WRC: Całe życie drudzy

WRC
fot. Hyundai Motorsport

Dramat Thierry’ego Neuvilla na drugim etapie Rajdu Akropolu sprawił, że jego marzenia o mistrzostwie WRC znów legły w gruzach. Pocieszeniem dla Belga może być to, że nie jest w tej sytuacji sam.

Historia WRC zna wielu innych zawodników, którym tytuł uciekał z rąk na ostatniej prostej. Zapraszamy Was na ich zestawienie i przypomnienie tych, często kuriozalnych, historii.

Marcus Grönholm

fot. Marko Mäkinen

Tekst zaczynamy od zawodnika, który był co prawda Mistrzem Świata (i to dwukrotnie!). Starsi fani pamiętają jeszcze czasy gdy kombinacja Grönholm – Rautiainen – Peugeot 206 WRC była nie do zatrzymania. Tłuste lata skończyły się jednak wraz z przesiadką na koszmarny model 307 WRC. Wtedy, samo dotarcie do mety było dla Fina sukcesem, nie wspominając o walce o tytuł.

Nadzieje na trzecie mistrzostwo odżyły wraz z przenosinami do Forda w 2006 roku. Za kierownicą nowego Focusa WRC, Grönholm mógł poczuć się jak za swoich najlepszych lat, czego dowodem zwycięstwa w dwóch pierwszych rundach – w Monte-Carlo i w Szwecji.

Potem do głosu zaczął jednak dochodzić Sebastien Loeb. Francuz wygrał 8 z 10 następnych rajdów i na cztery rundy przed końcem sezonu miał bezpieczną, 35-punktową przewagę nad Gronholmem.

Zwycięzcy są na mecie

fot. WRC.com

Tamta kampania miała jednak jeszcze parę zwrotów akcji w zanadrzu. Zaledwie kilka dni po zwycięstwie na Cyprze, Loeb złamał kość ramienia, w wypadku na motocyklu. Ta kontuzja miała go wykluczyć z jazdy aż do końca roku. Nadzieje Gronholma na tytuł odżyły. Jednak aby zostać mistrzem, musiał wygrać trzy kolejne rundy i na jednej z nich być przynajmniej trzeci.

Zobacz też: Mythical Cars Rally: Gronholm roztrzaskał Imprezę S14 WRC

W Turcji, bez swojego głównego rywala, Gronholm zwyciężył bez najmniejszych problemów. Jednak wyprawa na Rajd Australii (którego trzech poprzednich edycji Fin nie ukończył) miała ponownie okazać się pechowa. Marcus wykluczył z siebie z walki o zwycięstwo dachując, już na pierwszym etapie. Mimo, że później walczył i pędził jak szalony, to dał radę wspiąć się „jedynie” na piątą pozycję.

Koniec. Marcus Grönholm przegrał tytuł z Sebastienem Loebem, leżącym na kanapie przed telewizorem. Na otarcie łez, kierowca Forda wygrał pozostałe dwie rundy w Nowej Zelandii i w Walii. Oznaczało to, że mistrzostwo przegrał o jeden, jedyny punkt.

Zawsze jest następny sezon

fot. WRC.com

W słowniku Fina takie wyrażenie jak „poddać się” po prostu nie istniało. Dlatego w sezonie 2007 od razu zabrał się do pracy, wygrywając w Szwecji i zajmując drugie miejsce w Norwegii. Potem konsekwentnie wykorzystywał błędy, niedoświadczonego w nowym C4 WRC, Loeba i na półmetku sezonu to Grönholm zasiadał na fotelu lidera.

Marcus utrzymał świetną formę także po letniej przerwie. Najpierw triumf przed własną publicznością w Finlandii. Potem wydarte o 0.3 sekundy zwycięstwo w Nowej Zelandii i przewaga Grönholma urosła do 10 punktów. Loeb nie zdejmował jednak nogi z gazu wygrywając w Katalonii i na Korsyce.

Koncentracja zaczynała uciekać w końcówce sezonu. W Rajdzie Japonii Fin poślizgnął się po raz pierwszy, wypadając z drogi. Ku uciesze Forda, jego błędu nie wykorzystał „Seb”, również kończąc azjatycką rundę poza drogą. Pewność siebie Grönholma została jednak zachwiana.

Wyspiarski pojedynek

O tytule miały zadecydować dwa rajdy na wyspach – Irlandii i Walii. Marcus przyjechał do Sligo jako lider. Jego przewaga była jednak niewielka – ledwie cztery punkty. Komu pierwszemu miały puścić nerwy? Kto pierwszy miał popełnić błąd?

