Hubert Kowalczyk: „Rajdy? Tu jestem kowalem swojego losu”

1749
Kowalczyk
fot. Hubert Kowalczyk - oficjalny profil Facebook

Hubert Kowalczyk przez blisko dekadę szlifował swoje umiejętności w kartingu, na polskich i zagranicznych torach wyścigowych. Medale i tytuły umożliwiły mu wejście na wyścigowy Olimp – maszyny klasy GT4/GT3 stały przed nim otworem. Jednak Kowalczyk zmienił dyscyplinę i zadebiutował w rajdach samochodowych. Co skłoniło go do takiego kroku? I jak wyglądała jego dziewicza kampania RSMP? Poznajcie kierowcę, który zgłasza gotowość do walki o tegoroczne złoto w „ośce”!

Jak sam wspomina, motoryzację kochał już od młodzieńczych lat. A jako dziecko budował swoje pierwsze tory na podwórku, szlifując umiejętności na prowizorycznym quadzie. Jego rodzina szybko dostrzegła w nim talent, zapisując go do szkoły kartingowej. Tak Kowalczyk rozpoczął swoją przygodę z profesjonalnym motorsportem. Po paru latach posuchy przyszły pierwsze sukcesy i mistrzowskie tytuły. To otworzyło drogę do testów w Formule 4, na stole  pojawiły się kontrakty, i propozycje jazdy w maszynach kategorii GT4 i GT3. Jednak Hubert pożegnał się z wyścigami, skupiając uwagę na innej dyscyplinie – rajdach samochodowych.

To ten świat przyciągał go bardziej. To nieprzewidywalność i zmienność oesów wzbudzała w nim większe emocje. I tak nieco tłumiona pasja do rajdowej rywalizacji przerodziła się w… profesjonalny debiut! Hubert Kowalczyk trafił pod skrzydła Jana Chmielewskiego i Andrzeja Górskiego, a w sezonie 2022 ostatecznie pojawił się na listach startowych Mistrzostw Polski.  Mimo czysto szkoleniowej kampanii, mieszkaniec Oleśnicy przywiózł do domu trzy brązowe medale – za podium w RSMDŚl, Tarmac Masters i RSMP. Poznajcie historię kierowcy, który rozwija się w iście sprinterskim tempie, zaś w tym roku zapowiada walkę o… mistrzostwo!

fot. Hubert Kowalczyk – oficjalny profil Facebook

Kartingowe początki

RR: Swoje pierwsze kroki w motorsporcie stawiałeś już w 2014 roku. Jak wielu młodych zawodników poszedłeś w stronę kartingu. Co Cię do tego skłoniło? Jak narodziła się Twoja pasja do wyścigów, i jak ewoluowała w kierunku… rajdów?

HK: Wszystko to zaczęło się od małego, dziecięcego quada… Jeździłem nim po podwórku. Ustawiałem sobie drewniane baloty, tworzyłem własne trasy, wciąż zmieniałem układy. W wieku czterech lat moi bliscy zauważyli, że świetnie sobie radzę, iż mam do tego dryg, nie czuję strachu. I gdy podrosłem, zabrali mnie do jednej z wrocławskich szkół kartingowych. Trafiłem pod skrzydła Michała Gutta. Dziś jestem mu bardzo wdzięczny, poprowadził mnie od początku, wiele mnie nauczył, pchnął mnie w stronę profesjonalizmu. Po dwóch latach widzieliśmy, że jest progres. Więc padła odważna decyzja, żeby wykonać ten kolejny krok.

Tak trafiłem do ekipy Maranello, startując w kategorii Mini Rok. Na początku szło mi bardzo słabo… Nie mieściłem się nawet w pierwszej dwudziestce, czy to w czasówkach, czy już w wyścigach. Teraz już rozumiem, że było to potrzebne. Że czasami trzeba być cierpliwym, i zbierać to kluczowe doświadczenie. Ale wtedy nie było to łatwe. Piąłem się jednak wyżej, przeskakiwałem do kolejnych klas. Aż w końcu, przyszły pierwsze sukcesy. Chociaż karting jest dziś rozdziałem zamkniętym, ukształtował mnie… I powtarzam sobie, że kiedyś wrócę na tor, tylko dla dobrej zabawy. Po prostu, aby pościgać się z chłopakami, znów to poczuć.

