Stało się – elektryki ruszyły w teren! Jeszcze kilka lat temu w najśmielszych snach bym nie pomyślała, że to kiedyś nastąpi, choć się o tym mówiło, a jednak słowo stało się ciałem. Ale… To nie moja bajka. Taki wyścig odkurzaczy. Pozostanę przy cross-country. Niemniej Extreme E śledzić i oglądać będę, tak z ciekawości. Właśnie, oglądać. I pewnie za każdym razem się zastanawiać, kto wyłączył dźwięk.

Desert X Prix, rozgrywany w Arabii Saudyjskiej, rozpoczął pierwszą w historii serię Extreme E. Do walki w tych pierwszych zawodach stanęło 9 drużyn damsko-męskich. Drużyn dość ciekawych, bo praktycznie same znane nazwiska. To na pewno duży plus i duża zachęta dla kibiców do oglądania tego widowiska. Co ciekawe, w obsadzie przeplatają się kierowcy z różnych dyscyplin – cross-country, rajdów drogowych, rallycrossu. To kolejna zaleta Extreme E, bo udowadnia, że w jednej nowej dyscyplinie można połączyć kilka innych motorsportowych światów. Tym samym również skupić kibiców z różnych dziedzin motorsportu. Wygląda na to, że to był strzał w dziesiątkę, bo faktycznie zainteresowanie pierwszą rozgrywką było dość duże, choć chyba największą część „widowni” stanowili kibice cross-country, w końcu to zawody terenowe.

Tyle, że wcale nie terenowe. No, przynajmniej nie w tym rozumieniu, jak cross-country. Owszem, zawody rozgrywane są na bezdrożach, ale na tych bezdrożach wytyczony jest tor. W dodatku dość krótki, bo liczący zaledwie 8,8 km. Ot, taki terenowy KJS-ik. Nie ma też nawigacji, która jest kwintesencją rajdów terenowych. I to już dla mnie dyskwalifikuje tę dyscyplinę z kręgu moich zainteresowań. Jedyne, w czym Extreme E przypomina mi cross-country, to sam teren, na którym rozgrywane są te wyścigi, i kurz unoszący się za autami. Yyyy, może nie do końca autami – pojazdami, powiedzmy. Pojazdy te z wyglądu przypominają auta, jakie znamy np. z Rajdu Dakar, bo są zbliżone do buggy. Mnie jakoś najbardziej kojarzą się z dakarowym Peugeotem 3008 DKR – Peugeoty zniosłam, zniosę i to 😉 Ale w porównaniu z dakarówkami mają jedną zasadniczą wadę, która dla mnie jest kompletnie nie do zniesienia – dźwięk. A w sumie jego brak. Oglądając relacje z Desert X Prix miałam wrażenie, że owszem, oglądam jakieś zawody w stylu cross-country, ale z zepsutym dźwiękiem. Podgłaszanie nic nie dało 😉 Gdyby podłożyć pod to ryk jakiejś V-ósemki, to mogłoby się nawet całkiem znośnie oglądać. A tak to brzmi jak odkurzacz. A nie, mój odkurzacz nawet bardziej ryczy. Chyba najlepiej mi się te wyścigi ogląda po prostu z wyłączonym dźwiękiem.

Nie przemawia też do mnie formuła tych wyścigów. Jedne kwalifikacje, drugie kwalifikacje, półfinał i „crazy race”, finał. Po 3 auta na trasie. Niby jakaś walka jest, ale to jednak nie to. Wolę zdecydowanie te pogonie w rajdach cross-country. Za to ciekawe są zmiany kierowców po każdym okrążeniu. Tego nie ma w rajdach, choć teoretycznie kierowca i pilot mogą się zmieniać za kierownicą. W Extreme E faktycznie każdy kierowca pracuje na wynik drużyny – prawdziwa praca zespołowa, choć każdy jedzie sam. Drugi plus to to, że drużyny są mieszane – w każdej jest mężczyzna i kobieta. W cross-country wciąż pań kierowców jest jak na lekarstwo, a tutaj musi ich być dokładnie tyle samo, ilu jest panów. Liczy się co prawda wynik zespołu, ale można sobie porównać czasy okrążeń pomiędzy paniami czy pomiędzy paniami i panami. Przede wszystkim fajnie, że te panie są i pokazują, co potrafią. Nie wiem, czemu, ale kobiety jakoś mi też bardzo pasują do idei Extreme E, czyli ekologii. Warto podkreślić, że wszystkie rundy rozgrywane są na terenach borykających się z problemami ekologicznymi, np. runda saudyjska odbywająca się w okolicy Al-Ula miała zwrócić uwagę na problem pustynnienia. Rozwijanie świadomości ekologicznej na pewno należy uznać za plus tych zawodów.

Co do samych zawodów Desert X Prix, to tym, co mi się najbardziej podobało, było to, że nie potrafiłam przewidzieć wyników. Obstawiałam którąś z drużyn złożonych z kierowców dakarowych, a więc Loeb / Gutierrez lub Sainz /Sanz. Tymczasem wygrał zespół Rosberg X Racing – Johan Kristoffersson i Molly Taylor. Trzy różne światy – wyścigi (Rosberg), rallycross (Kristoffersson) i rajdy drogowe (Taylor). Ciekawe.

9 drużyn w pierwszej rundzie to niewiele, ale już wiadomo, że ta liczba będzie się zwiększać. Zobaczymy, kto zasiądzie za sterami kolejnych „odkurzaczy”. Extreme E to nie moja bajka, ale będę się tej dyscyplinie przyglądać. I oglądać. Bez dźwięku 😉

AM

fot. Extreme E