Jak NASCAR zorganizowało pierwszy wyścig szutrowy od 51 lat?

Kiedy mowa o amerykańskich wyścigach, większość ludzi od razu myśli o NASCAR. Od kilkudziesięciu lat żadna inna forma sportu motorowego za oceanem nie może równać się popularnością z „wyścigami samochodów seryjnych”.

Tendencja nie jest jednak optymistyczna – NASCAR musi mierzyć się nie tylko z konkurencją ze strony innych serii wyścigowych, ale również innych sportów czy form rozrywki. Odpływ fanów z niegdyś najpopularniejszego sportu w Stanach jest tak poważny, że niektóre tory zaczęły likwidować trybuny tylko po to, by móc z roku na rok nadal mówić o wyprzedanych biletach.

Chcąc zatrzymać ten trend, NASCAR wprowadza ogromną ilość zmian, próbując znaleźć złoty środek. Tak narodziły się play-offy czy obecny format mistrzostw, w którym o tytule decyduje zawsze ostatni wyścig, podzielenie rywalizacji na etapy, nowe samochody, zwiększenie ilości torów drogowych w kalendarzu, czy wreszcie powrót do ścigania na szutrze po raz pierwszy od 1970 roku.

Wyścig na specjalnie wybranej czerwonej glinie

O tym, że na wiosenny wyścig tor Bristol Motor Speedway zostanie przykryty żwirem mówiono na całym świecie, zatem nie można odmówić NASCAR wzbudzenia zainteresowania. Tym bardziej, że skala tej operacji była niesamowita. Tymczasowa nawierzchnia ważyła ponad 30 tysięcy ton, a do jej transportu potrzebnych było 2300 kursów wywrotek. Organizatorzy odwiedzili ponad 20 kopalni, by w końcu uznać czerwoną glinę z Tennessee za najlepszą wyścigową nawierzchnię.

Korzystając z okazji, zmodyfikowano także kształt toru – nawierzchnię poszerzono o trzy metry, wykorzystując cały pas techniczny, a nachylenie zmniejszono z 28 do 19 stopni. Układanie nowego toru rozpoczęto w połowie stycznia, tak aby był on gotowy na pierwsze zawody dwa miesiące później. NASCAR miało odwiedzić zmodyfikowany obiekt Bristol dopiero w ostatni weekend marca.

Kiedy przyszło co do czego, okazało się, że efekt był… okropny. Europejczycy lubią naśmiewać się z tego, jak to NASCAR nie ściga się przy padającym deszczu. Jak się okazało, w przypadku nieutwardzonej nawierzchni warunki mają jeszcze większe znaczenie. Choć treningi przebiegły bez problemów, to wyścigi kwalifikacyjne zostały przerwane po zaledwie półtora okrążenia. Wszystko przez to, że namoczona przelotnym deszczem glina zaczęła przyklejać się do samochodów, całkowicie blokując wloty powietrza oraz szyby pojazdów.

Potem przyszła prawdziwa ulewa, więc zaplanowane początkowo na sobotę i niedzielę zawody można było zorganizować dopiero w poniedziałek, po tym jak tor wyschnie i zostanie naprawiony. Organizatorzy spisali się jednak i błoto nie było już problemem podczas właściwej rywalizacji.

Bristol Dirt Race – nie obyło się bez problemów

Nie oznaczało to jednak, że tor był idealny. Unoszący się kurz oraz zużywająca się nawierzchnia sprawiały, że wyścig na dystansie 250 okrążeń był przerywany aż cztery razy po to, aby tor można było polać wodą i poubijać wszystkie luźne kawałki. Na niecałe dwie godziny ścigania przypadła więc aż godzina przerw w rywalizacji, co z całą pewnością dało się odczuć.

To są jednak mankamenty, które na pewno będzie można dopracować przed kolejną edycją. Najważniejsze jednak, że sam wyścig był interesujący i nie brakowało w nim wyprzedzania, różnych linii jazdy czy zużycia opon. Pod tym względem eksperyment z pewnością był udany i NASCAR już myśli nad kolejnym, chcąc wypróbować opony deszczowe na krótkich torach. Jedyne, czego można żałować, to że wyścig nie odbył się w planowanym niedzielnym terminie, bo statystyki oglądalności są przez to rozczarowujące.