Kowalczyk
fot. Hubert Kowalczyk – prywatne archiwum

Pierwsze, upragnione medale

RR: Twoja przygoda z kartingiem trwała przeszło osiem lat. Miałeś wzloty, upadki. Kontuzje, które eliminowały Cię z gry. Aż przyszedł sezon 2017… Wtedy zdobyłeś swój pierwszy medal, brąz ROK Cup Poland. Jak dziś wspominasz tamten sukces?

HK: To było wielkie przełamanie. Sportowe, psychiczne. Zwłaszcza po kontuzji z 2015 roku. Złamałem wtedy rękę, na pozór w błahej sytuacji – grałem w piłkę na boisku. Lecz było to złamanie otwarte, poszły dwie kości. Pamiętam, że w szpitalu zapytano mnie, czy mogę w ogóle ruszyć palcami. A ja z trudem przesunąłem je o jakiś centymetr. Wtedy chyba mnie zamurowało. Bałem się, że stracę możliwość ścigania, że moja pasja właśnie przepadła… Więc walczyłem, aby wrócić. Długo pracowałem nad tym, żeby móc znowu być sprawnym.

Będę szczery. Przez blisko cztery lata nie osiągnąłem nic wielkiego. To była posucha. Więc gdy w 2017 roku wywalczyłem pierwsze podium i brązowy medal, smakowało to wybornie. Przełamałem się, pokonałem jakąś barierę. Rozwiązałem tamten worek z pucharami. Jakoś tak to się złożyło, że po tym trzecim miejscu wszystko było łatwiejsze, poszło już… z górki.

RR: 2019 to już sezon sukcesów. Wygrywasz „generalkę” w ROK Cup Poland. Do tego w światowym finale tego czempionatu finiszujesz na 26. miejscu. Wygrałeś też dwie rundy Mistrzostw Polski. Przekornie, który sukces smakował najlepiej?

HK: Tytuł mistrzowski w ROKu. Tego się nie zapomina, to zostanie ze mną już na zawsze. Zwłaszcza, że w sezonie 2019 musiałem opuścić dwie, pierwsze rundy. A i tak udało mi się wywalczyć złoto w kategorii Shifter Rok. To było dla mnie takie zwieńczenie całego trudu.

fot. Hubert Kowalczyk – archiwum materiałów

Kowalczyk debiutuje na oesach

RR: Patrząc na kalendarz Twoich startów, po bogatym sezonie 2019 następuje… cisza. Znikasz na blisko dwa lata, pojawiasz się nagle w rajdach samochodowych. Co się stało, że postanowiłeś zmienić dyscyplinę? I co robiłeś przez tamten czas?

HK: Tu nie ma wielkiej filozofii… Nie była to moja decyzja, problemy, lenistwo. Po prostu, przyszła pandemia. Europejskie tory nie chciały organizować zawodów. Panował chaos, co chwila odwoływano kolejne turnieje. Zamieszanie było gigantyczne, problemy z lotami czy przekraczaniem granicy. Niewiedza, czy dane zawody w ogóle się odbędą, czy nie pojadę tam na darmo. To nieco odebrało mi smak rywalizacji. A rajdy samochodowe zaczęły mnie coraz mocniej przyciągać. Więc powoli dojrzewałem do tej decyzji, że stanę się rajdowcem.

