19 września urodziny obchodzą Gilles Panizzi i Jewgienij Nowikow. Mimo, że obaj panowie nie zdobyli nigdy mistrzostwa świata, to jednak zapisali się w pamięci kibiców swoim widowiskowym stylem jazdy.
Łączyła ich jazda z gazem w podłodze i gorący temperament. Dzieliło w sumie wszystko inne. Z jednej strony wyjadacz WRC i specjalista od asfaltu. Z drugiej strony wielki talent, którego jazdy bali się nawet kibice. Przypomnijmy sobie najbardziej pamiętne momenty ich kariery.
Gilles Panizzi
Gilles przyszedł na świat w 1965 roku w górskim miasteczku Roquebrune-Cap-Martin. Jako, że tamte rejony słyną z fantastycznych asfaltowych tras, Panizzi nie miał zbyt dużego wyboru co do ścieżki kariery.
Przeczytaj też: Hyundai podał skład na WRC Rajd Europy Centralnej
Dziś o dojście do WRC byłoby mu dużo ciężej. Gilles znalazł się jednak w Mistrzostwach Świata w odpowiednim momencie. Zespoły miały wtedy jednego (lub dwóch) kierowców, którzy brali udział w pełnym sezonie. Dodatkowe auta w innych rajdach zapełniali specjaliści od danych nawierzchni. Panizzi zdecydowanie się do nich zaliczał.
Rajdowy świat usłyszał o nim w 1996 roku. Wtedy został on Mistrzem Francji, korzystając z Peugeota 306 Maxi. Zespół z Sochaux był pewien, że Panizzi da im dużo radości w asfaltowych rundach WRC.
Francuz szybko zaczął spełniać pokrywane w nim nadzieję. Już w swoim pierwszym występie w pełnym sezonie WRC, wygrał kategorię 2-litrową w Monte-Carlo. Przesiadka do najszybszych aut była kwestią czasu. To właśnie tam Panizzi stał się kierowcą kultowym.
Widok Gillesa na Rajdzie Sanremo czy Korsyki, siedzącego w Peugeocie 206 WRC, musiał być przerażający nawet dla najlepszych kierowców rajdowych. W takich okolicznościach Francuz był niezwykle trudnym rywalem.
W sezonie 2000 wygrał i włoską i francuską rundę Mistrzostw. Rok później na Sanremo znów był pierwszy, a do tego dołożył drugie miejsca w Katalonii i na Korsyce. Podium Panizziego na asfalcie można było obstawiać w ciemno.
„Niebezpieczny” dosłownie i w przenośni
Jednocześnie dały znać o sobie jego dwie słabe strony: kiepskie tempo na szutrze i gorąca głowa. Kulminacją tych mankamentów był Rajd Safari w 2000 roku. Gilles i pilotujący go brat Herve, utknęli za Subaru Imprezą prywatnego kierowcy – Roberta Sancheza.
Jadąc za wolniejszym autem złapali dwa kapcie i stracili mnóstwo czasu. Na mecie odcinka wściekli Francuzi wyskoczyli z samochodu, otworzyli drzwi Subaru Sancheza i zaczęli okładać go pięściami. Za ten haniebny wybryk Gilles i Herve zostali ukarani grzywną 50 000 dolarów.
Kolejna pamiętna sytuacja w karierze Panizziego przydarzyła się podczas Rajdu Katalonii 2002. Gilles, jadący swoim ukochanym 206 WRC na asfalcie, miał 20-sekundową przewagę nad drugim Richardem Burnsem. Warto dodać, że nie był to wcale bezpieczny odstęp. Mimo tego na ostatnim odcinku rajdu, Panizzi, specjalnie dla kibiców, wykręcił piruet pod słynnym wiaduktem Villadrau. Rajd i tak wygrał, ale to właśnie dzięki jego zuchwałemu wyczynowi to zwycięstwo do dziś jest wspominane przez pasjonatów rajdów.
