Grand Prix Styrii – 5 przemyśleń po austriackim obiedzie

fot. F1 - oficjalny profil Facebook

Za nami pierwsza część zmagań w malowniczej Austrii. Wyścig na Red Bull Ringu nie wejdzie jednak do kanonu najlepszych thrillerów w Formule 1. Oglądaliśmy dosyć nudne i przewidywalne Grand Prix do weekendowego rosołu. Liczymy na to, że pozytywnie zaskoczy nas deser, podany w kolejne, niedzielne popołudnie.

Nie obejdzie się tutaj bez kulinarnych porównań. Bardzo ostrzyliśmy sobie zęby na ucztę w Austrii. Red Bull Ring to świetny tor do ścigania. Ma długie proste, ciasne zakręty i szybkie, spadające partie. Obiekt znakomicie nadaje się do walki i pojedynków między bolidami. Ścigający się kucharze zaproponowali nam na obiad klasycznego wiener schnitzla. Ale kotlet był trochę zbyt suchy a panierka bez… smaku. Zmagania w Styrii zawiodły oczekiwania. Liczymy więc na to, że w następną niedzielę na motorsportowe stoły wjedzie idealny apfelstrudel, a austriackiej restauracji wystawimy 5 motoryzacyjnych gwiazdek.

fot. George Russel – oficjalny profil Facebook

Williams – „zrusselować” wchodzi do słownika

Pamiętacie słynną wojnę o młodzieżowy zwrot roku? O aferę z „nieodpowiednim” słowem, które mogłoby urazić pewną grupę społeczną. I odpowiedź internautów ze sformułowaniem „spewuenić”? Nie wdając się w polityczne wojenki, jeżeli możemy sobie pozwolić na podobne słowotwórstwo w Formule 1, to do motorsportowego słownika powinien zostać dodany zwrot „zrusselować”. Czyli „przegrać lub odpaść bez własnej winy”. Znowu.

Brytyjczyk zaczął niedzielne Grand Prix w strefie punktowanej. Po starciu Ferrari i Alpha Tauri na trzecim zakręcie, awansował na ósmą lokatę. I zajmował ją przez bardzo długi czas. Russel budował bezpieczną przewagę nad rywalami a w pewnym momencie zaczął mocno zbliżać się do jadącego przed nim Fernando Alonso. I wtedy wydarzył się dramat. Pit stop Georga trwał blisko… 18 sekund. A gdy przy jego nazwisku znów pojawił się zielony komunikat „pit”, wszystko stało się jasne. Przez problemy z silnikiem Williams wycofał swojego kierowcę z wyścigu.

Russel po raz kolejny stracił szansę na punkty, po raz kolejny nie była to jego wina. Oczywiście, nie była to tak spektakularna sytuacja jak ubiegłoroczny horror w Bahrajnie. Ale znów można poczuć to samo – ogromne współczucie dla Brytyjczyka. Jak na dłoni widać kilka kwestii. George ma ogromny potencjał. Może spokojnie jeździć w mocniejszym zespole, gdzie da gwarancję punktów, może i walki o najwyższe lokaty. Czas nauki w Williamsie musi dobiec końca. Russel jest jak dobrze wyszkolony żołnierz marynarki wojennej. Prawdziwy specjalista. Przygotowywał się do walki na pierwszej linii frontu, na niszczycielu. A pływa na transportowcach w granicach własnych wód terytorialnych…

fot. formula1.com

Pycha kroczy przed upadkiem

To był nudny wyścig dla Verstappena. Prowadził od początku do końca, przez 71 okrążeń walczył tylko o spokój przy… dublowaniu. Bolid Red Bulla z wyścigu na wyścig jest coraz mocniejszy. Hamilton dwoił się i troił, ale dogonienie Holendra było niemożliwe. Wspominaliśmy już o tym, że kryzys w Mercedesie jest oczywisty – po raz pierwszy w erze hybrydowej zaliczył serię czterech wyścigów bez zwycięstwa. Srebrne strzały szamoczą się niczym dzika zwierzyna, spętana w klatce przez mocniejszego Red Bulla. Triumf Maxa w domowym wyścigu, przed wieloma kibicami z jego kraju, ma jednak gorzki wydźwięk.

Tuż przed metą Verstappen zwolnił, praktycznie się zatrzymał. Spalił gumę przed wiwatującymi mechanikami swojej stajni i powoli wtoczył się za linię. Po pierwsze, można uznać to za niebezpieczny incydent – obok pędzili jeszcze pozostali kierowcy. FIA zajęła się już tą sprawą i upomniała zespół Christiana Hornera. Kolejnym, o wiele bardziej złożonym aspektem jest fakt, że Max pokazał tym gestem brak szacunku do swoich rywali.

Gdyby wszystko wydarzyło się kilkadziesiąt metrów dalej, pozostałoby jedynie pisać peany na cześć Verstappena, który w tym sezonie wygrał już cztery Grand Prix. A tak, młody Holender naraził się na słuszną krytykę. Sezon jest bardzo długi i wszystko może się jeszcze wydarzyć. Euforia Holendra jest słuszna. W końcu, po tylu latach udało się przełamać dominację największego rywala. Ale wygrywać też trzeba umieć. Takich butnych gestów spodziewalibyśmy się po Hamiltonie. Ale Brytyjczyk zaskakuje swoim opanowaniem i pokrzepiającymi słowami po wyścigu. Tym razem Max powinien wziąć z niego przykład.

fot. formula1.com

Pyrrusowe zwycięstwo Ferrari?

