Dopiero co przypominaliśmy Janusza Kuliga, a dziś mija kolejna smutna rocznica. 21 lat temu świat ów opuścił (jak ten czas leci…) jeden z najlepszych Polskich kierowców rajdowych. Dlatego też dziś przypomnimy Wam artykuł, który pojawił się na naszej stronie kilka miesięcy temu:
Są trzy typy kierowców rajdowych. Przyzwoici (potrzebują długich treningów, by przejść krok dalej), bardzo dobrzy (tzw. rzemieślnicy, jeżdżą poprawnie, w sumie nic nie można im zarzucić, ale nie mają tego czegoś, tej iskry, która pozwala sięgać po najwyższe cele. Talent nadrabiają ciężkim treningiem) oraz wybitni (niesamowicie utalentowani, co w połączeniu z mozolnymi ćwiczeniami daje w zasadzie nieograniczone efekty. Ich jazda rodzi często pytanie: „jak to możliwe?”). Marian Bublewicz z pewnością należał do tej trzeciej grupy. V-ce Mistrz Europy z Roku 1992 i siedmiokrotny Mistrz Polski z dużymi zadatkami na karierę międzynarodową, którą przerwał niestety w okrutny sposób pamiętny wypadek na odcinku specjalnym Orłowiec – Złoty Stok, był człowiekiem żyjącym pasją. Pasją do rajdów. Miał przesiąść się do nowszej maszyny, najnowszego dziecka Forda: rajdowego Escorta Coswortha. Niestety zdążył go tylko przetestować. Dziś pragniemy zaprosić Was na wzruszającą opowieść o fascynującym człowieku znającym ten sport bardzo dobrze, ze wszystkimi dobrymi i złymi stronami… i szczerze go kochającym:
http://youtu.be/fVQw7EXIS6I
Na sam koniec mamy do Was małe pytanko:
Jak Waszym zdaniem wyglądałaby przyszłość polskich rajdów i nie tylko, gdyby 20 Lutego 1993 roku gdzieś w górach na Dolnym Śląsku nie rosło pewne feralne drzewo, które pozbawiło nas jednego z największych polskich kierowców rajdowych oraz tak po ludzku wspaniałego człowieka ?
Na odpowiedzi czekamy w komentarzach. Posłuchajcie intuicji, pogdybajmy!