W międzyczasie załapałem się na testy F4. Jeździliśmy w deszczu, w trudnych warunkach. Pamiętam, że brakowało mi sekundy do zawodnika z akademii Ferrari, pretendenta do… mistrzowskiego tytułu. Wpadłem w oko kilku osobom, nawet człowiek odpowiedzialny za przygotowanie dla mnie bolidu był zdziwiony, że się nie rozbiłem, że jechałem tak pewnie. Potem posypały się propozycje… kontrakty na auta GT3, GT4. Porsche czy Mercedesy. Ale ograniczał mnie wiek. Miałem 17 lat, brakowało trochę miesięcy. To była bariera, której nie dało się przeskoczyć. Myślę, że gdyby nie ta kwestia, pewnie dziś rozmawialibyśmy w inny sposób. Byłbym kierowcą wyścigowym. To były propozycje nie do odrzucenia. Ale nie udało się, trudno. I nie żałuję. Naprawdę, w rajdach samochodowych odnalazłem swoje miejsce.

fot. Hubert Kowalczyk – oficjalny profil Facebook

Za sterami „lwiątka”

RR: Decydujesz się na ten ostateczny krok i stajesz się kierowcą rajdowym! Na swoją pierwszą maszynę wybierasz Peugeota 208 R2. Skąd pomysł na to auto?

HK: Udałem się do Janka Chmielewskiego. Z nim ustalaliśmy pierwsze szczegóły, warunki. Następnie trafiłem do Pana Andrzeja Górskiego. Jeździłem do niego co weekend, na dwa pełne dni. Uczył mnie opisu, różnych sposobów tej sztuki. Po to, abym wybrał własny styl, który zamierzam już rozwijać i opanować do perfekcji. Szybko zrozumiałem, jak kluczowy jest ten proces. I jak wielkie ma przełożenie na końcowy sukces i bezpieczeństwo jazdy.

Wybór samochodu był swego rodzaju głosem rozsądku. Pojawiła się jakaś propozycja, by wystartować w Subaru Imprezie, zacząć od „czterobuta”. Szybko postawiono veto. Janek nie chciał, żebym wskakiwał na tak głęboką wodę. Zależało mu, abym zaczął od „ośki”, od znacznie mniejszej mocy. Żebym mógł przeskakiwać po odpowiednich poziomach, zaliczyć podstawy. 208 R2 wydawało się rozsądną opcją, która pozwoli na spokojny rozwój. Moje pierwsze testy były naprawdę pokraczne. Ale starałem się wjeżdżać, dostosować technikę, poczuć maszynę całym ciałem. I przyszło to dość naturalnie. Szybko polubiłem tamten wóz.

Wiesz, od zawsze kochałem skrzynie sekwencyjne. Sposób zmiany biegów, bezpośredniość, brutalność tego systemu. Fakt, że „klikasz” ten bieg z gazem w podłodze. Do tego hamulec ręczny, coś, czego brakowało mi na torach. Uwielbiałem to, że mogę nim podcinać auto, do tego ustawiać je w odpowiedni sposób. A w kryzysowych sytuacjach nieco się ratować. To może wydawać się dziwne, ale były to powody, dla których wybrałem rajdy. Uwielbiam tę jazdę na limicie, wyzwania. Nieprzewidywalność i zmienne, z którymi trzeba tu się liczyć.

Kowalczyk
fot. Hubert Kowalczyk – oficjalny profil Facebook

Dolnośląski debiut

RR: Na Twoim prawym fotelu siada Jarosław Hryniuk. To z nim przejeżdżasz swój pierwszy rajd, a potem Jarek towarzyszy Ci przez prawie cały sezon. Skąd pomysł na akurat tego pilota? Jest spora różnica wieku, jak dogadywaliście się na trasie?

