Blanka Turska – piękniejsza strona driftu

fot. Krzysztof Klimek Motorsports Zone

Gdy potrzebowała zmian, motywację dał jej Bartek Ostałowski. Zapragnęła, aby obok żywych, w jej życiu pojawiły się konie… mechaniczne. I kupiła fioletowe BMW E36, nie wiedząc wtedy jeszcze zbyt wiele o samochodach i samym driftowaniu. Dziś staje na podium Drift Open i wciąż ma ambicje na więcej. Poznajcie historię Blanki Turskiej, która swoją kobiecość przemyca do świata spalonych opon i finezyjnej jazdy bokiem.

Kojarzycie piosenkę Kayah „Supermenka”? „Gdybym mogła być mężczyzną jeden dzień, pewnie byłabym supermenem, tyle o kobietach wiem. Jestem jedną z nich”. Te słowa mają dodatkowe znaczenie. Kayah nie była tylko wykonawcą utworu, sama napisała ten tekst. I w pełni rozumiem jej podejście, chęć poznania tej drugiej strony. Stereotypowej, idealnej męskości. Gdybym miał zabawić się w podobne gdybanie, pewnie poszukałbym odwrotności męskiej natury – wrażliwości, pasji, gracji, którą szczycą się kobiety. A jeśli miałbym też szukać pewnego odpowiednika w motorsporcie, to bez wahania zostałbym drifterką. Fuzja damskiego piękna, estetyki i finezji w połączeniu z ideą driftu to mieszanka doskonała.

Przekonałem się o tym dzięki Blance Turskiej. Wierzcie mi, Blanka to trochę taka superwoman. Tylko że zamiast peleryny, nosi kask i kombinezon. A zamiast złoczyńców, równie mocno uderza w pedał sprzęgła, gdy wprowadza swojego Nissana w poślizg.

fot. Blanka Turska – oficjalny profil Facebook

Odkrycie na zielonym piekle

Nie będę ukrywał, drift zawsze mnie interesował. Imponowało mi to, że istnieją ludzie, którzy potrafią w tak widowiskowy sposób okiełznać prawa fizyki. Zrozumieć siły, które działają na samochód. W pewien sposób stać się jednością z tą maszyną. Zwłaszcza, że przychodzi im to tak łatwo. Choć wymaga to lat treningu, wydaje się dziecinnie proste.

Drift zawsze kojarzył mi się z motorsportowym odpowiednikiem tańca. Z pewną definicją wolności. Nigdy jednak nie zajmował specjalnego miejsca, nie mógł równać się z rajdową pasją czy miłością do wyścigów. Wszystko miało zmienić się na początku lipca, podczas jednej z rund Drift Open. Nie była to planowana zmiana. To pewne odkrycie tego roku.

Zostałem zaproszony przez jeden z zespołów do wspólnego wyjazdu na zawody, konkretnie na genialną rundę w Kielcach o kuszącej nazwie „Green Hell”. Zgodziłem się. Wcześniej miałem już okazję uczestniczyć w jednym wydarzeniu na torze Jastrząb. Miałem też za sobą debiut na prawym fotelu, zaczęło mnie to kręcić. Wyjazd do Kielc miał być więc pewnym testem. Sprawdzianem, czy drift to w ogóle moja bajka. Gdy wróciłem, od razu powiedziałem swojej drugiej połówce, że plany na kabriolet mogą zaczekać. Muszę zbudować „gruza” do upalania. Chciałem zacząć trenować, bo wpadłem w to po uszy.

Jednym z powodów tego entuzjazmu była właśnie Blanka. Wbrew pozorom, podczas zawodów zamieniłem z nią może kilka słów, nie było na to czasu, było spore zamieszanie. Ale nasze zespołowe namioty były tuż obok siebie. Obserwowałem jaką atmosferę wokół siebie roztacza. Gdzie mimo rywalizacji, czułem ciepły, rodzinny nastrój. Blanka dbała o każdego wokół siebie. I choć na torze dopadł ją pech, jej przejazdy miały w sobie równie dużo wrażliwości, pasji. Swego rodzaju ciepła. To bardzo mi zaimponowało, ponieważ nie spodziewałem się takiej postawy. Frazy o „driftingowej rodzinie” nabrały dla mnie sensu.

