Grand Prix Włoch – 5 przemyśleń po fieście w kolorze papai

fot. McLaren - oficjalny profil Twitter

Wyścig na legendarnej Monzy znów zaskoczył. Czerń bolidu Mercedesa i granat Red Bulla pogodziła jednak pomarańczowa rewolucja i triumf duetu McLarena.

Monza… Autodromo Nazionale to zdecydowanie mój ukochany tor i obiekt największych, motorsportowych marzeń. To właśnie pokonanie nitki tego obiektu jest na szczycie mojej listy życzeń. A na każde Grand Prix Włoch czekam jak dziecko na urodzinowe prezenty. Tym bardziej cieszę się, że mogę dziś wrócić do Was z moim kolejnym podsumowaniem. Wyścig na legendarnej świątyni prędkości, podobnie jak przed rokiem, mocno zaskoczył. Nauczyliśmy się, że poza samolotami Aermacchi, które przed każdym wyścigiem malują na niebie włoską flagę, podczas tegorocznego Grand Prix Italii latać nauczył się… Red Bull.

Nie będę w tym tekście ukrywał miłości i mojej absolutnej fascynacji Włochami i kulturą tego kraju. Czy jest wśród nas ktoś, kto nie kocha tamtejszej kuchni? Kto z uśmiechem na ustach nie nucił nigdy „Lasciatemi Cantare” czy popularnego „Bella Ciao”? La Bella Italia! Przebieg wyścigu przypominał prawdziwą, włoską fiestę. Co chwilę działo się coś nowego, co chwilę otrzymywaliśmy nowe danie. I choć na stołach brylowała neapolitańska pizza, bolońskie ragu, sycylijskie arancini, papieskie fettuccine alla papalina i południowa granita, to daniem dnia była… papaja. Pomarańczowy owoc, który przypłynął z… Wielkiej Brytanii.

fot. F1 – oficjalny profil Twitter

Shoye w mediolańskim stylu

Historię piszą zwycięzcy. Ten wyświechtany slogan idealnie pasuje do niedzielnego triumfu McLarena. Za kilka miesięcy nikt nie będzie już pamiętał, że pomarańczowa rewolucja na Monzy możliwa była tak naprawdę tylko ze względu na kraksę faworytów i szaleńczą wręcz pogoń Bottasa z końca stawki. Nikt nie będzie też zwracał uwagi na to, że linię mety jako pierwszy przeciąć powinien Norris, który przez połowę wyścigu narzekał na słabe tempo swojego kolegi z zespołu. Tak działa ten biznes. Kibice nadal zachwycają się naprawdę sensacyjnym zwycięstwem Gasly’ego z zeszłego roku. Ale okoliczności zostały zapomniane.

Pierwsze podium i wygrana Ricciardo w barwach McLarena. Pierwsze miejsce Lando tuż za plecami zwycięzcy, do tego pierwszy w tym sezonie dublet. Stajnia z Woking zgarnęła w ten weekend dwie czołowe lokaty na podium, najlepszy wynik wśród producentów, do tego najszybszy pit stop, tytuł kierowcy dnia i najlepszy czas okrążenia. Wyścigowy wielki szlem. Jedyne co nie wyszło, to otwarcie szampana przez Norrisa. Włoska, pomarańczowa idylla.

Ricciardo ma taryfę ulgową. Bo tak jak wielokrotnie wspominałem, F1 to swego rodzaju korporacja. Liczby muszą się zgadzać. I choć Honey Badger nie punktuje na torze, to mocno nadrabia poza nim, w arkuszach marketingowych. To jednak za mało. McLaren ma na papierze najlepszy duet kierowców w stawce. A Lando Norris ma według wielu większe szanse na tytuł, niż George Russell. Zwycięstwo smakuje pięknie. Ale wbrew pozorom, to dla Daniela ogromne wyzwanie. Od teraz swoje kultowe shoye musi robić już częściej… Bo właśnie po to Zak Brown parafował się na umowie. Jedno zwycięstwo nie spłaci tego długu. A nazwisko Australijczyka z włoskimi korzeniami miało być gwarancją sukcesu McLarena…

fot. formula1.com

Red Bull na włoskich wakacjach

To jeden z tych wniosków, który nie powinien nawet powstać. Nie podczas tak genialnego sezonu. Max Verstappen popełnił swój dziewiczy, poważny błąd w tym roku. Do spółki ze swoim pracodawcą. Po raz pierwszy zespół pod batutą Christiana Hornera walnął aż tyle prostych baboli. Mylili się obaj kierowcy, mechanicy, sztab z Milton Keynes i sam Horner.

