Swoją przygodę z motorsportem zaczynał od konsoli i poczciwego Gran Turismo. Świetne wyniki i mistrzowskie tempo otworzyły mu drogę do kariery. Dziś Damian Lempart jest mistrzem WSMP, który na wyścigowe salony trafił przez… simracing.
Nie bez kozery mówi się, że życie pisze najlepsze scenariusze. Istnieją w końcu historie, które z miejsca nadają się do filmowej ekranizacji. A porządny scenarzysta stworzyłby z nich opowieść, która zachwyciłaby fanów. Takie opowiadania zawierają najczęściej morał, spory bagaż emocjonalny, lub chwytają za serce. Kariera Damiana Lemparta, mimo że wciąż mówimy o jej początkach, na pewno wpisuje się w te ramy. Scenariusz na jego film przemycałby przesłanie, że ciężka praca oraz wytrwałość to klucz do spełnienia marzeń…
Na mojego dzisiejszego rozmówcę trafiłem przypadkiem. Próbując swoich sił w simracingu dotarłem w pewnym momencie do ściany. Do momentu, w którym nie wiedziałem już jak mogę poprawić swoje tempo i gdzie popełniam błędy. Starałem się jak mogłem, ale wciąż brakowało mi dwóch/trzech sekund do tych najlepszych. A w motorsporcie to… przepaść. Zaproponowano mi więc szkolenie z instruktorem. Godzinę jazdy z Damianem Lempartem.
Wspólny czas, profesjonalne podejście i pełne skupienie na moich potrzebach sprawiło, że już po chwili rozbiłem wspomniany mur kolejnym fioletowym sektorem. I choć przez kilka minut szczerze nienawidziłem Damiana (trudno w końcu przyznać się do błędów), to dziś zawdzięczam mu większość moich wyścigowych sukcesów. Poznałem wtedy fachowca oraz świetnego instruktora. Dziś o początkach kariery, pracy z kierowcami, wpływie simracingu i porównaniach do realnego świata rozmawiam z… mistrzem WSMP Super S Cup Endurance. Przyznacie, to naprawdę niezły materiał na film o dzieciaku, który spełnił swoje marzenia.
Zaczęło się od Gran Turismo
JS: Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z wirtualnym ściganiem? Motoryzacja była obecna w Twoim świecie już od dziecka, czy pasja narodziła się dopiero później?
DL: „Pierwszy raz zagrałem w Gran Turismo 1 na PlayStation w wieku trzech lub czterech lat. Gdy większość zawsze opowiada o niezmiennej pasji od najmłodszych lat, u mnie było trochę inaczej. Jeszcze jako nastolatek miałem inne zainteresowania (głównie piłka nożna). Jednak w międzyczasie, dalej w mniejszym lub większym stopniu, miałem zajawkę na auta. Dopiero od trzynastego roku życia obudziło się we mnie „coś”, co wyznaczyło mi kierunek, jakim podążam do dnia dzisiejszego. A przygodę z simracingiem zacząłem mając piętnaście lat, od Gran Turismo 5 i Logitecha Driving Force GT”.
JS: Gdy ścigałeś się jeszcze jako „konsolowy amator” robiłeś to tylko dla zabawy, czy od zawsze godzinami walczyłeś o idealną linię i najmniejsze części sekundy?
DL: „Kiedy poświęciłem się samochodom (w sposób zdecydowany gdzieś od trzynastego roku życia), to jedyne czego byłem pewny to to, że chcę przy nich pracować, uczyć się i trenować jak najwięcej. Zwłaszcza że już wtedy podświadomie traktowałem simracing jako fajną alternatywę dla kartingu, na który najzwyczajniej nie było stać ani mnie, ani mojej rodziny. Niezależnie od tego ile godzin spędzałem, czy wciąż przy tym spędzam, nadal daje mi to nie mniejszą satysfakcję. I to jest jeden z decydujących aspektów w tym zakresie”.
Uwierzyć w swój talent
JS: Kiedy zrozumiałeś, że masz do tego talent i powinieneś pójść o krok dalej, w stronę profesjonalnych startów w mistrzostwach lub oficjalnych turniejach?
DL: „Na początku trenowałem niezwykle długo (lekko po kilka godzin dziennie) i regularnie, dla samouka była to naprawdę żmudna praca. Potem nastąpił jakiś przełom, który pozwolił mi ekstremalnie wyszybować tempo w górę, gdzieś od końcówki 2012. Trenowałem coraz mniej, bardziej skutecznie i wciąż regularnie. Już kilka osób mówiło mi wcześniej, że mam „to coś”, w co sam nie mogłem wtedy uwierzyć. Po prostu robiłem swoje i chciałem być coraz lepszy. Nie miałem wtedy konkretnego celu.