Chyba tak wyobrażałem sobie naturę tego sportu. Emocje, które towarzyszyły japońskim „ojcom założycielom”, potrzebę stworzenia wspólnoty pasjonatów. W drodze powrotnej wiedziałem, że rozmowa z Blanką Turską może stać się niejako uzupełnieniem wyjazdu. Dlatego dziś przedstawiam Wam tę postać. W długim, szczerym wywiadzie. Nie tylko o samej jeździe bokiem. To przede wszystkim rozmowa o pasji. Tym właśnie jest drift.

fot. Krzysztof Klimek Motorsports Zone

JS: Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z driftem? Kogo możesz nazwać „ojcem chrzestnym” swojej kariery? Kto motywował Cię do podjęcia pierwszych kroków? 

BT: Był moment w moim życiu kiedy wiedziałam, że jest mi potrzebna jakaś zmiana. Wcześniej jeździłam konno, codziennie trenowałam, miałam sporo startów w zawodach. Byłam praktycznie wyłączona z życia towarzyskiego. Pewnego poranka, gdy czułam się wykończona, włączyłam TV. Zobaczyłam reportaż o Bartku Ostałowskim. Pomyślałam, że jeżeli on może, to ja też. I wtedy pojawił się ten błysk, chęć do działania. Milion pomysłów.

Nie miałam styczności z driftem, nie znałam się też wtedy tak dobrze na samochodach. Z moim kuzynem znaleźliśmy fioletowe BMW E36. Zadzwoniłam do znalezionego w sieci Arka Dudko (sędzia zawodów driftingowych). Opowiedziałam mu o mojej jeździe konnej. Wtedy powiedziałam mu, że chce zamienić żywe konie na te mechaniczne. Usłyszałam śmiech w słuchawce. Ale tak właśnie się to zaczęło.

Było kilka osób, które pomagały mi na tym początkowym etapie. Znalazłam trójmiejskie forum driftingowe. Jakub Madey i Marek Witkowski ściągnęli mnie do nieistniejącej już „Drift Kanciapy”. Z nimi stawiałam swoje pierwsze kroki. Uczyli mnie pierwszych kółeczek, ósemek, zakrętów. Wyjeżdżaliśmy na pobliskie lotnisko na całe dnie. Później był moment, gdzie średnio trafiłam… Straciłam pewność siebie w tym sporcie, chciałam więcej, ale wciąż coś trzymało mnie za skrzydła i nie mogłam polecieć dalej. Czułam się trochę jak stojący w miejscu przedszkolak. I wtedy pojawił się Paweł Korpuliński. Dał mi mocno do zrozumienia, że to jest właśnie ten czas, aby ruszyć, pójść krok dalej”.

fot. Rafał Kurek Fotografia

JS: Jakie przeciwności musiałaś pokonać na swojej drodze do spełniania marzeń? 

BT: Przeszkód było naprawdę sporo. Ale będąc w sporcie całe życie, zwłaszcza jeżdżąc konno, nauczyłam się, że gdy na drodze pojawia się przeszkoda, to ja ją przeskakuję. A jak się nie da, to obejdę. Jak nie wypala plan „A”, to jest jeszcze wiele innych liter w alfabecie. Był taki moment, kiedy zostałam sama. Ja, mój Skyline i… klucz do kół. I nawet do tej pory większość tras w lawecie pokonuję sama.

Ogromne wsparcie otrzymałam od Piotra Stańczaka i całego teamu Agar Power. A co do „ojca chrzestnego”, gdy byłam już w czarnej dupie, zupełnym przypadkiem trafiłam na Bartka Stolarskiego. Był to 2019 rok, jechałam na Driftingowe Mistrzostwa Polski. Dzień przed wyjazdem mój Skyline odmówił współpracy. Kolejny raz. Właśnie wtedy zaczął się dla mnie prawdziwy drifting.

Mogę śmiało powiedzieć, że to Bartek Stolarski jest ojcem chrzestnym mojej kariery. To on przekazał mi najwięcej wiedzy, podał rękę w tym średnim dla mnie momencie. Nadal współpracujemy. To właśnie ekipa TomaRacing przy ogromnym wsparciu firmy Fmic zbudowała moje pierwsze, największe marzenie. I mam dzięki nim najwspanialszy samochód na świecie. Pierwszą profesjonalnie zbudowaną maszynę”.

fot. Blind by Joda

JS: Choć stereotypy nie zawsze muszą być złe, często musimy z nimi walczyć. Jeden z nich mówi o tym, że chłopcy bawią się samochodami, dziewczynki zaś powinny zostać przy lalkach. Jak to wyglądało u Ciebie? Kiedy pojawiła się miłość do motoryzacji? Czy musiałaś kogoś przekonywać do swoich marzeń oraz celów?