Odpowiedź na to pytanie dał OS4. Gronholm stracił tył na dohamowaniu do ostrego, lewego zakrętu i z impetem uderzył w kamienny murek. Loeb nie powtórzył swojego błędu z Japonii i prowadzenia nie oddał aż do samej mety.

Tytuł nie był jeszcze dla Fina przegrany, ale teraz to jego rywal miał inicjatywę. W Walii kierowca Citroena nie musiał nawet wygrywać – wystarczyło mu piąte miejsce. Loeb zrobił nawet więcej, kończąc rajd na trzeciej pozycji i znów zakładając mistrzowską koronę. Jak się później okazało, była to ostatnia szansa dla Marcusa na trzeci tytuł w karierze.

Mikko Hirvonen

fot. Reuters

Finowie na kolejnego bohatera nie musieli czekać długo. Szybko po odejściu Gronholma, nowym liderem grupy pościgowej został Mikko Hirvonen. To właśnie on był najbliżej zdetronizowania Sebastiena Loeba.

Czytaj też: Mikko Hirvonen za kierownicą Focusa w barwach Janusza Kuliga

A początek 2009 roku nie zwiastował niczego innego niż łatwego, szóstego tytułu dla Francuza. Kierowca Citroena wygrał wszystkie pięć (!) pierwszych rajdów w sezonie i po rundzie w Argentynie miał przewagę 20 punktów nad Hirvonenem.

Jednak później Loeb zaczął się potykać. Kara zepchnęła go za podium Rajdu Sardynii. Groźny wypadek na Akropolu, sprawił, że z Grecji wyjechał bez punktów. Szóste mistrzostwo nie było już wcale pewne.

Mazurska beczka

Te pomyłki skrzętnie wykorzystywał Mikko Hirvonen. Także w Rajdzie Polski, gdy Loeb znów musiał skorzystać z Super Rally, to Fin był na szczycie generalki. Jednak na ostatnim odcinku na Arenie Mikołajki wydarzyła się rzecz kluczowa dla wyniku mistrzostw.

Jadący na drugim miejscu Jari Matti Latvala, uderzył w beczkę robiącą za ogranicznik cięcia i urwał zawieszenie. W efekcie Sebastien Loeb podskoczył z ósmego na siódme miejsce, zdobywając jeden dodatkowy punkt do klasyfikacji generalnej.

Mimo to Mikko i tak został nowym liderem WRC i nie przejmował się zbytnio dużym błędem swojego kolegi z zespołu. Hirvonen poszedł za ciosem, wygrywając też w Finlandii i w Australii. Na dwa rajdy przed końcem sezonu miał 5 punktów przewagi nad Loebem. Sukces był na wyciągnięcie ręki.

Port Talbot

WRC
fot. Ford WRT

Francuski mistrz nie powiedział jednak ostatniego słowa. Odniósł niesamowicie ważne zwycięstwo w przedostatniej rundzie sezonu w Katalonii. Trzecie miejsce Hirvonena oznaczało, że utrzymał on pozycję lidera, ale jego przewaga wynosiła zaledwie jeden punkt. Mistrza Świata znów miał wyłonić Rajd Walii.

Mikko był niesamowicie zdeterminowany i wytrzymywał tempo narzucone przez Loeba. Do czasu. Na porannej sobotniej pętli, w zaledwie dwa oesy, Francuz „włożył” Hirvonenowi ponad dwadzieścia sekund. Kierowca Forda jeszcze walczył i próbował, ale na przedostatnim odcinku w jego Focusie WRC otworzyła się maska.

To przypieczętowało los mistrzostwa. Sebastien Loeb znów był na szczycie. Znów o jeden punkt, który zyskał przez błąd Latvali na Arenie Mikołajki.

Mniej znaczy więcej?

Hirvonen drugi raz zbliżył się do tytułu w 2011 roku. Wtedy nastąpiła też prawdziwa rewolucja w samochodach WRC. Starsze konstrukcje z dwulitrowymi silnikami, zastąpiły mniejsze auta z jednostkami napędowymi 1.6. Pierwszy rok jazdy nowymi rajdówkami był więc niewiadomą dla wszystkich załóg.

Fin nie zaczął co prawda swojej kampanii od szeregu zwycięstw. Jednak miał to, czego brakowało mu w poprzednich latach – równą i konsekwentną jazdę. W pierwszych pięciu rajdach, wygrał jeden i trzy razy stanął na podium. Mimo, że na następny triumf musiał czekać do wrześniowego Rajdu Australii, to wszystkie inne rundy kończył nie niżej, niż na czwartym miejscu.