Programy takie jak GT Academy motywowały mnie do tego, aby kiedyś najzwyczajniej w jakikolwiek sposób wykorzystać to co potrafię już za wirtualnym kółkiem w prawdziwym aucie. Obojętnie czy miał to być Fiat Cinquecento, czy kiedyś miałbym okazję wskoczyć do samochodu klasy GT. Niezależnie od tego co już osiągnąłem, nigdy… nie chciałem zostać profesjonalnym simracerem. Ba, odrzucałem propozycje wielu zespołów (m.in. wstępne rozmowy z Team Redline), nawet jeśli w tamtym okresie miałem tempo na miarę rekordu świata (w czasówkach spośród kilkudziesięciu tysięcy uczestników z całego świata).
Innymi ważnymi momentami, tym razem w świecie realnego motorsportu, były np. słowa otuchy oraz pochwały od samego Markusa Winkelhocka podczas testów scoutingowych do Audi TT Cup. Który jak to sam określił: „chciałby mnie kiedyś zobaczyć na padoku w roli kierowcy”. Później były to wszelkie sesje deszczowe na WSMP, gdzie nieskromnie mówiąc udawało się być znacznie szybszym od rywali w swojej klasie, przy autach o identycznej, pucharowej specyfikacji. Czasem byłem nawet szybszy o ponad sekundę na jednym kółku, na czterokilometrowym torze w Poznaniu, który stawka Mistrzostw Polski zna doskonale’’.
Pierwsze poważne wyzwania
JS: Co było dla Ciebie przełomowym momentem w latach Twojej młodości? Jakie wydarzenie pozwoliło Ci zrozumieć, że simracing to już nie tylko forma zabawy?
DL: „Tak jak już wcześniej wspominałem, wtedy podświadomie traktowałem simracing jako alternatywny trening przed jazdą prawdziwymi samochodami. Więc z jednej strony tak jak czerpałem z tego przyjemność, to w pewnym stopniu to nie była tylko „zabawa”. Przełom nadszedł pod koniec 2012 roku i rok później, podczas Mistrzostw Polski w Gran Turismo 5.
Wcześniej w ramach moich początków dostawałem solidny łomot od kolegów. Ale potem, od tamtego okresu, nie wiedzieć czemu nagle role się odwróciły. A moje tempo niezwykle wzrosło. Najciekawsze jest to, że z biegiem czasu i kolejnymi treningami byłem w stanie określić to, co mogę poprawić i jak mogę pojechać lepiej. Jednak technicznie, pod kątem fizyki, nie byłem w stanie tego wyjaśnić. Po prostu wcześniej nie miałem takiej wiedzy”.
JS: Jak wyglądał Twój debiutancki, poważny, wirtualny wyścig o stawkę? Jak porównasz te emocje do tych, które towarzyszą Ci dziś na prawdziwych torach?
DL: „Pierwszym poważnym wyścigiem był właśnie ten w ramach Mistrzostw Polski w Gran Turismo 5. Jechaliśmy wtedy Suprami GT500 na pełnej pętli Twin Ring Motegi (auto i tor takie same w wyścigu jak na oficjalnym, rankingowanym globalnie Time Attacku, który był wewnętrzną kwalifikacją do naszych zawodów). Udało się wywalczyć pole position. A potem utrzymać pozycję praktycznie do samego końca wyścigu.
Może to brzmieć łatwo, ale do dziś nie zapomnę jak mocno drżały mi łapy ze stresu przez pierwsze okrążenia. Powiedziałbym, że nawet wtedy stresowałem się znacznie bardziej niż kiedykolwiek później, nawet jadąc niezwykle drogim supersamochodem w rzeczywistości na torze, podczas jakiegokolwiek wyścigu cyklu WSMP, czy deszczowego Nordschleife. Potem kontrolując tempo, po prostu robiłem swoje aż do linii mety”.
Sprzed konsoli za kierownicę
JS: Jak wyglądała Twoja droga ze świata simracingu do prawdziwego auta? Kto zaproponował Ci pierwsze testy lub oficjalny start w poważnym wyścigu?