BT: „Miłość do motoryzacji? Ciężko mi określić dokładną datę, kiedy ten moment się pojawił. Najpierw było to lekkie zauroczenie, kiedy jako mała dziewczynka podziwiałam Alfę Romeo mojego wujka, Mario Grazianiego. Powoli, gdzieś w ukryciu, miłość do motoryzacji kiełkowała. Później mój najlepszy kumpel z treningów jeździeckich, Krystian Augustyniak, postanowił rozpocząć karierę w KJSach. I zakuło serduszko, kiedy zapytał, czy nie chcę zostać jego pilotem. Powiedziałam, że absolutnie nie. Bo przyjdzie czas, kiedy sama będę jeździć.

Przez wiele lat nie miałam możliwości aby zakupić nawet cywilny samochód. A co dopiero sportowy… Kiedy moje życie odwróciło się o 180 stopni i skręciłam w zupełnie inną ścieżkę, zaczęły otwierać się kolejne drzwi, nowe możliwości. Czasem aby pójść dalej, trzeba cofnąć się o kilka kroków. To był ten moment. Dziś dziękuję sobie za tamte decyzje. Dużą rolę odegrali moi wykładowcy ze studiów i wiedza, jaką mi wtedy przekazali.

Na szczęście nikogo nie musiałam przekonywać. Moi rodzice, w szczególności mama, zawsze dawała nam wiele możliwości wyboru. Mimo własnych wątpliwości, wspierała w wyborach i akceptowała każdą decyzję. Ale przyznam, że początkowo nie wiedziała o co w tym chodzi. Jestem raczej skromna w opowiadaniu innym co dzieje się u mnie. Mój tata był bardzo przeciwny. Uważał, że drift to zły pomysł. Ale wiesz. Decyzje podejmuje się sercem, nie rozumem.

fot. Krzysztof Klimek Motorsports Zone

Były też głosy, że nie nadaję się do tego. Że zaczynam za późno, więc nic już nie osiągnę. I że trzeba mieć ogromne zaplecze finansowe i możliwości, aby móc się rozwijać. Ja miałam średnie możliwości finansowe w tamtym okresie. Ale pomyślałam, że albo odnajdujemy drogę, albo ją budujemy. Więc zaczęłam budować. Natura zadaniowca, upór i chęć działania pomogły najbardziej. Momentami było okropnie ciężko, ale nie miałam nawet chwili zwątpienia.

Co do stereotypów, pojawiały się komentarze od osób z najbliższego otoczenia. „Po co zaczynać, jeżeli nic nie osiągnę”. „Jesteś kobietą, ograniczają Cię nie tylko finanse, ale również możliwości fizyczne”. Wiem jednak, że jestem elastyczna, jako kobieta mam też większe umiejętności opanowania chaosu. Odwracałam się na pięcie i dalej budowałam swoją drogę. Sporo razy pojawiały się żarty o kobietach. Mówiące o tym, że nie nadajemy się do motorsportu. Dość często pojawiają się takie kategoryzujące teksty czy dowcipy. A ostatnio jeden z sędziów powiedział bardzo mądre zdanie. „Nie ważne, czy jesteś kobietą, mężczyzną, dzieckiem. Jesteś zawodnikiem”.

Kategoryzowanie często prowadzi do uprzedzeń, temat rzeka, nie ma co z tym walczyć. Takie myślenie ogranicza ludzi. Stereotypy zabijają nasz potencjał, nasze indywidualne, ludzkie cechy. Te które nas wyróżniają i dają większe możliwości. Kluczem jest krytyczne myślenie, obserwacja. Zmień język, a zmienisz myśli”.

fot. MGT Photo

JS: Drift, podobnie jak wiele gałęzi motorsportu polega na wypracowanych schematach, pamięci mięśniowej, doświadczeniu. Jak to wygląda podczas Twoich startów? Te sekundy w poślizgu to walka z umysłem i skupienie, czy uśmiech, wyluzowanie i krzyk radości? Rywalizacja na poważnie zawsze sprawia radość?

