Dlaczego przerwano ostatnią rundę Drift Open? Rozwiewamy plotki

Drift Open
fot. Krzysztof Klimek

Po raz pierwszy w piętnastoletniej historii Drift Open włodarze ligi zmuszeni byli do przedwczesnego zakończenia zawodów. Ze względu na dramatyczną pogodę przerwano sierpniową rundę w Koszalinie. W sieci pojawiło się sporo domysłów, internauci zarzucili organizatorom, iż Ci nie byli gotowi na trudne warunki. Dziś rozwiewamy wszystkie plotki i wątpliwości, oddając głos założycielom turnieju.

Koszaliński Motopark na stałe wpisał się w krajobraz Drift Open, będą jedną z ulubionych lokacji kibiców, zawodników czy… samych organizatorów. Runda nazywana pieszczotliwie „polskim Miami” dorobiła się własnej, specjalnej oprawy – na torze nie brakowało letnich, wakacyjnych akcentów, zaś obowiązkowym ubiorem były hawajskie koszule, „japonki” i kapelusze. Zazwyczaj batalii w województwie zachodniopomorskim towarzyszyła piękna, upalna pogoda, a uczestnicy mogli chociaż na moment przenieść się na… Miami Beach. Niestety, tegoroczna wizyta w „Miami” miała całkiem inny, o wiele chłodniejszy przebieg.

Nad Koszalinem rozpętał się bowiem istny meteorologiczny armagedon. Ściana deszczu i wichura uderzyły w cały, nadmorski region, powodując ogromne spustoszenie… Z siłami przyrody zmierzyć musieli się też włodarze Drift Open, którzy zdecydowali się przerwać rywalizację. Ta decyzja wywołała spore kontrowersje, a w sieci zawrzało od słów krytyki. Wielu internautów zarzucało organizatorom, iż nie byli odpowiednio przygotowani. A jak było naprawdę? O komentarz poprosiliśmy założyciela ligi, Bartka „Fasolę” Kasprzaka.

fot. Projekt 86 Drift Team – oficjalny profil Facebook

Miami w strugach deszczu

RR: Bartku, po przedwczesnym przerwaniu imprezy w Koszalinie w sieci pojawiło się mnóstwo plotek, domysłów, oskarżeń. To dobry moment, aby wyjaśnić sprawę raz na zawsze. Co tak naprawdę wydarzyło się w „polskim Miami” na Motoparku?

BK: Drift Open istnieje już od piętnastu lat. Mieliśmy pierwszą taką sytuację w całej historii tej ligi, kiedy byliśmy zmuszeni do przerwania rywalizacji. Deszcz sam w sobie nie jest dla nas żadnym kłopotem – nie raz rozgrywaliśmy już rundy w prawdziwych ulewach. Sytuacja w Koszalinie była jednak wyjątkowa, bo nad miastem rozpętał się prawdziwy armagedon…

Zaczynając od początku, sobotnie kwalifikacje odbyły się bez żadnych zakłóceń, a pogoda dopisywała. Stawka klasy Pro Am, Pro i Masters ruszyła zgodnie z harmonogramem. Przez cały tydzień zapowiadano pogorszenie pogody, przeczuwaliśmy więc że będzie mokro, ale nie spodziewaliśmy się skali tego problemu. W sobotę wieczorem poinformowano nas, że Słowacja dosłownie pływa pod wodą. Koledzy z toru podsyłali nam też zdjęcia z Niemiec, gdzie spadł obfity grad. Wtedy większość miast w Polsce walczyło już z obfitymi opadami. W Koszalinie rozpadało się około pierwszej w nocy, i lało praktycznie bez przerwy, aż do poniedziałku. Do tego zaczęło wiać, delikatnie mówiąc było tam naprawdę nieprzyjemnie.

