Głównie montuję klatki bezpieczeństwa, ale też dokonuję przeróbek, których zwykły warsztat się nie podejmie.
M. R.: Ile śrubek w życiu przykręciłeś, ile spawów wykonałeś?
P. T.: Chcesz to w tonach?
M. R.: Wszyscy znają Cię z miłości do japońskiej motoryzacji. Wyobraź sobie, dzwonią z JDM All Stars i mają dla Ciebie auto na cały sezon, wszystko opłacone i serwisowane, tylko wsiadasz i jedziesz. To mocne i świetnie przygotowane auto, ale BMW M5, wchodzisz w to?
P. T.: Przełożyłbym to co mocne i świetnie przygotowane do Nissana. To nie tak, że jakoś bezgranicznie uwielbiam wszystko co japońskie. Zaczynałem Fordem Sierra, a przesiadkę na Nissana wymógł sponsor. Fakt, że strasznie się z nim zżyłem, ale niektóre rzeczy są czasem nieuniknione…
M. R.: Teraz na koniec kilka szybkich, konkretnych pytań. Twoje marzenie sportowe?
P. T.: Zaliczyć sezon w Formuła D w USA i przejechać kilka rajdów ” jak Pan Bóg przykazał” – z odpowiednim przygotowaniem.
M. R.: Twój wzór sportowca?
P. T.: Śp. Colin McRae. Nigdy nie odpuszczał, zawsze dawał z siebie wszystko. Od lat hasło „If in doubt, flat out” jest niezmienną częścią grafiki mojego samochodu. Zakładam, że dobrze wprowadzam je w życie.
M. R.: Czego boi się Paweł Trela?
P. T.: Zawsze mam „stresa”, żeby auto nie uległo awarii, chociaż do tej pory tak na poważnie zdarzyło się to raz. Boję się też chwili, w której nie będę mógł robić tego, co kocham. Na razie o tym nie myślę. No może czasem.
M. R.: Za którym razem zdałeś na prawo jazdy? Trudno było?
P. T.: Za drugim. Łatwo, gdyby się trafiło na normalnego egzaminatora… Oblałem, bo wjechałem w uliczkę jednokierunkową, o której informujący mnie znak stał za zaparkowaną naczepą. Nie było szans go zobaczyć. Potem się dowiedziałem, że to „stary numer”. Za drugim razem poszło szybciej, na mieście byłem jakieś trzy minuty…
M. R.: Co Cię napędza w życiu? Co dodaje sił?
P. T.: Upór, chęć rywalizacji, małe i duże sukcesy.
M. R.: Czy Paweł Trela kiedyś odpoczywa? Co wtedy robi?
P. T.: Gram w squash-a i czekam na zimę. Wtedy deska i szukam puchu.
M. R.: Co byś robił, gdybyś nie „zaraził się” motoryzacją?
P. T.: Na pewno uprawiał jakiś inny sport, może kolarstwo górskie? Zawsze miałem do tego smykałkę…
M. R.: I ostatnie. Powiedziałeś kiedyś, dla TVN Turbo, że Twój samochód jest głąboodporny. Dasz się przejechać?
P. T.: Samochodu i żony/dziewczyny się nie pożycza. Żartuję, osobie której ufam na pewno tak.
M. R.: Dziękuję bardzo za poświęcony czas i życzę wielu sukcesów, nie tylko w Polsce, ale również na arenie międzynarodowej.
P. T.: Dziękuję również. Pozdrawiam czytelników Rally oraz swoich kibiców. Trzymajcie kciuki za przyszły sezon!
Z Pawłem Trelą rozmawiał Michał Rainko.
Fot. Michał Rainko