BT: Zbyt mocno lubię siebie, żebym miała ze sobą walczyć! Oczywiście, jest skupienie, pełna koncentracja. To jedne z ważniejszych umiejętności, które warto wytrenować. Jest cała procedura przedstartowa. Mam odpowiednie, wyrobione już umiejętności. Jest optymalne pobudzenie, no i oczywiście uśmiech! I uczucie, że już nie mogę się doczekać kiedy stanę na starcie i pojadę w kolejnych parach!

Ważne są wyjeżdżone „motogodziny” i łapanie dobrych nawyków od samego początku. Było sporo zdarzeń na torze, przez które nauczyłam się czegoś nowego. Ale myślę, że jeszcze sporo przede mną. Warto popełniać błędy, bo to one uczą nas najwięcej. Ale musimy być ich świadomi, wiedzieć, że właśnie je popełniamy. Dlatego ważne jest to, aby mieć przy sobie kogoś, kto od początku dobrze nas poprowadzi na naszej sportowej drodze. Rywalizacja to wspaniała sprawa. Motywuje mnie i przyznaje, że świetnie się przy niej bawię”.

JS: Starty w Drift Open i jazda bokiem to pewna walka z limitem, prędkością, możliwościami samochodu. Jakim kierowcą na co dzień jest Blanka Turska? Emocje zostają na torze, czy  wrażenia nie są Ci obce poza driftowozem?

BT:Tak! Startując w zawodach mam taki strzał adrenaliny, że nie mam już później potrzeby, aby szaleć na drodze. Wiadomo, ekipa TomaRacing przygotowała mi 600 konnego Nissana S13 do jazdy po drogach, jest więc czasem pokusa, aby dodać gazu. Na co dzień jestem jednak spokojnym kierowcą. Lubię chill, muzykę, śpiewanie! Gdynia jest bardzo wyluzowanym miastem. Kierowcy na co dzień są tu raczej spokojni, nie ma pośpiechu, czuć życzliwość na drodze”.

fot. Blanka Turska – oficjalny profil Facebook

JS: Przygodę z driftem rozpoczęłaś od polskiej klasyki, BMW E36. Chwilę po tym była już istna legenda, Skyline R33. Przez Twoje ręce przewinął się też Nissan S13. Obecnie oglądamy Cię w modelu S14. Który z tych samochodów darzysz największą miłością lub sentymentem? O jakim nadal marzysz?

BT:Sky był samochodem moich marzeń. Dawno temu postanowiłam, że będę mieć Skyline’a R33 z motorem RB25DET. Długo nad tym pracowałam. RB to najlepszy silnik pod względem dźwięku. Ah, kiedyś nazywali mnie „RB Killer”. Skyline jest wspaniałym autem, przeszłam z nim całą szkołę driftingowego życia. Walczyliśmy zawsze ile sił w kołach. Ale przyszedł czas na rozwój. Podjęłam decyzję o sprzedaży i budowie czegoś lepszego. Teraz przesiadłam się do Nissana S14 i uwielbiam ten samochód! To mój pierwszy, profesjonalnie zbudowany driftowóz. Naprawdę nie wiedziałam, że może być coś lepszego od Skyline’a.

Z S14 dogaduje się trochę lepiej, czuję, że mam większe możliwości. Ekipa TomaRacing zbudowała ten samochód na dwa tygodnie przed pierwszą rundą Drift Open, gdzie udaliśmy się na testy. Tam zrobiłam najlepszy przejazd kwalifikacyjny, nigdy wcześniej nie jadąc tej trasy. Jestem dumna z chłopaków, że tak to ogarnęli. Jedynym problemem w świeżo zbudowanym samochodzie była pompa paliwa. Czekaliśmy na nią bardzo długo. Moja S13 jest „ulicznicą”, na dojazdy do pracy. Co do marzeń, mam już najlepszy wóz – S14. Może kiedyś dołączy do niego S15 i Skyline R32”.

fot. Mateusz Gajewski Fotografia

JS: Jak wygląda kobieca rywalizacja w drifcie? Wiele sportów udowadnia, że damskie konkurencje potrafią być o wiele bardziej zacięte niż zmagania panów. Czy w drifcie ambicje pokonania koleżanek są większe?