To sprawiło, że na dwa rajdy przed końcem sezonu miał tylko punkt starty do Sebastiena Loeba. Jednak katalońskie asfalty znów były po stronie Francuza, a Hirvonen musiał zadowolić się drugim miejscem. Przewaga wzrosła do ośmiu punktów. Tak samo, jak przed dwoma laty, o wszystkim miał zadecydować Rajd Wielkiej Brytanii.

Hirvonen był zdeterminowany by odkuć się za poprzednią walkę o tytuł. Zawody zaczął z „wysokiego C” – po sześciu odcinkach wyszedł na niewielkie prowadzenie. Cała Finlandia zaczęła wierzyć. Mikko był dwa dni od mistrzostwa.

Szarża Fina skończyła się jednak bardzo szybko. Już na następnym odcinku uderzył w drzewo, uszkadzając chłodnicę w swojej Fieście WRC. Podczas OS8 samochód kompletnie odmówił współpracy i po raz pierwszy w tamtym sezonie, Hirvonen musiał się wycofać. Jak się później okazało, była to jego ostatnia szansa na zostanie Mistrzem Świata.

Czas na Jariego

WRC
fot. Volkswagen

Mikko Hirvonen, w myśl włoskiej logiki stwierdził, że jeśli nie da się pokonać przeciwnika, to trzeba się do niego przyłączyć. W sezonach 2012 i 2013 jeździł więc w barwach Citroena. Nie była to udana przygoda, dlatego rola pretendenta do mistrzostwa przypadła Jariemu-Matti Latvali.

Gdy z WRC odszedł Loeb, wydawało się, że oto przyszedł czas aby Finowie dzieli się mistrzostwami pomiędzy sobą. Bardzo szybko okazało się jednak, że jego imiennik i kolega z zespołu Latvali, ma bardzo podobny styl i ambicje.

Przed sezonem 2013 niewielu stawiało na Sebastiena Ogiera. Wystarczyły dwa rajdy, by przekonać się, że również w Volkswagenie Latvala będzie musiał grać drugie skrzypce. Jari wyrwał zwycięstwo tylko w Rajdzie Akropolu i sezon skończył na trzecim miejscu.

Złośliwość rzeczy martwych

WRC
fot. WRC.com

Najbliżej swojego kolegi z zespołu był w następnym roku. Sezon zaczął bardzo dobrze, wygrywając w Szwecji. Następne jedenaście rajdów miało być jednak bardzo frustrujące.

Praktycznie w każdej rundzie Fin wychodził na prowadzenie i praktycznie od razu je tracił. Na Sardynii powstrzymała go przebita opona, a w Polsce awaria amortyzatora. W Niemczech wypuścił praktycznie pewne zwycięstwo, rozbijając się na ostatnim etapie.

Zobacz także: Jari-Matti Latvala: „Elektryczne samochody to nie jest przyszłość WRC”

Jednak Sebastien Ogier również nie miał idealnego sezonu. Dlatego gdy w Rajdzie Francji Latvala wykorzystał awarię mistrza świata, wciąż miał jeszcze szansę na tytuł. Do końca sezonu zostały dwa rajdy, a strata wynosiła 19 punktów.

W Katalonii jeszcze raz górą byli jednak Francuzi. Ogier zwiększył przewagę do 24 oczek, co oznaczało, że w kończącej sezon Walii musiałby nie zdobyć żadnych punktów by stracić mistrzostwo. Latvala potrzebował cudu, który oczywiście się nie wydarzył. „Seb” wygrał gładko, a na domiar złego Fin wypadł z trasy, stracił mnóstwo czasu i zajął dopiero 8 miejsce.

Tak wyglądała w sumie reszta kariery. Jariego-Matti Latvali. Zawsze był jednym z pretendentów do tytułu, zawsze miał dobre tempo w każdym rajdzie, ale zawsze coś „nie dojeżdżało”. Czasem była to psychika, czasem samochód, a zdarzały się rundy gdzie szwankowały obie z tych rzeczy.

Można tylko się zastanawiać, „co by było gdyby?”.

Thierry Neuville

WRC
fot. WRC.com

Przed Wami zawodnik, który był główną inspiracją do stworzenia tego artykułu. Thierry Neuville to bez wątpienia jeden z najlepszych zawodników WRC w ostatniej dekadzie. Jednak przez całą jego karierę, praktycznie każdy sezon wiązał się z pewnym niedosytem.