HK: Znaliśmy się. Jarek był kolegą mojej mamy. Potrzebowałem wtedy pilota, który będzie w stanie „zaopiekować się mną”, podszkolić, i nie będzie bał się młodego zawodnika. Poza tym, mieszkamy bardzo blisko siebie, nie było więc problemów ze spotkaniami, logistyką. Od pierwszego odcinka złapaliśmy wspólny język. Mocno pomógł też ten owocny, pierwszy rajd. Jasne, nie zawsze jest kolorowo. Na Rajdzie Śląska mieliśmy gigantyczną sprzeczkę. Moja głowa była rozsypana, byłem pewien, że kończymy rajd. Ale chyba było to potrzebne. Następnego dnia wstałem skoncentrowany, gotowy do walki. W pełni skupiony na robocie. Wygraliśmy tę imprezę w swojej klasie, mimo tamtego „kwasu” na zapoznaniu z oesami. Ustaliliśmy sobie etos pracy. W aucie jest profesjonalnie, nie ma miejsce na rozluźnienie…

RR: Przejdźmy do Twojego debiutu. Pojawiasz się w Złotoryi, na imprezie Rally Masters. Co czułeś na linii startu pierwszego oesu? Pojawił się większy strach?

HK: Poważnie, nie. O dziwo, w rajdach czuję się lepiej, pewniej i spokojniej niż w kartingu. Zwłaszcza, kiedy rywalizowałem za granicą. Tam tej gorszej adrenaliny było co nie miara… Mnóstwo wypadków nie z Twojej winy, uderzenia w bok i tył, pociąg rywali i nurkowanie na złamanie karku. Często byłeś zdany na łaskę rywali. A w rajdach wszystko zależy ode mnie. Jestem kowalem swojego losu. Mając minutę do startu mogę się wyciszyć, skoncentrować. Wiem, że wszystko jest w moich rękach. Owszem, trzeba pędzić z gazem w podłodze, ale jednocześnie musisz uważać na cięcia, przeszkody, „syf”. Ciągle analizować, myśleć. Lubię to, to moja przewaga nad rywalami. A za ewentualne błędy na oesach winię tylko siebie.

Kowalczyk
fot. Hubert Kowalczyk – oficjalny profil Facebook

Zimny prysznic

RR: W Rally Masters stajesz na podium. W swoim rajdowym debiucie! Ale szybko zaliczasz też zimny prysznic. Na Memoriale rozbijasz auto. Wpłynęło to na Ciebie?

HK: Nie będę ukrywał, pojawiły się łzy. Wcale się tego nie wstydzę. Byłem załamany, była taka mała trauma… Cały sezon przed nami, a ja nie wiedziałem, czy w ogóle pojedziemy kolejne rundy. Po wypadku przez dobry tydzień unikałem samochodu, nawet cywilnego… Trzeba było jednak zacisnąć zęby, przepracować to jakoś. Dzisiaj nawet się z tego cieszę, bo dostałem lekcję pokory. Za bardzo chciałem być szybki. Trudne warunki mnie skarciły.

Jak do tego doszło? Długa prosta, rozpędzamy się, zapinamy piąty bieg. Widziałem pewną nierówność, wybicie. Miałem tam się zhamować. Lecz było cholernie mokro. Więc od razu zblokowałem koła. Momentalnie zgasł silnik, ”straciłem” maszynę. Przez dwieście metrów jechałem jak na sankach. Miałem raptem trzy sekundy, żeby wybrać sobie miejsce, gdzie się rozbiję. I przy ponad 100 km/h wjeżdżam w stertę blachy. Przy takiej prędkości jesteś już bezbronny. Czujesz bezsilność, czeka Cię „dzwon”. Zabrakło mi wtedy doświadczenia.

Litewskie przetarcie w RSMP

RR: Szybko debiutujesz w cyklu RSMP. Przejeżdżasz przez rampę startową Rajdu Żmudzi. Traktujesz tamten moment jako spełnione marzenie? Jak się tam czułeś?

HK: To był debiut na szutrach. Nigdy nie miałem do czynienia z luźną nawierzchnią. Tak, przed Litwą sporo testowałem. Trenowałem również na symulatorze – simracing traktuję bardzo poważnie. Widzę, jak wiele mi daje. Na szutrze pozytywnie zaskoczyła mnie sama przyczepność. Fakt, że dobra opona działa cuda. Ale braku doświadczenia się nie oszuka. Na pierwszych oesach czołówka klepała mnie po minucie. Ale na finałowych próbach moja strata wynosiła raptem pięć sekund. Zebrałem mnóstwo doświadczenia, pewności siebie.