BT: „Ciężko mi teraz powiedzieć, ponieważ startuję w Drift Open w klasie PRO. Jestem tu jedyna. Kiedyś rywalizowałam w klasie kobiet na Driftingowych Mistrzostwach Polski. Widziałam, że dziewczynom zależało na wyniku. Ale umówmy się. Były 3, może 4 dziewczyny. Pozycja na podium w tej klasie to nie jest żaden wyznacznik zajebistości. Dla mnie była to raczej możliwość większej ilości treningu w parach. I dobra zabawa!”.

JS: Ponoć musimy marzyć i planować, by realizować swoje cele. Wspominałaś, że chcesz wystartować w Formule Drift. Jak wyglądają przygotowania? Co musi się wydarzyć, abyś mogła przyznać sama przed sobą, że jesteś spełnioną drifterką?

BT: „Nie musimy, możemy chcieć. Jestem spełnioną drifterką. Cieszę się z każdych zawodów, każdej możliwości jazdy swoim samochodem. Driftowanie S14 jest jak narkotyk. Wysiadasz z auta i już za chwilę chcesz znów tam wsiąść. Szczerze, to nie cel jest najważniejszy. Tylko droga, którą do niego podążamy. Nie wiesz co spotka Cię na szczycie. Na drodze poznajesz cudownych ludzi, przeżywasz niesamowite chwile. Żyjesz pełnią życia. Jesteś tu i teraz. Sportowcy mają takie szczęście, że podczas startów zostawiają myśli, wibracje i inną energię. Schodzą na ziemię i czują. Żyją ciałem i sercem. To jest chyba najpiękniejszy moment, trudny do osiągnięcia w dobie dzisiejszego życia w chmurze.

Na każdym kroku realizujemy swoje cele. Trening ogólny zawodnika składa się ze ściśle powiązanych ze sobą elementów. To nie tylko ciężka praca na torze. Aby wspiąć się na ten szczyt trzeba dużo pracować również poza nim. W ostatnim czasie trochę się pozmieniało. Nie zapowiada się na to, by było choćby ciut lepiej. Sytuacja na świecie przebudowała więc plan działania. Podczas każdego wyjazdu na zawody mamy ustalony cel – co ćwiczę na danej rundzie, co chcę z niej wyciągnąć, co chce osiągnąć. Póki co moim większym planem są starty w Drift Masters. A potem może kierunek Rosja!”.

fot. Rafał Kurek Fotografia

JS: Jakie jest Twoje najlepsze wspomnienie zza kierownicy? Ten moment w driftowozie, który zapamiętasz już do końca życia. Czy na którymś z etapów Twojej kariery pojawił się też strach?

BT: Tak! Bałam się, gdy podczas nocnej drogi powrotnej z zawodów wysiadły mi światła. W samochodzie i w lawecie. Lub gdy mój Sky wyłączył się, gdy wieczorem przejeżdżałam przez las. I musiałam na piechotę lecieć do domu po lawetę. I sama pakować na nią auto, już prawie w nocy. Tak na poważnie, nie było momentu na torze, którego się bałam. Raczej jest tak, że „odpinają” mi się wtedy jakieś styki w głowie. I gdy ruszam, gdy już kopnę sprzęgło, to jest to tak fantastyczne uczucie, że nie ma po prostu czasu na strach.

A wspomnienie? Pierwszy trening ze Skylinem. Pamiętam, że było to mega fajne przeżycie. Ale jest już gdzieś za mgłą. Potem bardzo podobało mi się, gdy pierwszy raz Sky wyjechał od Bartka Stolarskiego i pojechałam na Bemowo. Kiedy poczułam jak jadę, klepię gaz, kopię w sprzęgło… No i ostatnie przeżycie, gdy po tylu latach czekania na ten wymarzony samochód, o 6 rano pod domek na Debrznie podjechała cała ekipa Toma Racing. Przywieźli mi moją S14. Wsiadłam, odpaliłam. I jak po chwili pojechaliśmy z nią na tor, to łzy popłynęły. To są takie momenty przejściowe. I właśnie je zapamiętałam”.

fot. Blanka Turska – oficjalny profil Facebook

JS: Na co dzień zajmujesz się końmi. To zupełnie inne środowisko. Tutaj ryk maszyn, delikatnie mówiąc, nie jest wskazany. Czy jest zatem wiele podobieństw w prowadzeniu żywej istoty i kilkusetkonnej maszyny?