Od początku. Max Verstappen po raz kolejny otrzymał podium na tacy. Po sporym pechu swojego głównego rywala podczas kwalifikacyjnego sprintu i starcie Bottasa z końca stawki. Tymczasem Holender popełnił swój pierwszą pomyłkę, dając się wyprzedzić już na samym starcie. Zazwyczaj to właśnie Max wykorzystywał potknięcia rywali… Dodatkowo na jednym z początkowych okrążeń ścisnął Hamiltona w szykanie Variante della Roggia. Koszmar wydarzył się jednak później. Lider klasyfikacji generalnej, bez żadnego cienia wątpliwości, spowodował kraksę z Lewisem Hamiltonem i jest jedynym sprawcą niedzielnego wypadku. Charakterystyka pierwszego zakrętu i „parówek” w szykanie nie pozwalała na korzystne wyjście z tej sytuacji. To się zdarza, kolizje są w końcu chlebem powszednim tego sportu…

Zrozumiała może być też wściekłość i agresja po zdarzeniu. Kierowca nie widzi aż tyle, co kibic. Ale fakt, że Verstappen nie sprawdził co dzieje się z Hamiltonem i czy Brytyjczyk nie potrzebuje pomocy, jest absolutnie karygodny. Holender pokazał już swoją pychę przed tygodniem, na Zandvoort. Śmiejąc się z komentarzy Lewisa w kwestii zużycia opon. Monza pokazała dobitnie, że pycha kroczy przed upadkiem. I jest zbędna, gdy walczysz o tytuł.

Słowo „pycha” doskonale oddaje zachowanie inżynierów Red Bull Racing i samego Sergio Pereza, którzy nie oddali miejsca po nieprzepisowym wyprzedzaniu poprzez ścięcie zakrętu. Pięć sekund kary pozbawiło ich podium. A dopełnieniem fatalnego weekendu jest pit stop Verstappena. Ponad jedenaście sekund. Zdarzały się wyścigi, w których w krótszym czasie podopieczni Christiana Hornera zmieniali ogumienie obu swoim kierowcom. I to dwukrotnie.

fot. F1 – oficjalny profil Twitter

To whom it may concern…

Valtteri Bottas jest jednym z największych wygranych minionego weekendu. Sam muszę przyznać, że nie spodziewałem się tak dobrego występu ze strony tego kierowcy. Gdy w zeszłym tygodniu otrzymaliśmy potwierdzenie jego przyszłorocznego angażu w stajni Alfa Romeo można było przypuszczać, że Bottas obniży loty. Na przekór Mercedesowi. W końcu Fin przez kilka poprzednich lat wiernie służył na dworze króla Lewisa, wykonując czarną robotę i nie raz asystując przy sukcesach lidera srebrnych strzał. A teraz, po gorszym roku Valtteriego i gorzkich okresach w ekipie z Brackley, zostaje wymieniony na nowszy model. Nie oszukujmy się. Obojętnie co mówiły komunikaty prasowe, ten rozwód będzie bolesny.

Ogłoszenie transferu podziałało na krnąbrnego Fina jak odmładzające balsamy. Bottas był najszybszy w kwalifikacjach, najszybszy w sprincie kwalifikacyjnym i… najszybszy podczas wyścigu. Nawet, jeżeli zajął dopiero trzecie miejsce. Gdyby nie kara za dodatkową wymianę podzespołów, usłyszelibyśmy fiński hymn. Nie ma chyba co do tego żadnych wątpliwości. Jedyną niezrozumiałą dla mnie kwestią jest fakt, że Bottas nie wygrał w głosowaniu na najlepszego kierowcę tego dnia. Chyba kibice chcieli pogratulować Ricciardo powrotu…

Bottas przekazał światu i swojemu pracodawcy dwa komunikaty. Tak, wciąż jestem mocny. Tak, zobaczcie co straciliście. I jeszcze trzeci, równie istotny. Tak, możecie na mnie liczyć do końca sezonu, chcę powalczyć o tytuł konstruktora. I pomogę Lewisowi wygrać koronę F1 po raz ósmy. Przed Valtterim idealne miejsce do prężenia muskułów. Sochi to w końcu jego ulubiony tor. Wygrana w jednym z ostatnich show dla Mercedesa smakuje podwójnie.

fot. ferrari.com

Meravigliosa creatura

Marzę o tym, aby jesień swojego życia przeżyć właśnie na Półwyspie Apenińskim. Wciąż ubolewam, że spędziłem w tym przepięknym kraju raptem kilka tygodni. Cytując klasyka, znam jednak kogoś kto był tam dłużej i opowiedział mi to i owo. Zwłaszcza o charakterze, wybuchowości tego narodu. Sam usłyszałem kiedyś od jednego z przewodników, że Włosi rozwiodą się nawet przez źle przyrządzoną pastę. W weekend w wielu włoskich domach zabrakło palników w kuchence do przygotowania uspokajających wariacji spaghetti i penne.

Włoski dramat w trzech aktach został przyćmiony przez sukces McLarena i spektakularną kraksę Hamiltona i Verstappena. I to właśnie wielki triumf zespołu z Woking boli Scuderię najbardziej. Główny rywal do podium tabeli konstruktorów F1 odniósł zwycięstwo całkowite. Na ich terenie. W miejscu, gdzie Ferrari jest traktowane jak bóstwo a kult Tifosi jest swego rodzaju religią. Ten sezon to rollercoaster dla fanów z Maranello. Czerwonych ze… złości.

