Grand Prix Francji – 5 przemyśleń po Le Castellet

fot. formula1.com

Zakończone niedawno Grand Prix Francji pokazało, że nauka zdalna potrafi być arcyciekawa. Uczniowie mogli porzucić książki i na doświadczeniu wyścigowym nauczyć się znaczenia zwrotu „wprost proporcjonalny”. Emocje rosły właśnie w ten sposób, proporcjonalnie do malejącej odległości między Hamiltonem a Verstappenem.

Wbrew pozorom, wyścig w Le Castellet odrobinę rozczarował. Przede wszystkim dlatego, że przez większą jego część oglądaliśmy rywalizację w środku stawki. Gdy otrzymaliśmy już danie główne, pojedynek między Mercedesami i stajnią Red Bulla, ten rozegrał się trochę zbyt szybko. Zabrakło walki, dramaturgii. Nie mniej jednak, z każdym wyścigiem wiemy coraz więcej, wcześniejsze przypuszczenia stają się faktami. A fakty są takie, że Formuła 1 zmienia barwy z srebrno/czarnych, na granat. I wbrew pozorom wcale nie jest za szybko, aby głosić takie tezy.

fot. formula1.com

Czarne konie zostają w stadninie

Jeżeli dasz dziecku samochód do pomalowania, będzie czerwony. Jeżeli zapytasz o synonim sportowego samochodu, usłyszysz „Ferrari”. Ferrari to włoskie dobro narodowe. Motoryzacyjna duma Włochów jest nie do podrobienia, ale poczuć to można dopiero po wizycie w muzeum przy Via Alfredo Dino Ferrari 43 w Maranello. Poprzedni sezon był plamą na honorze. Można być pewnym, że zeszłoroczna tragedia i przede wszystkim, katastrofa w domowym wyścigu, spowodowały kilka włoskich rozwodów wśród Tifosi.

W tym sezonie stajnia z Maranello pozytywnie zaskoczyła. Po pole position i upragnionym podium w Monako i kolejnym pole position w Baku wydawało się, że wszystko wraca na odpowiednie tory. Że demony przeszłości i migawki z pojedynków Vettela z… Alfą Romeo już nigdy nie wrócą. Niestety, Francja zweryfikowała układ sił w Scuderii. Carlos Sainz zgłaszał, że opony zużywają się o wiele mocniej niż zwykle. A Charles Leclerc był łatwym kąskiem nawet dla teoretycznie słabszych maszyn. Z Francji nie udało się wywieźć nawet punktu. A szansy na poprawę… nie będzie.

Oficjalnie, po ekipie Haasa Scuderia Ferrari zrezygnowała z rozwoju tegorocznego bolidu i wszystkie siły angażuje już w rozwój maszyny na kolejny rok. Z jednej strony trzeba przyznać, że jest to zachowanie rozsądne. Z drugiej, czy wywieszanie białej flagi przystoi tak dumnej marce? Oczywiście, czoło stawki jest poza zasięgiem jakiekolwiek stajni z padoku. Ale miejsce na podium to inna para kaloszy. Ferrari miało bić się z McLarenem, ale po słabych wynikach na Paul Ricard nie ma już wątpliwości. To kolor papai ma większe szanse na kolejny medal. Burgund… blednie w oczach.

fot. formula1.com

Otulony bezpiecznym kokonem

Sytuacja młodego Niemca zasługuje na pewno na osobny, obszerny artykuł. Jest to swego rodzaju fenomen, że o tak głośnym i ważnym dla tego sportu nazwisku, mówi się krótko, albo… wcale. Trzeba przyznać, że Mick Schumacher ma ogromne szczęście i można odnieść wrażenie, że każdy krok w jego karierze jest doskonale przemyślany. Niemiec pozostaje w cieniu, z dala od skandali i błysków fleszy. I wbrew pozorom, ten stan rzeczy to zbawienie.

Wszystko to jest znakomicie zaplanowane. Schumacher trafił do zespołu, w którym nie ma szans na walkę o cokolwiek. Normalnie wciąż pojawiałyby się wiadomości o kiepskich wynikach i ewentualnych błędach. Syn siedmiokrotnego mistrza świata nie korzysta jednak z blichtru tego sportu, nie trafia na pierwsze strony gazet i zyskuje sobie sympatię całego środowiska. Można wyczuć, że ktoś stale trzyma pieczę nad jego rozwojem. I ciszą wokół jego osoby.

Dodatkowo, całe negatywne „show” skrada głośny kolega z zespołu. Dzięki temu ewentualny śmiech czy wytykanie pomyłek Haasa, praktycznie zawsze dopisywane jest Mazepinowi. Dzięki swojej pokorze, Mick może skupiać się na pracy i rozwoju. I regularnie wygrywa z Rosjaninem. To pewna uszczypliwość, ale nie można nie odnieść wrażenia, że wspierany przez Ferrari Haas rozegrał to po mistrzowsku. Mazepin ma dostarczyć środki i w nagrodę dostanie fotel. Schumacher to nasz priorytet.

fot. redbull.com

Przyjaźń w F1 jest bardzo kapryśna

Ciężko jest sobie przypomnieć kiedy po raz ostatni widzieliśmy tak wiele radości w stajni Red Bulla. Atmosfera w zespole jest naprawdę fantastyczna, uściski Verstappena i Pereza tylko to potwierdzały. Ale F1 to dziwny sport, granica między miłością a nienawiścią jest cieńsza, niż gdziekolwiek indziej. I niestety, w padoku trzeba mieć to zawsze z tyłu głowy.

