Clarkson wspomina Gilles’a Villeneuve’a

1659
fot. formula1.com

8 maja 1982 roku świat Formuły 1 stracił Gilles’a Villeneuve’a. Zawodnik Ferrari zginął po koszmarnym wypadku w kwalifikacjach na torze Zolder w Belgii. Postać Kanadyjczyka wspomina dziś Jeremy Clarkson, dla którego był to idol z młodości.

Gilles Villeneuve nie zdążył zrobić wielkiej kariery w Formule 1… Kanadyjczyk wygrał tylko sześć wyścigów, dwa razy startując z pole position. I choć trzynaście razy stawał na podium nigdy nie zdobył wyśnionego, mistrzowskiego tytułu. Być może gdyby nie dramatyczna kraksa na Zolder, podopieczny Ferrari założyłby na szyję królewski laur. I choć jego dorobek nie umywa się do rekordów Senny, Schumachera, Fangio czy Jima Clarka, dla wielu był uosobieniem idealnego kierowcy wyścigowego. Do tego grona należy między innymi Jeremy Clarkson. Kultowy prezenter podzielił się swoimi emocjonalnymi wspomnieniami z Gregiem Stuartem – dziennikarzem f1.com. Brytyjczyk nie ukrywa, że Villeneuve był jego… idolem!

fot. formula1.com

Szczęśliwy numer

Myślę, że były dwa wydarzenia, które ugruntowały jego pozycję w moim sercu. Pierwszy to Grand Prix Wielkiej Brytanii w 1981, na którym byłem. W zakręcie Woodcote była potężna kraksa. Nie pamiętam kto ją spowodował, ale były to jeszcze czasy, gdy używano ogrodzeń z siatki. To był kompletny chaos – mnóstwo ludzi, zniszczone maszyny, służby porządkowe. Ale kiedy udało się opanować sytuację było wyraźnie słychać, że jedno auto wciąż pracuje.

To był Gilles… Mimo tego, że miał wtedy tak naprawdę połowę bolidu a siatka z ogrodzenia owinęła się wokół nadwozia, on wrócił do jazdy. Byłem pod wrażeniem tego jak wielką miał determinację. Po prostu otrzepał się, powiedział „nie, nie, wszystko w porządku” i ruszył. Był trochę jak rycerz z Monty Pythona bez rąk i nóg. Ścigał się, choć z fury mało co zostało.

Naturalnie, jest jeszcze Grand Prix Francji, Dijon, 1979. Walczył tam o drugą lokatę z Rene Arnoux. Ile razy zderzali się ze sobą na jednym okrążeniu? Pięć? Tracili na tym, by kolejny raz ścierać się ze sobą. To był kawał ścigania! Pomyślałem sobie wtedy, że to jest właśnie mój ulubiony kierowca wyścigowy w F1. I już nigdy później nie widziałem zawodnika, który robił to w tak spektakularny sposób. Jego numer startowy to wciąż mój szczęśliwy numer!

Jeśli tylko jest potrzeba, wybieram numer 27. Zawsze ze względu na Gilles’a… Nawet gdy obstawiam konie, wybieram numer 27. Tak było i zawsze już będzie. Na ścianach miałem jego plakaty. Ba, kupiłem Ferrari z jego powodu. Kochałem Ferrari, bo był ich zawodnikiem. Moje Ferrari 355 musiało być czerwone. Cholera, prawie narysowałem mu „27” na bokach”.

fot. formula1.com

Ideał według Clarksona

Villeneuve słynął z lekkomyślności, życia chwilą, nie przejmowania się niebezpieczeństwem. Przypomnieć można między innymi jego loty śmigłowcem w kiepskich, nocnych warunkach, jazdę na złamanie karku z Maranello do Monako oraz wyścigi, w których pędził nawet bez kół, skrzydeł czy elementów karoserii. To podejście do życia bardzo imponuje Clarksonowi:

To dokładnie to, czego oczekuję od kierowców wyścigowych… Czy wyobrażasz sobie, żeby w dzisiejszych czasach ktoś powiedział do Villeneuve’a na mecie, że… „świetnie zarządzał oponami”? Przecież on nie miałby zielonego pojęcia o czym w ogóle do niego gadasz. Ten gość chciał się ślizgać, mieć gdzieś gumy, wpadać w Rene Arnoux lub jechać połową wozu”.

fot. formula1.com

Kiedyś to było…

Cóż, współczesna Formuła 1 ma się całkiem dobrze, od kiedy nauczyli się budować bolidy zdolne do podążania za innym samochodem. Pierwsze dwa wyścigi sezonu były genialne, więc pewnie i Gillesowi przypadłyby do gustu. Ale jestem pewien, że tak jak i ja, chciałby, by maszyny były twardsze, bardziej wytrzymałe. Powinieneś być w stanie puknąć kogoś podczas wyścigu i nie martwić się, że urwiesz jakiś kawałek, przez co tracisz pięć sekund na okrążenie i nie masz szans na wygraną. W tamtych czasach walczyło się z problemami, zamiast się poddawać. Dla niego dziwne byłoby to, że małe uszczerbki to często koniec gry.

Pamiętam gdzie byłem, wtedy gdy zginął… Oglądałem wtedy relację w telewizji. Pamiętam jak umierał Gilles. Gilles Villeneuve, Keith Moon, pamiętam ich wszystkich. Gdy umierał Senna byłem na pokazie motoryzacyjnym. Takie rzeczy się pamięta… Villeneuve miał tę wielką radość z prowadzenia auta. Ferrari zawsze wybiera takich graczy, był doskonałym kierowcą Ferrari, tak jak Nigel Mansell. To był mój prawdziwy idol dzieciństwa. Jak Chuck Yeager, Francis Chichester lub Ernest Shackleto. Do diaska, byłem prawdziwym fanboyem”.

Szansa na upamiętnienie legendy

Obchodzimy właśnie czterdziestą rocznicę tragicznego wypadku Kanadyjczyka. Szansa na złożenie hołdu Gilles’owi Villeneuve’owi będzie mieć wyjątkowy smak, późnym wieczorem odbywa się w końcu Grand Prix Miami. Duet Ferrari zaliczył znakomitą sesję kwalifikacyjną, zajmując dwie pierwsze lokaty. Zwycięstwo przed Hard Rock Stadium to idealny sposób na upamiętnienie tej postaci. Na piękną akcję zdecydowali się też włodarze stajni z Maranello, pozwalając Charlesowi Leclercowi na przejechanie się bolidem Gilles’a po torze we Fiorano.

Dokładną biografię Gilles’a Villeneuve’a znajdziecie na stronie poświęconego mu muzeum.