Przed rokiem było łatwiej. Forma włoskiego zespołu była po prostu dramatyczna. Ferrari znalazło się w miejscu, w którym nigdy nie powinno się pojawić. Klęskę przyjęto z pokorą. Oczekiwania minimalizowano. Ale to minęło. W obecnym sezonie pojawiła się nadzieja. W Monaco, Wielkiej Brytanii czy na Węgrzech udało się wywalczyć podium. I choć Włosi kilka tygodni temu poinformowali o porzuceniu prac nad rozwojem bolidu SF21, szykowano się na ogromną fiestę w domowym wyścigu na Monzy. Przed własną, żądną igrzysk publiką.

Ale wysokie miejsca Sainza i Leclerca to jedynie wypadkowa kraks faworytów. Scuderia się męczyła. Leclerc mówił już wprost, że zabrakło narzędzi. Sainz równie szczerze dodaje, że… boi się własnej maszyny. Ten fakt nam umknął, Tifosi znów są smutni. Zła passa nie została przełamana, nie było zwycięstwa. A to był mus. Z przekąsem, Ferrari wypełniło wszystkie miejsca na podium. Mowa oczywiście o musującym winie podobnie brzmiącej marki. Na nucenie pięknego „Meravigliosa creatura” Gianny Nannini jest za wcześnie…

fot. formula1.com

Za halo, to w mordę walą

To jest ten moment, w którym trzeba uderzyć się w pierś. Gdy testowano system Halo, gdy w ogóle pojawiły się pierwsze doniesienia, że bolidy F1 zostaną wyposażone w ten dziwny pałąk nad głowami kierowców, rozdarto wiele szat. Ja nie należałem raczej do szerokiego grona krytyków. Traktowałem to jako sezonową ciekawostkę. I choć przez ostatnie lata zdążyłem się nawrócić, to dopiero teraz dotarło do mnie, jak kluczowa była to innowacja.

F1 chwaliło się kiedyś, że wykonany z tytanu system Halo potrafi wytrzymać obciążenie niecałych 12 ton. To mniej więcej tyle, co duży autobus. A sam waży raptem 7 kilogramów! Zostawmy jednak zachwyty i marketingowe argumenty. Jeżeli Halo w swojej czteroletniej historii uratowało choć jedno istnienie, to może być nawet oklejone reklamami z gazetek Lidla. Design nie jest tu istotny. Istotne jest to, że powierzone mu zadanie wypełnia wręcz idealnie. Rzadko kiedy kibice mają okazję do szczerego podziękowania włodarzom królowej motorsportu. To jest ten moment. Trzeba więc ukłonić się i powiedzieć „chapeau bas F1!”.

Nie ma w tym ani grama przesady. Gdyby nie Halo, sędziowie podjęliby decyzję o innym kolorze flagi na Variante del Rettifilo. A kierowcy nie wróciliby już na tor. Nie byłoby to istotne, że Verstappen wpadł na Hamiltona z małą prędkością. Siedmiokrotny mistrz świata nie przeżyłby wypadku. O tym jak kluczowe jest bezpieczeństwo i jak kruche jest ludzkie życie przekonaliśmy się nie raz. Nie tylko na torach Formuły 1. Ten weekend był kolejną, smutną lekcją. Niestety, na naszym rodzimym podwórku zakończyła się ona tragicznie…

fot. F1 – oficjalny profil Twitter

Czas na przerwę…

Powyższy obrazek stanie się symbolem Grand Prix na Monzy. Jesteśmy świadkami jednego z najlepszych sezonów Formuły 1 od lat, prawdziwego teatru dwóch aktorów. Niestety, ta walka tytanów sprawia, że wszystkie pozostałe wydarzenia schodzą niejako na dalszy plan. I rzadziej widać je w obiektywach fotografów czy relacjach live. Dlatego wbrew pozorom triumfem McLarena przestaniemy się niebawem ekscytować. Klęska duetu Alpha Tauri nie wzbudziła wielkich emocji. Występ Roberta Kubicy też nie jest główny tematem w padoku. Wszystko rozbija się tylko o to, czy w Dubaju zatriumfuje Christian Horner, czy Toto Wolff.

Jeśli chodzi o przyszłość Polaka, zachęcam Was do sprawdzenia mojego felietonu, w którym zastanawiam się, czy Robert powróci do kokpitu w przyszłym sezonie. I czy jest jeszcze choć cień szansy na zatrudnienie w Alfie Romeo. Plotki nie dają powodu do radości a Monza wydaje się być ostatnim występem pożegnalnym. Ale nadzieja umiera ostatnia, prawda?

Przed nami krótka przerwa i chwila odpoczynku po trzytygodniowym maratonie wyścigów. Zostawiamy świątynię prędkości i przenosimy się do Rosji. Czy na obiekcie, który od lat bardzo pasuje Mercedesowi Lewis Hamilton odzyska prowadzenie w klasyfikacji generalnej? A może po raz ostatni w Sochi w barwach ekipy z Brackley zatriumfuje Valtteri Bottas? Na pastę poczekamy kolejny rok, czas na zmianę menu. Jedliście kiedyś tradycyjne pielmieni?