A co do kwestii spełnionego marzenia, zaskoczę. Nie traktowałem tego w taki sposób. Bo swoje starty rozkładam na cele, kolejne szczeble, priorytety… Przeskok do RSMP był dla mnie kolejnym, naturalnym krokiem. Nie chce się zatrzymywać, chce się rozwijać. Zaś na marzenia przyjdzie jeszcze czas, cierpliwości. Te leżą nie w samym RSMP, co w Europie.

Małopolski triumf

RR: Przełomem w Twojej karierze jest ubiegłoroczny Rajd Małopolski. Wygrywasz w swojej klasie, notujesz trzeci wynik w Open2. Jak ten triumf odbił się na Tobie?

HK: Wiele się zmieniło. W życiu, w karierze. Uwierzyłem w siebie. Poczułem chyba, że da się pokonać każdego, nawet tych mocniejszych, bardziej doświadczonych. Niezmiernie się cieszyłem. Zwłaszcza, że na tej jednej imprezie Jarka zastąpił Dawid Potępa, mój wieloletni przyjaciel, z którym znam się od dziecka. Jeżeli mogę tak to określić, szykujemy go już na nowego pilota. Jarek za jakiś czas będzie chciał przystopować, rozmawialiśmy już o tym…

Rajd Małopolski był więc pewnym testem dla Dawida. Był to jego pierwszy start na prawym fotelu w karierze. Nie zaliczył wcześniej nawet jednego KJSu. Zdążył jedynie spędzić trochę godzin z Panem Andrzejem Górskim. Do dziś nie mogę tego pojąć, że sprawdził się wręcz idealnie, od razu wskoczył w buty pilota. Prowadził mnie perfekcyjnie. Więc mam pewność, że może stać się świetnym „umysłowym”. I pewnie niebawem wsiądzie do mnie ponownie.

RR: Na koniec sezonu pojawiasz się także na Barbórce. Niestety, trochę zabrakło, nie udało się wystartować na ulicy Karowej. Do stolicy jechałeś z myślą, że celem jest właśnie Kryterium Asów? Masz z Barbórką pewne… niewyrównane rachunki?

HK: Zdecydowanie! Na pierwszym odcinku w Pruszkowie za mocno zaciągnąłem ręczny na jednej z beczek. Straciłem mnóstwo czasu. Czuję, że to ten błąd kosztował mnie awans na Karową. Zabrakło tyle co nic. Dziesiętne części sekundy. Ale nie liczyliśmy, iż pojawimy się tam już w debiucie. Nie było wielkiego ciśnienia. Bo ta impreza rządzi się swoimi prawami. Mimo, że to krótki rajd, odcinki są trudne, chytre. Sporo tu krawężników, pułapek. Miejsc, gdzie łatwo urwać koło. Więc skupialiśmy się na tym, aby pewnie i mocno skończyć sezon.

 

Sezon nauki

RR: W sezonie 2022 przejechałeś aż… czternaście rajdów. Zaliczyłeś gigantyczną lekcję oesowego rzemiosła. Który start dał Ci najwięcej? A który był ulubionym?

HK: Najlepszy był Rajd Rzeszowski, zdecydowanie. OS „Lubenia” to naprawdę przyjemny odcinek, bardzo przypadł mi do gustu. To chyba jedna z dłuższych prób w całym cyklu. Trasa rajdu była świetna, jakby skrojona pode mnie. Zdziwiłem się, że tak trudne, bardzo wymagające drogi potrafią być jednocześnie tak miłe, przyczepne. Oczywiście, bałem się niektórych szczytów, odpuszczałem tam nie raz. Łatwo jest zakończyć tam rajd i „odpisać” auto. Ale po drugim, może trzecim przejeździe wiedziałem, że pokocham Rajd Rzeszowski.