Niedzielę rozpoczęliśmy od sesji treningowej, deszcz nie przeszkadzał na tyle, aby w ogóle reagować. Pojechała klasa Pro, na tor weszli reprezentanci Pro Am i Masters. Jednak wtedy nasz park maszyn stał się jednym, wielkim, błotnistym basenem… Większość tego terenu położona jest na trawie i glinie. Wszystko przesiąkło wodą, samochody wręcz się topiły, u niektórych poziom wody sięgał już do klapy bagażnika. Deszczówka zaczęła też zalegać w tej newralgicznej niecce Motoparku. Pół godziny przed końcem sesji podjęliśmy decyzję o wstrzymaniu jazdy, wezwaliśmy wszystkich naszych kierowców na obowiązkowy briefing.

fot. Rafał Kurek

Demokratyczna decyzja

RR: Myśleliście o wstrzymaniu zawodów, czy chcieliście oczyścić nieckę na torze?

BK: Byliśmy wtedy przygotowani na wypompowanie wody. Zaręczam, mieliśmy odpowiedni sprzęt, mogliśmy liczyć na pomoc straży pożarnej. Plotki o braku pomp, nieprzygotowaniu i „zamkniętej Castoramie” można wsadzić między bajki – nie ma w nich ani grama prawdy.

Kiedy spotkaliśmy się z zawodnikami otrzymaliśmy pierwsze, dość stanowcze oceny. Sporą odwagą i rozsądkiem wykazał się Mariusz Dziurleja, spotter i menedżer Karoliny Pilarczyk. Zakomunikował, że park maszyn już „pływa”, że ciężko jest wyjechać na tor, widoczność wewnątrz auta jest minimalna. Sam przejazd przez park był niebezpieczny dla maszyn, a filtry powietrza mogły się zapchać i uszkodzić motory. Pojawiła się więc pierwsza wizja, by przerwać zawody. Mieliśmy też łączność ze sztabem kryzysowym w Koszalinie, dostaliśmy informację, że opady i wiatr dopiero nabiorą na sile. Szybko się o tym przekonaliśmy, bo wichura zerwała gałąź, i uszkodziła samochód jednego z członków naszej ekipy… Dlatego wspólnie z zawodnikami podjęliśmy decyzję o przerwaniu zawodów. Muszę dziś przyznać, że był to dla nas naprawdę bolesny krok – pierwszy w piętnastoletniej historii. Jednak jako organizatorzy musimy dbać o uczestników – było to najrozsądniejsze, uczciwe rozwiązanie.

Praktycznie wszyscy od razu zaakceptowali taki stan rzeczy. Rozsądek wziął górę. Co jest najważniejsze – wszystko to odbyło się w dobrej, wręcz typowej dla Drift Open atmosferze.

Drift Open
fot. Rafał Kurek

Mityczna kałuża

RR: W sieci szybko pojawiły się komentarze, że wszystkiemu winna jest… kałuża.

BK: Kałuża nie była powodem odwołania imprezy. Nie była też dla nas żadnym problemem. Tak jak wspomniałem byliśmy przygotowani. Wystarczyło wypompować wodę oraz oczyścić kanały. Problemem był zalany park maszyn, nasilające się opady, wiatr, spadające gałęzie i cały ten pogodowy armagedon. Sporo krytyki wylało się na gospodarza obiektu. W zeszłym roku powstał tu system odprowadzający wodę i studzienki, wkopano odpowiednie zbiorniki. Niestety, przy takiej intensywności opadów studzienka zapełnia się szybko i nie jest już w stanie przyjąć większej ilości wody. Nie chodzi tu tylko o rejon Motoparku… Tak wyglądał krajobraz całego Koszalina – podtopione ulice i domy, zalane garaże, samochody brodzące w wodzie czy unieruchomione autobusy. Tuż obok toru znajduje się też szkoła – gdybyśmy chcieli na siłę wypompowywać wodę kilka razy, zalalibyśmy tamten budynek. Nie muszę chyba mówić, że były to strzał w kolano, po którym na Drift Open spadłaby fala krytyki…

fot. Rafał Kurek

Co z „polskim Miami” w Drift Open?