BT: „Nie zajmuję się już teraz końmi na co dzień. To już przeszłość. Teraz to dodatek i uzupełnienie. Gdy w zeszłym roku sezon był krótszy, dopchałam go startami w zawodach jeździeckich. Klub do którego nadal należę umożliwił mi starty na świetnym zwierzaku. W sezonie nie mam na to czasu, wszystko się kręci wokół driftu. Zaczęłam również prowadzić treningi dziecięce, w mojej karierze udało mi się zrobić dyplom trenerski w tej dyscyplinie.

Drifting i jeździectwo, dyscyplina którą trenowałam (dressage – ujeżdżanie), mają wiele wspólnego. Choćby system oceniania na zawodach. W obu dyscyplinach trzeba z ogromną precyzją poprowadzić zwierzę lub maszynę po wyznaczonej trasie. Mamy jednego, żywego konia i 700 koni… mechanicznych. Ale zdecydowanie łatwiej jest opanować potwora z wielką mocą, niż płochliwe zwierze. Maszyna jest przewidywalna. Zwierze nigdy. Ma swoje humory, strach. I nie zawsze jest bezpiecznie. Samochód ma ten plus, że gdy pojawi się już jakaś awaria, jesteśmy w stanie naprawić ją dosyć szybko. I zawsze się słucha.

W jeździectwie akcja=reakcja, natychmiastowa reakcja. Dlatego trzeba troszkę więcej popracować. Podczas jazdy napięcie każdego mięśnia ma znaczenie. Tu trzeba wytrenować totalny luz, koordynację, koncentrację i rozluźnienie. Szyk i elegancja, niewidoczne dla oka sygnały, które przekazuję zwierzęciu. Nie wyobrażam sobie szyku i elegancji, gdy kopię sprzęgło kilka razy pod rząd! Poza tym wszystkim, to czy zepnę się na chwile w aucie nie ma ogromnego znaczenia na jego reakcję. A koń jednak odczuwa spięcie i mój stres”.

JS: Drift i jeździectwo to dwa różne światy, można zaryzykować stwierdzenie, że biegunowo odległe. Co jest dla Ciebie odpoczynkiem? To w driftowozie oddalasz się od problemów i codzienności, czy to jednak konie pozwalają Ci mocniej naładować baterie?

BT: Konie nie są odpoczynkiem. Mam zakodowane z tyłu głowy, że to ciężka praca. Przed wyjazdem na tor wyrzucam śmieci i zostawiam je przed bramą toru. Kiedy wsiadam do samochodu i jadę, nie ma czasu na myślenie o tym co np. zjem na obiad. Przyznam, że zawody to również nie jest odpoczynek. Ale tam zdecydowanie lepiej odczuwam to, że żyję. Podczas przejazdów nie ma życia w chmurach. Jest tu i teraz. Co więcej, zawsze chcę jechać na trening, na zawody. Mam ogromną motywację. Baterię ładuje zupełnie inaczej”.

fot. Krzysztof Klimek Motorsports Zone

JS: Niezwykle ciekawe jest to, że zagadnienia psychologii nie są Ci obce. Opowiedz o swoim doświadczeniu w tym zakresie. Masz za sobą pierwsze wystąpienia na konferencjach. Czy Twoja wiedza pomaga Ci w osobistym przygotowaniu?

BT: Skończyłam sporo kierunków studiów, między innymi psychologię sportu. Swoją karierę naukową rozpoczęłam na AWFIS Gdańsk. I potem zaczęło się szaleństwo! Akademia coachingu, mediacje sądowe i pozasądowe, pedagogika z terapią pedagogiczną. I już zaraz pojawi się doktorat z psychologii. Nie wspomnę już o innych dodatkowych szkoleniach i kursach. Bo wtedy mówiłabym o tym cały dzień…