RR: Debiutancki sezon skończyłeś z trzema brązowymi medalami – w klasie 4R2 w RSMP, grupie RO Open 2 w Mistrzostwach Dolnego Śląska oraz kategorii PRO 2 w Tarmac Masters. Jakie cele wyznaczasz sobie więc na ten rok? Walkę o… złoto?

HK: Na pewno jest głód pierwszego miejsca w RSMP. Przejedziemy cały sezon Rajdowych Mistrzostw Polski. Taki jest priorytet. Doceniam rajdy okręgowe, więc na pewno pojawimy się na kilku imprezach, głównie w ramach treningu. Dziś nie mogę powiedzieć za dużo, ale jest pomysł na debiut w Mistrzostwach Europy FIA ERC. Mam nadzieję, że nam się to uda.

Muszę przyznać, że czuję jednak spory niedosyt. W zeszłym sezonie nie zgłosiliśmy się do punktowania w Rajdzie Żmudzi. Gdybyśmy dopisali tamte punkty do naszych kont, pewnie bylibyśmy w grze o tytuł. Plany popsuł też Rajd Wisły. Wygraliśmy pierwszy etap, ale pod koniec straciliśmy sprzęgło. Startowaliśmy z gazem w podłodze, a biegi wpinałem na siłę… Dojazdówki były prawdziwym horrorem, każde zatrzymanie na światłach generowało nam kłopoty. A drugiego dnia ukręciliśmy półoś na dojazdówce. Nie udało się wrócić do serwisu. Więc trzeba było przełknąć tamtą gorzką pigułkę. Trzeba było po prostu powiedzieć „pas”.

fot. Gabapix

Kowalczyk wsiada do prawdziwego lwa

RR: Zaczyna się sezon 2023. Zostajesz wierny konstrukcji Peugeota, przesiadasz się jednak do małego potwora – 208 Rally4. Jak wrażenia po pierwszych startach?

HK: Cudowny wóz. Pięknie się nim podróżuje. Owszem, R2 było znakomitą, profesjonalną maszyną. Ale tu mam większą moc, większy rozstaw kół. Czuć, że to świeża konstrukcja. Zaskakuje mnie stabilność, pewność prowadzenia. Osiągamy chore prędkości, a w środku wciąż jest bardzo spokojnie. Potrzebowałem ledwie dwóch testów by stwierdzić, iż jestem gotowy do walki, że rozumiem ten samochód. Pierwszym startem był Memoriał Kuliga oraz Bublewicza. Jak wspomniałem, zeszłoroczny występ był klapą. W tym roku potrzebowałem więc dobrego wyniku, chciałem odpowiednio „ochrzcić” auto. I chyba poczułem, że przez ostatnie starty stałem się dojrzalszy. Mogłem walczyć o zwycięstwo. Lecz w pewnej chwili odpuściłem, ryzyko było za duże. Mieliśmy dowieźć drugie miejsce, tak też zrobiliśmy. Na zwycięstwo nie musieliśmy jednak długo czekać, wygraliśmy inaugurację Tarmac Masters.

Kowalczyk
fot. Gabapix

Cel na przyszłość?

RR: Sporo mówisz o priorytetach, niejako unikasz pojęcia „marzenie”. Zatem co musi się stać, abyś mógł poczuć, że osiągnąłeś swój cel. Że jesteś już spełniony?

HK: Sam wiesz, że w tym sporcie nie ma przecież sufitu. Jestem wciąż na początku swojej drogi. Ale nie ukrywam, że celuję w Mistrzostwa Europy. Twardo stąpam po ziemi, i wiem, że stać mnie na jazdę w tym czempionacie. A jeśli osiągałbym wyniki w czołówce, byłbym bardzo zadowolony. Tak, uważam, że ERC to realny cel do osiągnięcia. A jeśli mamy już porozmawiać o marzeniach… To musi być to WRC. Chciałbym powtórzyć wyczyn Roberta Kubicy. Zostać mistrzem świata w kategorii WRC2. I wtedy jestem już naprawdę spełniony.