DL: „Droga ta nie była usłana różami. Ważnym etapem było uczestnictwo w finałach GT Academy, odpowiednio w 2013 i 2014 roku. W międzyczasie, gdzieś od końcówki 2013 roku, regularnie jeździłem niemalże „seryjnym” Cinquecento, aby zbierać szlify. Było to auto, które było nie tyle co tanie, ale na swój sposób niezwykłe trudne do perfekcyjnego opanowania. Niestety przy jednym i drugim podejściu, w finale krajowym GT Academy zabrakło mi kolejno doświadczenia oraz szczęścia, plasując się tuż za podium, które to kwalifikowało uczestników na finały europejskie.
W Gran Turismo Academy główną nagrodą był fotel w fabrycznym zespole Nissana. Kiedy miałem podejść do finału po raz ostatni, było to w 2015 roku, w czasie klasy maturalnej, organizator wykluczył z możliwości udziału w zawodach poprzednich finalistów krajowych. Skoro ponad półroczne przygotowania legły w gruzach, stwierdziłem, że… wyjeżdżam za granicę. Chciałem zebrać środki, aby samemu wyrobić licencję i odpowiednie możliwości potrzebne do rozszerzenia planów na starty, wtedy w lokalnych okręgówkach. Plany się zmieniły, kiedy szef lokalnej ekipy MMM Racing – Michał Matuszyk, który znał mnie i moje tempo właśnie z amatorskich zawodów, zaproponował mi możliwość debiutu i startów w WSMP na bardzo preferencyjnych warunkach. Dłużej się nie zastanawiałem. To była dobra decyzja”.
Emocje w debiucie
JS: Co poczułeś w trakcie swojego poważnego debiutu? Prawdziwa kierownica Cię „parzyła”? Czy czułeś się pewniej ze względu na swoje wirtualne doświadczenie?
DL: „Na początku była ekscytacja, ogrom adrenaliny, ale po chwili nawet nie zauważyłem kiedy zeszły ze mnie emocje, bo po prostu robiłem swoje. Pomijam okrążenia deszczowe, które były znacznie bardziej stresujące. Ale o dziwo, później bardzo zaprzyjaźniłem się z tego typu warunkami pogodowymi, nawet na nitce Nordschleife. Simracing zdecydowanie pomógł mi w zakresie tego, co robić za kierownicą. Ale musiałem zbierać znacznie więcej nowych informacji i porównywać je z tym, co wcześniej wiedziałem. A także uczyć się pewnych rzeczy całkowicie na nowo”.
Simracing a odczucia na torze
JS: Jaka jest według Ciebie główna różnica między simracingiem a prawdziwym ściganiem? Idąc dalej, co jest do siebie łudząco podobne i tożsame?
DL: „Główne różnice, to te najbardziej oczywiste, jak m.in. brak pewnych bodźców lub ukazanie ich w innej formie, jak np. przeciążenia. Skoro brakuje nam pewnych odczuć w simracingu, należy dodatkowo wyostrzyć pozostałe zmysły, jakie mamy do dyspozycji. To nie do końca jest łatwe. Jakby nie patrzeć, dla człowieka jako istoty simracing nie jest… naturalnym środowiskiem pod kątem interpretacji ruchu, prędkości, etc. Łudząco podobne natomiast jest to, jak potencjalnie zachowa się samochód w danej sytuacji, jak tożsamy jest zakres prędkości i najważniejsze, to jakie zadania ma do wykonania sam kierowca za kółkiem, aby być jak najlepszym”.
JS: Czy dobry, wirtualny kierowca z doświadczeniem w simracingu bez problemu odnajdzie się w prawdziwym samochodzie i na realnym torze wyścigowym?
DL: „To zależy. W teorii tak, jest multum tego typu historii, m.in. wcześniej wspomniany cykl GT Academy. W praktyce, w motorsporcie jest zdecydowanie więcej czynników, na które trzeba zwrócić uwagę gdy mówimy o wdrażaniu simracerów do prawdziwego auta. Nie mniej jednak, sprawny simracer ma solidny background do tego, by dobrze jeździć na prawdziwym torze. Dochodzą tutaj także czynniki bardziej oczywiste (np. brak przycisku „reset”), czy mniej oczywiste jak np. dużo większa ilość czynników wpływających na nasze osiągi oraz zmienność warunków, gdzie na swój sposób w simracingu jest to… prostsze”.
Najważniejsze jest podejście
JS: Jakiej rady udzieliłbyś dzisiaj młodym adeptom, którzy zaczynają przygodę z simracingiem? Jakich błędów powinni się wystrzegać a na czym od razu skupić?
