Śniadanie & Gablota to cykl spotkań kolekcjonerów, pasjonatów i miłośników wszystkiego, co związane z motoryzacją. Byliśmy częścią ostatniego wydarzenia w Oławie. Na miejscu zjawiło się grubo ponad 200 niesamowitych samochodów.
Znacie zapewne ten stan, który pojawia się na samym początku związku. Gdy dopiero poznajecie Waszą dziewczynę, lub chłopaka. Druga połówka nie ma jeszcze w Waszych oczach żadnych wad, wszystko układa się pięknie i smakuje lepiej niż zwykle. To taki czas, kiedy płatki róż same spadają z nieba, problemy praktycznie nie istnieją a Wy jesteście wpatrzeni w siebie jak w obrazek. Zaczynacie już planować pewne kroki. Wymieniacie się wspomnieniami. Ulubionym filmem. Ukochaną piosenką, pomysłem wspólnych wakacji. Idylla trwa. Te beztroskie chwile zapamiętacie w swoich umysłach niczym fotografie.
Znam to z autopsji, ja też przechodziłem przez ten etap. I nie ma w nim nic złego. Zaczyna nas fascynować wizja codzienności we dwoje. Wspólnego czasu. Pamiętam, że pojawił się temat wspólnych śniadań. Tych prostych, podawanych do łóżka. Tych podczas dalekich podróży, na piaszczystych plażach. Wracając w niedzielę do domu znów zacząłem o tym rozmyślać. Gdy odwiedziłem w ten weekend Śniadanie & Gablota Dolny Śląsk, rozmarzyłem się o kolejnych, motoryzacyjnych przekąskach. O połączeniu najważniejszego posiłku w ciągu dnia z najważniejszą pasją. Po prostu się zakochałem, zawsze chciałem odpoczywać w ten sposób. I wielka szkoda, że ta druga połówka woli jednak zostać przy plaży i piasku.
Tu nie ma ograniczeń
Przyznam szczerze, że gdy szykowałem swój samochód do wyjazdu, trochę bałem się o to co zastanę na miejscu. Był drobny lęk, że trafię do zamkniętego hermetycznie grona. Lekko snobistycznego, które raczej nie toleruje osób z zewnątrz i niechętnie dzieli się swoimi doświadczeniami, kolekcją, czy po prostu, czasem do rozmowy. Bardzo się myliłem.
Jeżeli zastanawiasz się, czy Ś&G jest dla Ciebie, rozwieję Twoje wątpliwości. Zdecydowanie tak. Kiedy przekraczasz bramę wchodzisz do swego rodzaju kokonu, gdzie codzienność wygląda inaczej. Atmosfera mnie urzekła. Jest swojsko, rodzinnie, swobodnie. Usłyszysz mnóstwo ciekawostek i historii kolekcjonerów. Zjesz naleśniki patrząc na swoje ulubione modele. I nikt nie zapyta Cię „kim i po co tu jesteś?”. Usłyszysz raczej „co Cię do nas sprowadza?”, „jak Ci się podoba?”. Zobaczysz więc esencję miłości do motoryzacji.
I prawdziwe bogactwo urodzaju. Obecne były piękne klasyki, takie jak ostatnie chłodzone powietrzem Porsche 993, „Pagoda” czy „Rekin” od BMW Motorsport. I mój faworyt, błętkitne Audi RS2. Oława stoi rodzimą motoryzacją, nie brakowało „dużych” Fiatów, Polonezów czy „Maluchów”. Fani muscle carów podziwiali limitowane edycje Mustangów, w tym kultowego Bullita. Pojawiły się nowoczesne, sportowe maszyny, tuningowane potwory rodem z Japfestu czy torowe bestie z wymyślnymi pakietami aerodynamicznymi. Takie jak Mini JCW w wydaniu GP. I choć elektryfikacja nie przekonuje fanów, o czym świadczą np. ostatnie dyskwalifikacje w rajdach, nie zabrakło dla niej miejsca. Dzieci tłumnie pakowały się do nowego Taycana, aby na własnej skórze poczuć monstrualne przyspieszenie. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Nie tylko w dowodach rejestracyjnych.
Nadarzyła się okazja, aby porozmawiać z organizatorem Ś&G Polska, Sławomirem Porosem. Zapytałem Sławka o samą ideę i rozwój tej inicjatywy. A także o powód dlaczego w tę niedzielę stawiliśmy się w Oławie. Pod budynkiem, który gwarantował, że będziemy mieli do czynienia z motoryzacją pełną pasji, w absolutnie najlepszym wydaniu.