Po sezonie 2003 przeniósł do Mistubishi. Tam jednak dysponował kompletnym niewypałem jakim był Lancer WRC. Gdy w 2005 roku Japończycy zdecydowali się opuścić WRC, podobną decyzję podjął Panizzi. Zaliczył jeszcze dwa starty w zespole Red Bull Skoda (naturalnie oba na asfalcie – w Monte-Carlo i Hiszpanii) i na stałe pożegnał się z Mistrzostwami Świata.
W WRC wygrał siedem rajdów. Oczywiście wszystkie na twardej nawierzchni.
Jewgienij Nowikow
O Jewgieniju zrobiło się głośno, gdy w wieku 16 lat wygrał rundę mistrzostw Rosji. Od tego momentu jego kariera nabrała takiego rozpędu, jak jego rajdówki. Jeszcze w tym samym roku wystartował w Rajdzie Walii w klasie PWRC. Dwa lata później był już zawodnikiem juniorskiego zespołu Citroena.
Zobacz także: Yaris Rally2 znów na oesach. Debiut w WRC coraz bliżej
Tam Jewgienij Nowikow zapisał się w pamięci kibiców. Rosjanin był naprawdę piekielnie szybki. Zbyt szybki. Ci z Was, którzy byli na Rajdzie Polski, pamiętają jak odsuwali się dwa kroki do tyłu, gdy widzieli najeżdżającego żółto-czarnego C4 WRC. Jeśli „Żenia” miał dobry weekend to taka szaleńcza jazda była w stanie dać mu wysoką pozycję. Dojeżdżał przecież na drugim miejscu w Portugalii i na Sardynii w 2012 roku.
Za szybko, za wściekle
Jednak częściej jego przygoda kończył się na drzewie, w rowie lub na dachu. Powiedzieć, że Nowikow nie był zwolennikiem wykalkulowanej jazdy to jak nie powiedzieć nic. Wszyscy pamiętamy jego lądowanie na tylnym zderzaku w Rajdzie Finlandii:
Ilość wycofań była jednak tak duża, że Citroenowi skończyła się cierpliwość i Rosjanin musiał zrobić sobie rok przerwy od WRC. Wrócił w 2011 roku i szybko pokazał, że jego „banicja” nic nie zmieniła. Pierwszy raz dotarł do mety bez Super Rally dopiero w Rajdzie Katalonii – 12 rundzie sezonu. Tamtą kampanię najlepiej podsumował pilot „Żenii” – Denis Giraudet (od 2:20)
Wyniki poprawiły się w 2012 roku. To właśnie dzięki wyżej wymienionym wizytom na podium, Nowikow przykuł oko zespołów fabrycznych. Biorąc pod uwagę, że Rosjanin startował prywatnie, szóste miejsce na koniec sezonu było przecież bardzo dobrym wynikiem.
Jewgienij dogadał się z ekipą M-Sportu i dostał kontrakt na rok 2013. Szybko okazało się, że jego styl rozmijał się z ambicjami Malcolma Wilsona. W otwierającym sezon Rajdzie Monte-Carlo, Nowikow wspiął się na trzecie miejsce w generalce, a później… urwał koło.
Tak wyglądał właściwie cały sezon. Rosjaninowi szybkości nikt nie odmawiał. „Żenia” miał jednak tylko dwa „tryby”. Albo kończył rajd na dobrej pozycji, albo na drzewie. Nic pomiędzy. Siódme miejsce na koniec roku nie było najgorszym wynikiem. Jednak zostało okupione tyloma roztrzaskanymi Fiestami WRC, że Malcolm Wilson uznał, iż zobaczył już wystarczająco.
Nowikow znowu został na lodzie. Tu jego historia dobiegła końca. Wystartował jeszcze w dwóch zawodach pokazowych w swojej ojczyźnie, ale do WRC już nigdy nie wrócił. Jego wariacka jazda jest jednak wciąż wspominana i z przerażeniem i z utęsknieniem.