DL: „W pierwszej kolejności – czerpać z tego zabawę. Aktualnie simracing jest tak mocno wyżyłowaną dyscypliną jeśli chodzi o poziom rywalizacji, że można szybko się zniechęcić. Słyszę też, że niektórych interesuje to, aby jeździć w simracingu za pieniądze. Podchodząc realnie, nie nastawiałbym się na to, że od razu, a przynajmniej na moment tworzenia tego tekstu, simracing będzie tak opłacalny, aby mogła to być etatowa praca.
Czynni, etatowi simracerzy czy e-sportowcy, to zaledwie promil ludzi w ujęciu globalnym. Gdy już mowa o zarabianiu na jeździe, byłaby to niezwykła presja. Zwłaszcza że np. w wielu zawodach, top 20 potrafi mieścić się przykładowo w 0,5 sekundy lub nawet mniej’’.
JS: Walka o lepszy czas i rywalizacja to niekiedy frustracja i ogromny stres. Jak radzisz sobie z emocjami? Jak wygląda simracingowe przygotowanie mentalne?
DL: „Nie byłem jakoś nigdy szkolony mentalnie z tego zakresu. Aczkolwiek zawsze starałem się analizować własne błędy i wyciągać z nich wnioski. Dopiero od niedawna interesuje się psychologią, niekoniecznie w kontekście motorsportu czy roli trenera. A bardziej z powodu ludzkich aspektów. Każdy przypadek jest inny, dlatego nie jestem w stanie podać tu złotej recepty. Mogę jedynie zasugerować, że jeśli pojawia się już jakiś problem, to nie można na siłę z nim walczyć. Lepiej jest bardziej go zrozumieć i przeanalizować. Rozwiązania przyjdą wtedy łatwiej”.
Moment „sodówki w głowie”?
JS: Lista Twoich sukcesów, zarówno tych wirtualnych jak i realnych jest… naprawdę długa. Był moment, kiedy pojawiła się przysłowiowa „sodówka”?
DL: „W moim odczuciu, nigdy nie miałem „sodówki”, ale może nieco zbyt dużo pewności siebie w stosunku do mniejszej częstotliwości jazdy i treningów, głównie z powodu nowych obowiązków oraz jednocześnie na etapie w którym podjąłem decyzję, że nie będę brnąć dalej w simracing jako simracer na poważnie, czyli jakoś w 2015 roku, chwilę po maturze.
Może o „sodówce” najszybciej można było by pomyśleć tylko dlatego, że publikuję content starając się pomóc innym którzy są tym zainteresowani lub najzwyczajniej mają zajawkę. Łatwo wtedy o kimś powiedzieć jako osobie, która próbuje się wymądrzać czy gwiazdorzy. Aczkolwiek to jest cudza i subiektywna interpretacja, nie mówiąc nawet o tym, że szuka się wtedy wielu „doczepek”, byle tylko wbić komuś szpilkę. Głównym celem moich materiałów jest to, aby były one pomocne dla społeczności’’.
Sprzęt na dobry początek
JS: Jaki symulator oraz sprzęt polecasz młodym zawodnikom? Czy w simracingu droższy sprzęt zawsze oznacza lepsze czasy okrążeń oraz większe możliwości?
DL: „Polecam sprawdzić to, co jest dostępne w salonach simracingowych, między innymi we Wrocławiu (Race Arena) czy w Poznaniu (Sim-Center). Rozsądniej jest przetestować odpowiednio skonfigurowane podzespoły na własnej skórze, takie jak kierownice, pedały czy shiftery. Porównać pewne recenzje i zgrać to z dostępnym budżetem. Na początek myślę, że wystarczy sprzęt pokroju Logitech G29 lub Thrustmaster T300 RS.
Planując choć trochę delikatny upgrade, aby myśleć już o naprawdę porządnym tempie, zainwestowałbym później w porządniejsze pedały z load cellem, np. Thrustmastery TLCM lub nawet Heusinkveldy Sprint. Bardzo ważna jest też płynność i wydajność obrazu, czyli absolutnie minimum 60 Hz (najlepiej 144) oraz jak najkrótszy czas odświeżania. Wbrew pozorom, to ma duże znaczenie. Na PC czy tym bardziej konsoli nie trzeba mieć mocno wygórowanego cenowo sprzętu, ale są pewne podstawy (precyzyjne pedały i wydajny obraz), które muszą zostać spełnione, jeśli mamy myśleć o konkurencyjności. Niektóre stanowiska statyczne kosztują mniej więcej tyle, co porządny Ringtool na Nurburgringu, nawet nie wspominając o platformach ruchowych”.
Ważny punkt treningu
JS: Gdy w tym sezonie ścigałeś się w serii WSMP i walczyłeś o tytuł wyścigowego mistrza Polski, symulator wciąż stanowił punkt Twoich treningów przed startem?