Od kanapki do serc miłośników
„Nasza historia sięga 2017 roku, był to zbieg okoliczności. Moja koleżanka pracowała jako menadżerka nowo powstałej śniadaniowni w Łodzi, zaprosiła mnie na otwarcie. Prowadziłem już wtedy bloga tejsted.pl. Podobało mi się w lokalu, głównie ze względu na dużą przeszkloną ścianę, przez którą było widać zaparkowane auta. Jadłem kanapkę i pomyślałem, że fajnie byłoby tak jeść i patrzeć z kumplami na samochody.
Wrzuciłem na Instagram zdjęcie tej kanapki z moim ówczesnym samochodem, Fiestą ST150. Zapytałem „kto chciałby się spotkać?”. Na mój apel szybko odpowiedział Krzysztof Krzeszewski, wtedy zupełnie mi nieznajomy. Stwierdził, że chętnie się spotka i pogada o stworzeniu nowego wydarzenia. Słowo do słowa i po tygodniu, w Łodzi, odbyło się pierwsze Ś&G. Przyjechało może z 20 samochodów. Mimo niewielkiej frekwencji był niesamowity klimat. To był początek tego, co dziś możesz sam obserwować w większej skali. Później zadzwonił do mnie mój serdeczny kolega z Wrocławia, Bartosz Pietrzak. Poznaliśmy się na targach motoryzacyjnych w Warszawie. Jestem ogromnym fanem Nissana Juka, a Bartosz wciąż przesyłał mi ich zdjęcia. Zakumplowaliśmy się.
Zaczęła się klarować filozofia ŚnG, która nie zmieniła się od kilku lat. Wciąż nie obowiązuje żadna selekcja, każdy może przyjechać, stanąć gdzie chce. Nie ma to znaczenia jakim samochodem przyjedziesz, a kim jesteś jako człowiek. Nazwa została wymyślona spontanicznie, nie szukaliśmy angielskich zwrotów. Pojawiły się głosy, że „Śniadanie & Gablota” jest zbyt przaśne, że to się nie sprzeda, nie obroni. Przymknęliśmy na to oko. Z logo jest ciekawsza historia. Od czterech lat mamy… tymczasowe, miało być tylko na chwilę. Poprosiłem Romana Rudnickiego, aby stworzył dla nas znak graficzny. Miało być prosto, kierownica jako symbol gabloty i sztućce jako śniadanie. Tak już zostało. Ba, ktoś sobie je nawet wytatuował na ręce. Myślałem, że to zmywalne. Gdy się spotkaliśmy, nie szło tego zdrapać”.
Motoryzacyjna ekspansja
„Po pierwszym evencie w Łodzi padło pytanie o organizację we Wrocławiu. Później bardzo szybko trafiliśmy do Gdyni i Poznania. Na pierwszej edycji we Wrocławiu było chyba ze 120, albo 130 samochodów. Uczestnicy zablokowali wszystkie ulice dookoła. Stolica Dolnego Śląska wciąż jest śniadaniowym przodownikiem, a to wszystko dzięki bardzo zgranej ekipie organizatorów w składzie Maciej Jasiński, Bartosz Pietrzak, Szymon Wolny i Paweł Kędzia. Wrocławska społeczność jest bardzo mocno związana z tym eventem. Warto wspomnieć, że każde miasto ma swoją, unikalną atmosferę i inną historię.
Jest świetna historia z Rafałem Pilchem i ŚnG Kraków. Otóż Rafał chciał zorganizować event w swoim mieście. Wysyłał mi chyba z siedem maili. Bardzo profesjonalnych, rozpisywał się na tysiące znaków. Jak mam być szczery, to nawet tego nie doczytywałem do końca. Ale ostatni mail był inny, napisał tylko „odpiszesz?”. Wróciłem do tematu i stwierdziłem, że możemy działać. Rafał jest genialnym gościem. Wpadł do Łodzi i robił sobie notatki. Później wrócił do Krakowa, po swojemu ulepszył to co zaobserwował i stworzył fenomenalną edycję! Do miasta królów przyjeżdża wiele znanych osób i YouTuberów. Rafał był też odpowiedzialny za organizowanie naszej edycji w Berlinie. Rzucamy go na głęboką wodę, bo ma doświadczenie w pisaniu maili.