RR: Napisaliście w mediach społecznościowych, że Koszalin oficjalnie traci miano „polskiego Miami”. To bardzo poważne zdanie. Motopark wypadnie z kalendarza?

BK: Dla mnie Koszalin już zawsze będzie „polskim Miami”, jedną z najważniejszych rund w Drift Open. Zdarzały się tu deszcze, ale zazwyczaj było gorąco, słonecznie. Motopark miał swój klimat, nosiliśmy tu specjalne koszule, naprawdę czuliśmy się jak na Florydzie. Lecz na chwilę obecną Koszalin nie znajduje się w planach na sezon 2024… Nie ze względu na omawianą wielokrotnie, kontrowersyjną kałużę, a park maszyn. Dopóki nie powstanie tu porządny, utwardzony „serwis” nie będziemy ryzykować. Oczywiście, nie mamy żadnego konfliktu z zarządem obiektu. Pojawiły się pewne scysje z zawodnikami, ale dotyczyły one piątkowych treningów, które organizowano poza ligą Drift Open… Właściciele wysypali na całej długości toru góry piachu – ludzie wpadali w nie z impetem, niszczyli swoje maszyny.

Jako organizator poprosiłem o usunięcie wszystkich skarp, na torze pojawiły się koparki, które usunęły przeszkody. Włodarz Motoparku zrozumiał swój błąd, przeprosił. W trakcie briefingu z zawodnikami poinformował wszystkich kierowców, że w ramach swego rodzaju zadośćuczynienia każdy zawodnik otrzymuje od toru darmowy dzień treningowy. Wierzę więc, że wszystko rozeszło się po kościach. Mam nadzieję, że za jakiś czas znów przyjdzie nam wyciągnąć hawajskie koszule z szafy, i założyć szpanerskie okulary przeciwsłoneczne! 

Widzimy się na Węgrzech!

Mamy nadzieję, że udało nam się rozwiać wszelkie wątpliwości i teorie spiskowe dotyczące sierpniowej wizyty w Koszalinie. Deszczowe „Miami” zostawiamy daleko w tyle, suszymy ubrania i… szykujemy się na podróż do kraju wędzonej papryki! W kalendarzu Drift Open 2023 zostały jeszcze dwie imprezy. Stawka czempionatu zawita najpierw na Węgry, biorąc udział w międzynarodowym festiwalu Trackwood. Tegoroczną kampanię zakończy kolejna batalia w Toruniu. Szykujcie olejki do opalania, bo już niebawem widzimy się w Mariapocs!

Jak na razie najbliżej mistrzowskiego tytułu w grupie Masters jest Piotr „Piter” Kozłowski, który zdominował pierwszą część sezonu. Zawodnik z Trójmiasta brylował na wszystkich, rozegranych do tej pory imprezach. Wygląda na to, iż tylko prawdziwy kataklizm pozbawi go upragnionego lauru. W klasie Pro pałeczkę lidera dzierży Rafał Barzycki, ale po piętach depcze mu Dominik Kur. W grze pozostaje też gość z Ukrainy, Artur Havrylenko. Gwiazdą „amatorskiej” kategorii Pro Am jest Sebastian Kraszewski. Kickster powalczy o wiktorię z obrońcą tytułu, Szymonem Bukowskim. Pro Am powróci do rywalizacji w ostatniej rundzie.

Komplet informacji o sezonie 2023 Drift Open znajdziecie na oficjalnej stronie turnieju. Po najgorętsze wieści ze świata widowiskowej jazdy w poślizgu zapraszamy na rallyandrace.pl.

W Rally and Race cenimy sobie zdanie naszych czytelników. Zachęcamy Was do wyrażania własnych opinii i dyskusji w mediach społecznościowych. Jesteśmy też otwarci na wymianę argumentów. Wspólnie budujmy i wspierajmy społeczność kibiców oraz polski motorsport!