RR: Jakim jesteś kierowcą? Lubisz ryzyko, czy raczej mierzysz siłę na zamiary?

HK: Preferuję ostrożną, przemyślaną jazdę. Podejmowanie ryzyka zbyt często wiąże się z dodatkowymi kosztami i pustym dorobkiem punktowym. Z Jarkiem staramy się dopasować nasze tempo. Jeździć adekwatnie do możliwości, warunków pogodowych, sytuacji w tabeli. Jeżeli musimy walczyć, walczymy. Nie doprowadzam jednak do szaleństwa. Znam stawkę tej gry. Tu wystarczy ułamek sekundy, żeby wypaść poza trasę. Zniweczyć wszystkie plany.

fot. Hubert Kowalczyk – oficjalny profil Facebook

Wsparcie najbliższych

RR: Masz swojego mentora? Kogoś, kto wspomaga dziś Twoją rajdową karierę?

HK: Od strony sportowej, jest to Jan Chmielewski. To doświadczony zawodnik, który daje mi mnóstwo wskazówek. Takich kluczowych, drobnych porad, dzięki którym jeżdżę dużo lepiej. Często doradza jak powinienem się zachować, na których oesach się skupić, gdzie lepiej będzie nieco odpuścić. Dlatego serwisuję u niego auto, jestem pod jego namiotem.

Nie mogę zapomnieć o rodzinie. Ciężko jest opisać, jak wiele im zawdzięczam. Dziadkom, wujkowi, który sam miał rajdowy epizod, ścigał się w Pucharze Lanosa. Nieoceniona jest moja mama. Te starty nie są dla niej łatwe. Zna ryzyko, charakterystykę rajdów. Na torze była znacznie spokojniejsza, były tam pułapki żwirowe, trawa, sporo miejsca. Tutaj tego buforu bezpieczeństwa prawie nie ma… Doceniam to, jak wielkie jest poświęcenie moich bliskich. Zwłaszcza, że większość kosztów pokrywają z własnej kieszeni. Dlatego skupiam się na startach, chcę być jak najlepszy. Cierpliwie się rozwijać i osiągać wyniki. Potrzebuję sponsorów, bez nich nie uda się spełnić wyznaczonych planów. Więc będę walczył o swoje!

Kowalczyk
fot. Hubert Kowalczyk – oficjalny profil Facebook

Kowalczyk po sukcesy w „ośce”!

Hubert Kowalczyk po przesiadce do Peugeota 208 Rally4 zaliczył już dwa treningowe starty w sezonie 2023. Zawodnik z Dolnego Śląska najpierw pojawił się w Wieliczce, rywalizując w 7. Rajdzie Memoriale Janusza Kuliga i Mariana Bublewicza. Kowalczyk i Hryniuk finiszowali na 14. miejscu w „generalce” i 2. w klasie. Do zwycięskiego duetu Streer/Szułęcka-Streer stracił kilkanaście sekund. Chwilę później podopieczni Chmielewski Motorsport udali się do Nowej Rudy, zgłaszając się do 7. Tech-Mol Rally, pierwszej rundy Tarmac Masters i RSMDŚl. Przecinając metę zajęli wysokie, 6. miejsce w klasyfikacji RO, wygrywając też swoją klasę. Teraz duet Kowalczyk/Hryniuk szykuje się do kluczowego występu w Rajdzie Świdnickim.

Zachęcamy Was do zaobserwowania mediów społecznościowych Huberta. Trzymamy kciuki za jego starty i cieszymy się, że nowy narybek regularnie zasila listy startowe czempionatu RSMP. Oczywiście, będziemy informować Was o postępach bohatera niniejszego artykułu, z wypiekami na twarzy czekamy też na ewentualne ogłoszenie jego debiutu na oesach ERC.

Po więcej rajdowych emocji i wiadomości z odcinków RSMP zapraszamy na rallyandrace.pl.