Jacek i Dagmara Przybylscy dają mi spore możliwości rozwoju w kierunku psychologii sportu. Z Jackiem trenuję od kilku lat na Uniwersytecie Gdańskim. Robimy wspólne badania, już niebawem pojawią się pierwsze artykuły naukowe. Zostałam zaproszona na konferencję „Praktyczna psychologia sportu” w 2020 roku (niestety nie odbyła się) i w 2021 roku. Referowałam o treningu mentalnym w praktyce, w driftingu. To był moment w którym uwierzyłam w swoją wiedzę i to, że ma ona ogromną moc. I jak najbardziej, wiedza i sportowe doświadczenia pomagają na każdym kroku mojej kariery sportowej, w przygotowaniu do startów i wspieraniu naszego teamu po cichu”.

fot. Blanka Turska – oficjalny profil Facebook

JS: Padło już wiele pytań o to jak zostać sportowcem, jak rozpocząć swoją przygodę z driftem. Bazując na własnej historii i Twoim doświadczeniu, jakie masz rady dla młodych zawodników i zawodniczek?

BT: Oj nie była to łatwa droga. Upadałam, wstawałam, upadałam, wstawałam i wspinałam się na tę górę. I tak w kółko. I nadal czasem jest ciężko. Ale kiedy czegoś bardzo się chce to szuka się sposobu. Rada dla początkujących drifterów ? Aby mieli oczy szeroko otwarte i czerpali przyjemność z tego co robią”.

JS: Twój „garaż” na zawodach to taka jedna, wielka rodzina, swego rodzaju dom. Kiedy będzie można znów zobaczyć Was w akcji? Jakie są plany na ten rok?

BT: Tak, zdecydowanie. Cały team to taka drift rodzina. Myślę, że teraz mamy kosmicznie zgraną ekipę. Każdy wnosi inną energię, motywuje do działania. Kiedy ktoś z nas ma problem, potrzebuje pomocy, czy wsparcia, to jest mocne zaangażowanie. Przyznam, że tęsknię za całym towarzystwem zanim jeszcze wyjadę z toru.

W najbliższej przyszłości wystartujemy w Pucharze Toru Jastrząb, potem Drift Open i finałowa runda w Toruniu. Może uda się pojechać dodatkową rundę w innych ligach. Ale nie jest to jeszcze nic pewnego”.

fot. MGT Photo

JS: Za Tobą pierwszy sukces, pierwsze „pudło” Drift Open. Jak się czułaś na podium? Przeżyłaś to naturalnie czy jednak drobne wzruszenie się pojawiło?

BT: Ponoć aby osiągnąć cel, trzeba już tam być. Już nie raz stałam na podium w myślach. Jednak miałam mnóstwo odczuć. To było moje pierwsze takie osiągnięcie, gdzie zostawiłam za plecami ponad 45 zawodników. Stanęłam na podium! Czułam wdzięczność za to, że team wkłada w to co robię tyle serca. Dumę, że nie był to łut szczęścia. Ciężką pracą, powoli wypracowałam to sobie i wspinałam się na to podium. No i nie ukrywam, było też wzruszenie. To jednak coś ważnego. I kolejny raz pokazało, że warto wierzyć w siebie i swoje umiejętności!

Umówmy się że do osiągnięcia celu potrzeba wsparcia innych. Wybór ekipy jest ważny.
Wiara w Ciebie to taki dar od innych. Wkładam w to ogrom pracy, ale istotna w sporcie jest również umiejętność uzyskiwania i wykorzystania energii innych ludzi, aby pójść dalej.
Trzeba przyznać że ludzie którzy jeżdżą na zawody i Ci którzy pracują ze mną lub moim autem poza torem, również przyczyniaj się do mojego sukcesu”.

fot. Rafał Kurek Fotografia

Zachęcam Was do śledzenia mediów społecznościowych Blanki. Okazja do sprawdzenia jak radzi sobie bohaterka dzisiejszego wywiadu już 18 września w Toruniu, podczas wielkiego finału tego sezonu. Na Motopark Toruń będziemy świadkami walki w klasach PRO AM, PRO oraz królewskiej grupy Masters, w której występuje kolejna z Pań, Karolina Pilarczyk.

Jeżeli interesuje Was lipcowa runda „Green Hell” w Kielcach, sprawdźcie też poniższą wideorelację na kanale Youtube Blanki Turskiej. Zachęcam również do zakupu naszego najnowszego, 35 wydania magazynu Rally and Race. Znajdziecie tam tekst mojego autorstwa, w którym szczegółowo opisuję to co wydarzyło się na naprawdę wymagającej, leśnej nitce Toru Kielce. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana motorsportu w Polsce.