Belg nie wyrósł na pretendenta do tytułu aż do wprowadzenia nowych regulacji w 2017 roku. Wtedy jego zespół zbudował prawdziwie mistrzowską rajdówkę. Jak miało się okazać, jej potencjał został niewykorzystany.

Tak jak w przypadku Hirvonena, kluczowe zdarzenia sezonu 2017 miały miejsce na jego początku. Neuville jechał po pewne zwycięstwo w rozpoczynającym sezon Rajdzie Monte-Carlo. Na ostatnim odcinku sobotniego etapu uderzył jednak w murek i urwał zawieszenie.

Co gorsza dokładnie ten sam scenariusz powtórzył się miesiąc później w Szwecji. Thierry znów był liderem i na superoesie kończącym drugi etap, uszkodził wahacz na ograniczniku cięcia. „To niemożliwie!” – krzyczał Belg, wlokąc uszkodzonego Hyundaia na pobocze. Faktycznie, ciężko było pojąć, jak Neuville wypuścił z rąk 50 praktycznie pewnych punktów.

Thierry odblokował się w dalszej części sezonu, wygrywając jeszcze cztery rajdy, ale na Sebastiena Ogiera to nie wystarczyło. Francuz znów był nieomylny w końcówce sezonu, podczas gdy jego rywal popełniał błędy. Jednak gdyby nie feralne Rajdy Monte-Carlo i Szwecji to właśnie Neuville byłby Mistrzem Świata.

Centymetry od chwały

WRC
fot. Hyundai Motorsport

Belg się nie załamał i w następnej edycji Rajdu Szwecji stanął na najwyższym stopniu podium. Później wygrał w Portugalii i wydarł Ogierowi zwycięstwo na ostatnich metrach Rajdu Sardynii. Efekt? Po pierwszej części sezonu Thierry miał aż 27 punktów przewagi w generalce.

Neuville po przerwie wakacyjnej nie miał już tak dobrego tempa . W Finlandii był dopiero ósmy i przewaga zmalała do 19 oczek. Później z Niemiec Belg wyjechał z drugim miejscem i dwoma punktami więcej od Ogiera. W Turcji obaj pretendenci do tytułu wypadli z drogi na pierwszym etapie, ale na Power Stage szybszy był Neuville. Na trzy rajdy przed końcem roku miał przewagę 21 punktów. Przewagę praktycznie niemożliwą do roztrwonienia.

Thierry udowodniał już jednak w przeszłości, że nie ma rzeczy niemożliwych. Bardzo szybko zaczął gubić punkty. Piąte miejsce w Walii, zwycięstwo Ogiera i przewaga stopniała do zaledwie 5 oczek. W Katalonii przebita opona na ostatnich metrach ostatniego odcinka, spadek na czwarte miejsce w rajdzie i to Sebastien Ogier zasiadał już w fotelu lidera.

Dramat w Australii

Ta wpadka mogła jednak wyjść Neuvillowi na dobre. Startując jako drugi, do kończącego sezon Rajdu Australii, miał lepszą pozycję na drodze od swojego rywala. I faktycznie, po OS5 Belg był na siódmym miejscu – Ogier dopiero na dziesiątym. Gdyby rywalizacja tak się zakończyła, to Neuville założyłby mistrzowską koronę.

Rajdowi bogowie mieli jednak inne plany. Na następnym odcinku Thierry przebił oponę i spadł daleko za swojego rywala. Kierowca Hyundaia rzucił się w szaleńczą pogoń na następnych dwóch etapach, ale zakończyła się ona na drzewie, trzy oesy przed końcem rajdu. Nawet jeśli Belg utrzymałby samochód na drodze, to strata do Ogiera była zbyt duża. Jakimś cudem Thierry Neuville wypuścił wymarzony tytuł z rąk.

Później matematyczną szansę na mistrzostwo miał jeszcze w 2020 roku, w sezonie okrojonym przez pandemię COVID-19. Dzięki wygranej w Monte-Carlo, Neuville przez cały rok był w gronie faworytów do tytułu. Ostatni, decydujący rajd zakończył jednak w swoim ulubionym stylu – urywając zawieszenie.

Łamiące się wahacze i amortyzatory są prawdziwym przekleństwem Belga. Nawet gdy pojawia się cień szansy i nadzieja na to, że czeka nas „ten” sezon, Neuville zawsze traci swoją szansę w ten sam sposób. Czy kiedyś uda mu się przezwyciężyć klątwę?

Czytaj też: Thierry Neuville niepewny swojej przyszłości. Odejdzie z WRC?