Zespół Christiana Hornera zwyciężył w trzech wyścigach z rzędu, co ostatnim razem zdarzyło się w… 2013 roku. Po wielu latach dominacji Mercedesa Red Bull zrywa ze ścian srebrno-czarną tapetę i przymierza się do zamalowania tego sezonu na ciemny granat. Oczywiście, do końca roku jeszcze daleko, ale widać już, że Toto Wolff nie spaceruje po strefie serwisowej z takim luzem jak przed rokiem. Max ma 12 punktów przewagi nad Lewisem Hamiltonem, rośnie też przewaga nad Mercedesem w klasyfikacji konstruktorów. Największy rywal znalazł się w pułapce i mocno się szamocze, a pętla na szyi zespołu z Brackley powoli się zacieśnia.

Ale łaska Pana na pstrym koniu jeździ. Red Bull znany jest z tego, że bez żadnych skrupułów odbierał fotele swoim kierowcom i degradował ich do zespołu Alpha Tauri. Na papierze wszystko wygląda świetnie, wystarczy jednak chwila nieuwagi, moment słabości i Sergio Perez znajdzie się na świeczniku. Tylko Sergio Perez. Max Verstappen jest oczywiście nietykalny.

fot. formula1.com

Ordnung muss sein

Kryzys w Mercedesie nie jest domysłem. Stajnia Toto Wolffa nie radzi sobie z wyzwaniem rzuconym przez Hornera i spółkę. Praktycznie na każdej linii widać problemy. Błędy popełniają kierowcy (pomyłka Hamiltona na Imoli, Baku oraz nieudana obrona Bottasa na Paul Ricard), mechanicy (fatalna forma zespołu podczas pit stopów), fabryka (problem z kołami i nakrętkami w bolidach) czy sami inżynierowie (źle dobrana strategia na niedzielny wyścig we Francji). Mozolnie układany domek z kart powoli się sypie. Wciąż jest najwyższą budowlą w stawce, ale podstawa już nie jest zbyt mocna. Podmuch wiatru zza samochodu Verstappena powoli burzy fundamenty.

W tym wyścigu doszło do pewnego przełomu. O ile Hamilton może mówić co chce, o tyle Bottas nie ma takiego luksusu. Naciskany przez dwie maszyny Red Bulla Fin nie wytrzymał. I po raz pierwszy od dawna, wykrzyczał przez radio, że nikt go nie słucha i strategia jest fatalna. Te słowa powtórzył w wywiadach, niejako gloryfikując „mądrość” rywali. Jak bumerang wraca więc dyskusja o odejściu Valtteriego z zespołu. Ten sezon dobitnie pokazuje, że bez dwóch równych kierowców na mistrzostwo konstruktorów nie ma co liczyć. A Bottas jest już tak sfrustrowany pechowymi miesiącami, że przestaje grać do tej samej bramki. Mercedes traci kolejny, kluczowy atut. Spokój w swoim zespole.

fot. formula1.com

Stalingrad leży w tym roku w Austrii

Podczas II Wojny Światowej, po złamaniu paktu Ribbentrop-Mołotow naziści maszerowali na Moskwę. Spychając Rosjan w głąb ojczyzny, dotarli w końcu do Stalingradu. Dla Rosjan było to miasto szczególne. Nie ważne jaką miało przydatność bojową czy położenie strategiczne. To było miasto imienia Stalina. Nie mogło upaść. Straty w ludziach były nieważne, wydano słynny dekret „ani kroku w tył”. A klęska Niemców zmieniła bieg wojny.

Red Bull Ring to tegoroczny, motoryzacyjny Stalingrad. Jeżeli coś ma się tu odmienić, to jest to najlepszy moment. Mercedes może podczas dwóch weekendów odzyskać prowadzenie w stawce i wypchnąć Hamiltona na czoło klasyfikacji. Zwycięstwo w takim miejscu smakować będzie podwójnie. Red Bull natomiast gra przed własną publicznością, trochę na swoich zasadach. To będzie jeden z najciekawszych wyścigów tego sezonu. Gdybyśmy patrzyli na to jak na piłkarskie Gran Derbi w Hiszpanii czy Bitwę o Anglię na wyspach, będzie to mecz o 6 punktów.

Ani chwili odpoczynku!

Przed nami dwa kolejne weekendy zmagań w F1. Zespoły są już w drodze do Austrii, gdzie na torze Red Bull Ring zmierzą się w Grand Prix Styrii i Grand Prix Austrii. Zanim francuskie przeciąganie zamienimy na ostrość języka niemieckiego, zapraszamy do przypomnienia sobie naszego podsumowania wyścigu w Monako i podsumowania zmagań w Azerbejdżanie. Poniżej przygotowany przez F1 skrót wyścigu w Le Castellet. Trzeba przyznać, nawet teraz pogoń Verstappena budzi mały dreszczyk emocji.