A jak trafiliśmy do Oławy? We wrocławskim Unikacie, z którym byliśmy związani od trzech lat, przez różne czynniki niezależne od nas, zaczęło nam brakować miejsca. Tomka Jurczaka (właściciela oławskiej Weny) poznaliśmy już kilka lat temu, bo regularnie przyjeżdżał na nasze śniadania i od razu złapaliśmy doskonały kontakt. Sukces wydarzenia w Oławie, to w ogromnym stopniu zasługa Maćka Jasińskiego, który przez kilka tygodni pracował nad tą edycją i przygotował plan przeprowadzki z Wrocławia. Muszę przyznać, jestem pod dużym wrażeniem tego, co udało im się tutaj stworzyć w bardzo krótkim czasie.
Czas na włoską bruschettę?
Rozmawiałem też z Rafałem Pilchem, wspomnianym wcześniej organizatorem eventów Ś&G w Krakowie. Rafał to prawdziwa oaza spokoju, poniekąd też mój kolega po fachu. Miał bowiem okazję pisać o samochodach dla kilku serwisów. Zapytałem Rafała o marzenia ekipy co do kolejnych destynacji, plany na najbliższe wydarzenia i kolejne miesiące.
„Pierwsze marzenie spełniliśmy w zeszłym roku, w Berlinie. Classic Remise to miejsce pełne klasyków, historii. Kiedyś przyjeżdżałeś tam jako gość, aby oglądać te wszystkie cuda. Teraz masz okazję być częścią tego miejsca i stworzyć tam coś własnego. To pokazało nam, że nie ma rzeczy niemożliwych. Chcemy jeszcze trafić w nowe miejsce w Polsce, także do mniejszych miast. Mamy tu dużo do zrobienia. Planujemy edycję Ś&G we Włoszech, w okolicach Maranello jest wiele ciekawych miejsc. To są plany na przyszły rok, mamy za sobą pierwsze rozeznanie. Rozpoczęły się pierwsze rozmowy. To przed nami.
Za moment widzimy się w Berlinie. Mamy też zaplanowane kilka edycji w naszych stałych miastach. Jedno, może dwa spotkania w Krakowie. Wszystko zależy od kwestii pandemii. Do tego drugi event w Łodzi i Poznaniu. Ten sezon jest uzależniony od restrykcji. Nie chcemy prezentować kalendarza, by za moment odwoływać poszczególne imprezy. W zeszłym roku musieliśmy odwołać jedno z krakowskich Śniadań dzień przed, bo miasto stało się żółtą strefą. Nie ogłaszamy się więc z dużym wyprzedzeniem, działamy na ile możemy. Mamy nadzieję, że w przyszłym sezonie wrócimy do formy sprzed dwóch lat. Kalendarz na cały sezon, wyszczególnione miasta, będzie można wszystko zaplanować. Wtedy będzie to miało ręce i nogi. Na razie przeczekujemy sytuację”.
W tej pracy spełnia się marzenia
Mogę zaryzykować stwierdzenie, że przez bramy wydarzeń Śniadanie & Gablota przewinęło się już ponad tysiąc różnych samochodów. Na sam koniec zapytałem więc chłopaków o ich najciekawsze wspomnienia. O jeden, konkretny samochód, który zrobił na nich największe wrażenie. Który dał to poczucie, że trud, wyrzeczenia i wysiłek po prostu się im opłacił.
Rafał Pilch:
„U nas w Krakowie często pojawia się jeden z lokalnych kolekcjonerów samochodów. Kiedyś przyjechał do nas żółtym Viperem ACR. Jak go zobaczyłem, to był to dla mnie szok. Zwłaszcza, że to były to początkowe etapy. Fura z kosmosu, niespodziewana. To utkwiło w pamięci, myślałem, że tego już nic nie przebije. Nie miałem okazji się nim przejechać, ale wszystko przed nami. Czasem ten sam kolekcjoner pojawia się w limitowanej wersji Nissana Skyline’a R34 GTR. Bodajże osiem sztuk na całym świecie. Szczęka opada”.