Demony przeszłości wróciły do włoskiego zespołu podczas wyścigu we Francji. Ekipa z Maranello zaliczyła poprzednio jedno z najgorszych Grand Prix w ostatnich latach. W międzyczasie stajnia poinformowała, że kończy pracę nad rozwojem bolidu i skupia się na modyfikacjach na przyszły sezon. Wszystko to składało się na smutny obraz w barwach wyblakłej czerwieni. I zapowiedź kolejnych smutków wśród Tifosi. Tymczasem Ferrari pozytywnie zaskoczyło.

Na Red Bull Ringu Carlos Sainz pokazał, że dobrze rozumie się z samochodem i jest już doskonałym partnerem dla Charlesa Leclerca. Podsumowując dotychczasowe starty, Hiszpan tylko dwa razy nie zdobył punktów a w Monaco udało się nawet stanąć na podium. Jeden z najlepszych wyścigów w swojej karierze zaliczyła gwiazda zespołu, Charles Leclerc. Po zderzeniu z Gaslym na pierwszym okrążeniu i przymusowej zjeździe do boksu, obywatel Monako sukcesywnie odrabiał straty i zakończył zmagania na siódmym miejscu. Leclerc został niedzielnym MVP i wygrał w plebiscycie kibiców na najlepszego kierowcę dnia.

Pytanie tylko, czy nie był to jednorazowy przypadek? Brak wsparcia obecnego samochodu może spowodować, że reszta stawki zbyt mocno odjedzie burgundowym bolidom. A kolejne święto na włoskiej Monzy przypominać będzie pogrzebową stypę. Drugi rok z rzędu. Ferrari potrzebuje indywidualnych przebłysków swoich kierowców. I choć na papierze wszystko już pogrzebane, nie można składać broni. Najwięksi rywale mają poważne kłopoty.

fot. formula1.com

Miodożer w długim, zimowym śnie…

Te poważne kłopoty nazywają się… Daniel Ricciardo. Gdy McLaren podpisał kontrakt z Australijczykiem i ogłoszono tegoroczny duet, z miejsca stajnia w kolorze papai stawiana była w roli czarnego konia sezonu. Nic dziwnego. Lando jest przyszłością zespołu i jednym z najlepszych młodych kierowców w padoku. Daniel wygrywał już niejeden wyścig i gwarantował potrzebne doświadczenie, a po powrocie na podium w Renault, był też nadzieją na poważne sukcesy McLarena.

Dziś nie jest już za wcześnie aby stwierdzić, że uśmiechnięty Australijczyk rozczarował. Na całej linii. Argument o trudności prowadzenia pomarańczowego bolidu i potrzebie dopasowania się… topnieje. Sainz świetnie wpasował się do Ferrari. Perez wywalczył pierwsze zwycięstwo. Ricciardo nie ma już za bardzo okazji, aby patrzeć na innych. W najlepszym starcie w tym roku przeciął linię mety dopiero na szóstej pozycji. Swoją kiepską postawą Ricciardo… szkodzi tegorocznym interesom McLarena.

Zespół z Woking miał walczyć o podium w klasyfikacji konstruktorów. I zajmuje planowane, trzecie miejsce. Coraz mocniej ich pozycję podgryza jednak Ferrari. Stajnia z Maranello ma gorszy bolid ale… dwóch równych kierowców. A w McLarenie porównanie zawodników wygląda miażdżąco. Lando zdobył w tym sezonie prawie… trzy razy więcej oczek od starszego kolegi. Ricciardo musi się obudzić, bo wściekły szef zespołu, Zak Brown, bardzo chętnie porzuci swoje starty w GT4 European Series i sam wsiądzie za kierownicę bolidu, żeby tylko wywalczyć upragnione podium.

fot. formula1.com

Bottas – zasnąć jak dziecko

W ostatnich tygodniach Valtteri Bottas znajdował się w świetle wszystkich reflektorów. I w ogniu pytań oraz spekulacji – o przyszłość, pozycję w zespole i ewentualne zwolnienie przez Toto Wolffa. Można odnieść wrażenie, że reflektory mocno spaliły bladą, fińską skórę tego kierowcy. Wczorajszy wyścig w Austrii był jak warstwa zimnego panthenolu, które nasze mamy nakładały nam na skórę po wakacyjnych oparzeniach słonecznych.

Wyścig nie był dla Bottasa wybitny. Nie miał szans na walkę o zwycięstwo, dosyć szybko zniknął z ekranów podczas pojedynku Hamiltona z Verstappenem. Ale po kilku pechowych Grand Prix, Fin w końcu dowiózł miejsce na podium. Ledwo, ale tabela nie będzie pamiętała różnic między bolidami na mecie. Choć gdyby wyścig trwał nie 71, a 72 okrążenia, zapewne oglądalibyśmy kolejne, granatowe podium w F1.

Valtteri przynajmniej na chwilę może odpocząć od mediów i pytań o karierę Georga Russela. Fin zabezpieczył bardzo ważne punkty dla zespołu Mercedesa i przełamał złą passę. Jednak w klasyfikacji generalnej wciąż traci 22 punkty do swojego rywala z Red Bulla. Przed Finem jeszcze mnóstwo pracy, ale wczoraj mógł zasnąć kamiennym snem.

fot. formula1.com

Austria – najlepsze dopiero przed nami?

Kontynuujemy maraton wyścigów Formuły 1. Zostajemy w malowniczych, górskich sceneriach i w przyszłą niedzielę raz jeszcze podziwiać będziemy zmagania na Red Bull Ringu. Mamy nadzieję, że tym razem emocji i dramaturgii będzie odrobinę więcej. Jeżeli chcecie przypomnieć sobie co działo się na Paul Ricard we Francji, zapraszamy do naszego ostatniego podsumowania. Poniżej przygotowany przez F1 skrót Grand Prix Styrii.