DL: „Oczywiście! Nawet jak zawodowo pracuję przy simracingu jako kierowca testowy i rozwojowy dla marki Qubic System, jest to jednocześnie element treningu. Nikt w firmie raczej nie będzie miał pretensji o to, że nasze najnowsze rozwiązania testuje przy okazji wybierając np. Poznań, Silesia Ring czy Nordschleife. Staram się łączyć przyjemne z… podwójnie pożytecznym”.
JS: Trenujesz zawodników na torze, uczysz też przy symulatorze. Czy te szkolenia wyglądają podobnie? Gdzie czujesz się lepiej?
DL: „Na swój sposób tak, aczkolwiek trenując kierowców z realnych aut na symulatorach, nie wszystko da się przekazać tylko przez sam symulator. Dopóki nie poczujemy czegoś na własnej skórze, można nie wyłapać różnicy, nawet mając telemetrię z jednego i drugiego środowiska przed nosem. Inną sprawą jest to, że docelowym środowiskiem, gdzie mamy mieć efekt na + w tym przypadku to jest właśnie realny tor, a nie sim, który sam w sobie jest nienaturalnym środowiskiem dla człowieka”.
Simracing to wciąż frajda!
JS: Czy nadal simracing sprawia Ci przyjemność? Czy potrafisz mimo swojej pracy spontanicznie włączyć symulator dla czystej zabawy podczas wolnego wieczoru?
DL: „Oczywiście! W chwilach wolnych od pracy lub w ramach przerw odpalam sobie jakieś randomowe, ulubione zestawy, czy czasem w domu wieczorem wejdę na losowe lobby w Assetto Corsa. Niestety nie mam już na tyle czasu by rywalizować w ligach na tak wysokim poziomie, jaki byłby dla mnie satysfakcjonujący, czyli o absolutny… top.
Wraz z coraz większą ilością obowiązków, wolne chwile poświęcam albo na inne aktywności, albo na dopinanie spraw formalnych związanych z tym, że coraz mocniej rozszerzam swoją działalność, nie tylko mówiąc o motorsporcie czy simracingu. Jest to właśnie jeden z dwóch głównych powodów, dlaczego już nie jestem aż tak aktywny w simracingu jako zawodnik”.
JS: Jakie są plany i marzenia Damiana Lemparta na najbliższe miesiące lub cały przyszły sezon? Gdzie będziemy mogli Cię zobaczyć i trzymać za Ciebie kciuki?
DL: „Nie mogę póki co zdradzić gdzie będzie można mnie zobaczyć, zwłaszcza, że sam jeszcze tego nie wiem. Pracuję mocno z managementem nad tym, by w przyszłym roku rozszerzyć kalendarz o starty w Europie. Z miejsca składam serdecznie pozdrowienia dla Marty i Rafała z mojego zespołu managementu, którzy wykonują ogromną pracę w tych rzeczach, których sam nie jestem w stanie dopiąć, które są kluczowe aby można było myśleć o realizacji planu jakim jest m.in. dopięcie budżetu”.
To dopiero początek…
W początkowych akapitach artykułu wspominałem, że dotychczasowa droga Lemparta do świata motorsportu idealnie nadaje się na filmowy scenariusz. Trzymamy więc kciuki, aby kariera Damiana rozwijała się równie szybko jak do tej pory. By karty dotyczące sukcesu i międzynarodowych pucharów pojawiły się jak najszybciej, a strony z porażkami zostały w maszynopisie. Niech tytuł WSMP będzie zaledwie preludium do jeszcze większego triumfu!
Zachęcamy Was do odwiedzenia oficjalnej strony internetowej Damiana. Obserwujcie też profile w mediach społecznościowych, na których regularnie pojawiają się pełne relacje ze startów, poradniki oraz materiały dla początkujących. Jeden z nich dostępny jest poniżej. Kontaktując się bezpośrednio z moim dzisiejszym rozmówcą możecie również zapytać o indywidualne szkolenia. Zarówno wirtualne, jak i te na prawdziwych obiektach i torach.
Jeśli chcecie jeszcze lepiej poznać charakter i tajniki wirtualnego ścigania, zapraszamy do lektury naszego felietonu, w którym przybliżamy Wam ideę simracingu i wszystkie zalety spędzania czasu przy elektronicznej kierownicy. Bez cienia wątpliwości, dzięki treningom, szkoleniom i rywalizacji na symulatorach, motorsport może być jeszcze bliżej, niż myślisz.