Sławomir Poros:
„Nie mam takiego samochodu. Jak jesteś już trochę w branży, widziałeś te samochody, pojeździłeś… to trochę zabija tę superekscytację. Cieszę się, jak pojawia się coś nowego, ale każde auto raduje mnie tak samo. Za każdym z nich kryje się jakaś historia. Kiedyś celowaliśmy w konkretne samochody. To było mnóstwo pracy. Na przykład chcieliśmy mieć przynajmniej dwa Ferrari. A potem zrozumieliśmy, że nie o to tu chodzi. Czasem spotykamy się z uczestnikami już po zakończonym evencie. Ja choruję na Lancie Deltę Integrale i miałem okazję pojeździć pięknym egzemplarzem dzięki jednemu z uczestników Śniadania. Podczas samego wydarzenia jest jednak za dużo pracy na takie przyjemności”.
911 GT3 i tort na skrzydle
Niedzielny poranek był też okazją do świętowania. Urodziny obchodził bowiem gospodarz wydarzenia, Pan Tomasz Jurczak – właściciel Studia Reklamy Wena i powstającego właśnie Muzeum Motoryzacji w Oławie. Pan Tomasz chętnie angażuje się we wszystkie projekty motoryzacyjne, uczestniczy również w wielu charytatywnych akcjach w regionie.
Był to doskonały moment, aby zapytać solenizanta o organizację Dolnośląskiej edycji Ś&G, plany na powstające właśnie muzeum motoryzacji i złożyć urodzinowe życzenia. Trzeba przyznać, że była to niezwykła impreza, liczba gości przewyższała typowe przyjęcie.
„Czekałem na ten moment bardzo długo. Uważam, że mamy tutaj duży potencjał. Zmówiliśmy się z chłopakami, zaproponowaliśmy wspólny spot. To połączenie sił naszych klasycznych pojazdów z autami przyjeżdżającymi na wydarzenie. Uważam, że wyszło bardzo fajnie. Jest nas bardzo dużo, klimat jest piękny, pogoda nam się udała. Rewelacja.
Co do kwestii muzeum, powstanie w Oławie. Jesteśmy na etapie projektowania budynku, będzie miał 6000 metrów kwadratowych. Będzie nowoczesny, z przepiękną zabudową. To taka wisienka na torcie, którą chcę wykonać w swoim życiu. Robię to muzeum dla siebie, dla mieszkańców Oławy, dla regionu. I miłośników starej motoryzacji. Muzeum nigdy na siebie nie zarobi, to nigdy się nie zwróci. Dlatego robię to ostrożnie, to bardzo duża inwestycja. Nie spieszę się. Otwarcie zrobimy mniej więcej za rok, może za półtorej roku. Swoją prywatną kolekcję budowałem przez 22 lata. Mam w tej chwili około 300 pojazdów. Przyszedł czas aby to pokazać naszym mieszkańcom, chcę, aby Oława była znana z motoryzacji, aby przyjeżdzali tu turyści. To fajne miasto, nowoczesne, wciąż się rozwija.
Dziękuję wszystkim, którzy mnie odwiedzili. Nie każdy może mieć takie urodziny, że przyszło prawie 2000 ludzi. Czego mi życzyć? Zdrowia, szczęścia i miłości. Staram się, mam jeszcze mnóstwo pomysłów, które chce zrealizować w swoim życiu. Kolekcję wciąż powiększamy, kupujemy auta przedwojenne, muzeum będzie jednym z najładniejszych”.
Gabloty powracają już za chwilę!
Zachęcamy Was do śledzenia mediów społecznościowych zespołu Śniadanie & Gablota. Znajdziecie tam mnóstwo motoryzacyjnych smaczków i ciekawostek, zapowiedzi kolejnych wydarzeń i fotorelacje ze wspólnych posiłków. Kolejna okazja do spotkania już niebawem, bo 22 sierpnia zamiast naleśników w menu znajdziecie… kebaba. I to nie byle gdzie, bo kawalkada samochodów zawita na Wiebestrasse 36-37 do… Classic Remise w Berlinie!
Poniżej nasza fotorelacja z pobytu w Oławie, za obiektywem niezawodna Agnieszka Zamojtel. Nie byłbym sobą, gdybym na sam koniec nie wspomniał o jeszcze jednej kwestii. Na tytułowym zdjęciu znajdziecie przepiękną Targę, kultowe już Gallardo oraz… moją Ślicznotkę. Możliwość wykonania zdjęcia mojego CLK w tak doborowym towarzystwie, to prawdziwy zaszczyt. Jestem dumny, że na tym evencie pojawiłem się… w swojej gablocie. Wypatrujcie mnie na kolejnych eventach, bo będę na pewno. Nie tylko jako dziennikarz. Przede wszystkim jako fan motoryzacji i miłośnik Waszych historii, rozmów i Waszej pasji.