Kto się przed kim broni w kartingu?

Łowca Patentów
Łowca Patentów © KSP Reportages

Kartingowy wtorek – Łowca patentów

W ostatnim czasie słowo „obrona” kojarzyć się nam może jedynie z tragicznymi wydarzeniami na Ukrainie. Ale ten felieton nie będzie ani o wojnie za naszą wschodnią granicą, ani o jakiejkolwiek napaści. Będzie o możliwościach i kartingowych decydentach.

Kiedy seria Rotax Max Challenge kiełkowała w Polsce, jej ówczesny promotor, Andrzej Szczepanik powiedział mi, że możemy być spokojni o przyszłość tych rozgrywek: „Rotax sam się obroni” – podsumował wówczas naszą rozmowę. Istotnie, minęło ponad 10 lat, a seria Rotax obroniła się skutecznie, bo dziś jest najliczniejszym serialem kartingowym w Polsce, choć cel, naznaczony wówczas przez kraśnickiego promotora nie został osiągnięty.

Jaki to cel? 100 regularnie występujących kierowców w każdej rundzie. Owszem były imprezy, w tych ostatnich piętnastu latach, podczas których obserwowaliśmy setkę, a nawet więcej zawodników w rywalizacji na torze – jak choćby rundy w ramach Nordic Challenge rozgrywane w Słomczynie. Ale na stałe stu zawodników w serii Rotax Max Challenge Poland nie występuje. Mimo to, rotaksowcy mogą poszczycić się obecnie mianem najliczniejszej rodziny kartingowej w naszym kraju, co nie jest akurat trudnym osiągnięciem, bo rodziny takie są zaledwie dwie.

Nurtuje mnie jednak inne pytanie. Jak to jest, że w tak dużym i licznym państwie jakim jest Polska są zaledwie dwie serie kartingowe, a samych kartingowców o wiele mniej niż w Czechach czy choćby malutkiej Litwie? To pytanie zawsze pojawiało mi się w głowie ilekroć zjawiałem się na kartingowym padoku. Gdzie szukać przyczyn takiej sytuacji? Gdzie szukać odpowiedzi?
Czy to zależy od naszej kultury motoryzacyjnej, która we wspomnianych Czechach czy choćby państwach nadbałtyckich jest na o niebo wyższym poziomie? Pewnie coś w tym jest. Litwini, Łotysze i Estończycy razem wzięci liczą niewiele więcej od aglomeracji katowickiej. Ale to oni mają SIEDEM RAZY WIĘCEJ zwycięzców Rotax Max Challenge Grand Finals niż Polska. My mamy dwóch kierowców, którzy stanęli na podium finału światowego tej monomarki, i to dopiero w ostatnim sezonie, oni trzynastu.

Dlaczego jako przykład podaję serię Rotax? Są przecież tacy w Polsce, którzy uważają, że to drugoligowe rozgrywki dla zawodników amatorów. To opinia wielu przedstawicieli tej drugiej polskiej rodziny kartingowej. Daję ten przykład po pierwsze, bo Rotax to najliczniejsze środowisko kartingowe świata liczące ponad dziesięć tysięcy zawodników. A po drugie wyścigi są łatwo dostępne, a dołączenie do rywalizacji nie powinno być ekstremalnie trudne i drogie. Z naciskiem na to drugie. A mimo wszystko w Polsce karting nie może przebić się frekwencyjnie ponad określoną liczbę licencji.

Gdy spogląda się na państwa ościenne, czy poszuka dalej w Europie – choćby w Wielkiej Brytanii – na myśl wracają czasy lat 80. i czy 90. w polskim kartingu, kiedy aby dostać się do finału mistrzostw Polski trzeba było pokonać kilkudziesięciu rywali i przejść dwa szczeble eliminacji. Dziś możemy wystartować w KMP niemal …„z ulicy”. W czym rzecz? W dostępności sportu kartingowego? A może w cenie jaką trzeba zapłacić za uczestniczenie w rywalizacji?

Dziesięć lat temu napisałem kilka słów o pomyśle na dużą kartingową imprezę (a może i cykl), która połączyłaby cele wszystkich kartingowych środowisk i grup interesów, przyczyniłaby się niewątpliwie do wzrostu popularności kartingu i dała korzyść każdemu członkowi tej społeczności. Tekst ten można łatwo odszukać w serwisie internetowym Polskiego Kartingu i się z nim zapoznać.

Jaka była reakcja na ten pomysł? Musiałem się bronić przed posądzeniem o chorobę psychiczną. Kartingowi decydenci z obu stron uznali ten pomysł za – delikatnie mówiąc – burzący pewien porządek. A zburzenie porządku to dla niektórych sprawa nie do przyjęcia. Bronią się przed takimi pomysłami, a ci którzy je podsuwają muszą bronić wówczas swojego dobrego imienia…

Można odnieść wrażenie sprzecznych komunikatów. Z jednej strony są oczekiwania popularyzacji i medialności tego sportu, z drugiej dyskretne zachowywanie wygodnego dla interesariuszy status quo.

fot. Rafał Oleksiewicz